Przestronny apartament w stylu Ludwika XVI, kilkuosobowa służba (w tym prywatny fotograf), kuloodporne bmw... Mimo to Imelda twierdzi, że wcale nie jest bogata, ba! jej oficjalny status brzmi „uboga”. Tak też sądziła opinia publiczna – po obaleniu rządów Ferdinanda Marcosa w 1986 roku mówiono o przejęciu przez państwo ich oszałamiającego majątku. W piwnicach pałacu odkryto 3 tysiące par damskich pantofli, 2 tysiące sukni wieczorowych, 500 biustonoszy (jeden kuloodporny), gigantyczne butle ekskluzywnych perfum, kilogramy luksusowych kremów, fabrycznie zapieczętowane pudła rękawiczek... Państwo Marcosowie ukryli się na Hawajach, gdzie w 1989 roku Ferdinand zmarł. Obecnemu rządowi udało się w sumie odzyskać miliard dolarów (w tym 650 milionów ze szwajcarskich kont). Nikt nie przypuszczał, że Imelda kiedykolwiek wróci, co więcej, że znów będzie szokować ostentacyjną rozrzutnością.
Kolekcja Imeldy
Wdowa po Marcosie wróciła do ojczyzny już dwa lata po śmierci męża. Jej aktualnym zajęciem jest projektowanie biżuterii. Jesienią 2006 roku powstała „The Imelda Collection”. Jak sama twierdzi, to nic innego jak „śmieci po recyklingu”: części jej własnej biżuterii połączone ze znalezionymi elementami typu kora drzewna lub kawałki dachówki. Wystarczy jednak rzucić okiem na stronę internetową www.imeldacollection.com, by zobaczyć, że ozdoby „made by Imelda” to poważny interes. „Śmieci” byłej pani prezydentowej to między innymi sznury pereł o łącznej długości 38 metrów i Oko Bożka – największy diament świata, który kupiła na aukcji za 5,5 miliona dolarów. W 1978 roku przedstawiciel Cartiera stwierdził, że pani Marcos posiada największą kolekcję klejnotów na świecie. Przy „The Imelda Collection” pomagają jej w interesach córka Imee i ukochany wnuk o przezwisku „Borgy” (tak nazywa się też partia numer jeden na Filipinach).
Prężna babcia żyje między luksusowym apartamentem w centrum Manili a Starym Domem – dawną posiadłością prezydenckiej pary, oddaloną o mniej więcej pół godziny drogi od stolicy. „Teraz służy jako magazyn”, kwituje pani Marcos. Po części jest to prawda – w rezydencji trzymana jest bowiem imponująca kolekcja butów Imeldy. Plotka głosi, że za rządów męża posiadała 3 tysiące par. Wersja Imeldy: „Podczas rewolucji straciłam wszystko, zabrano mi także moje buty. Było ich mniej więcej 200 par. Nie 3 tysiące. Moim zdaniem żona Breżniewa miała więcej pantofli niż ja”. Mimo że jej największym marzeniem jest, „by ludzie na całym świecie nareszcie dowiedzieli się prawdy o tym, ile miałam pantofli”, to jednak sama myli się w zeznaniach. W innym wywiadzie deklaruje, że miała ich „dokładnie 1060. I ani chodaka więcej”. „Cóż złego w kolekcjonowaniu butów?”, pyta retorycznie.
Imeldyficznie!
Poza butami Stary Dom przechowuje jej słynne stroje, w większości ręcznie haftowane suknie o bufiastych rękawach w stylu filipińskim. Jest ich tak dużo, ponieważ gdy Imelda była Pierwszą Damą, oczekiwano od niej ponoć, by przebierała się siedmiokrotnie w ciągu dnia. Nie mogła przecież przyjąć VIP-a w tym samym ubraniu, w którym widział ją już inny VIP. „To był wyraz szacunku wobec gości”, tłumaczy. Potrzebowała także specjalnych strojów na wizyty wśród ludu. „Kiedy odwiedzam slumsy, muszę być idealnie ubrana”, tłumaczyła. „Ludzie chcą ujrzeć kogoś, kogo mogą pokochać, kto daje im przykład. Pragną prezydentowej, która wygląda jak milion dolarów. Potrzebują gwiazdy, która oświetli ciemność ich nocy”, kończyła melodramatycznie. Dziś Imelda chętnie pozuje w swoich strojach do zdjęć i wcale nie wygląda na 78 lat. Wciąż jest wyjątkowo fotogeniczna. Na pytanie, czy jest wierząca, odpowiada: „Moją religią jest uroda”.
W Starym Domu wiszą nie tylko zdjęcia pani Marcos. Każdą ścianę wypełniają gigantyczne obrazy-portrety w stylu dawnych malowideł przedstawiających panujących władców. Oprócz portretów pani domu można również znaleźć autentyczne dzieła sztuki. Za czasów prezydentury męża Imelda kolekcjonowała obrazy Michała Anioła, Botticellego i Canaletta – kto wie, ile z nich udało się jej uchronić przed konfiskatą w 1986 roku? Znając jej możliwości, niejeden.
Rezydencja mieści też godną króla salę balową z meblami w stylu Ludwika XVI. Jednym słowem, wszystko jest „imeldific”. To słowo wymyśliła sama Imelda. Ma oznaczać: przesadnie próżny, ekstrawagancki w ostentacyjny, wręcz wulgarny sposób. Była First Lady Filipin trafiła więc nie tylko do encyklopedii, ale także do słownika.
Kupciuszek
Na zarzuty o nadmiernej rozrzutności Imelda przytacza przykłady, gdy potrafił przez nią przemówić zdrowy rozsądek. Chociażby wtedy, gdy zrezygnowała z kupna Empire State Building za 750 milionów dolarów, ponieważ uznała to za „zbyt ostentacyjne”. Jednak podczas przeciętnej podróży do Nowego Jorku lub Londynu potrafiła wydać 5 milionów dolarów. Przy zakupach kierowała się zasadą: jeśli coś ci się podoba – bierz dziesięć tuzinów, jeśli nie jesteś pewien – tylko pięć.
Historia największej zakupoholiczki świata zaczyna się w garażu w biednej dzielnicy Manili. To tam urodzona 1929 roku Imelda spędziła większość swojego dzieciństwa. Miała jednak dwie cechy, które pomagają, jeśli ktoś chce wyrwać się z nędzy: urodę i ambicję. W pamiętniku zapisała swój życiowy cel: znaleźć dobrego męża. W wieku 16 lat zaczęła zwyciężać w lokalnych konkursach piękności. W 1953 roku została Miss Manili, a rok później poznała młodego kongresmena Ferdinanda Marcosa. Podobno oświadczył się jej pół godziny po przedstawieniu się. Ślub odbył się jedenaście dni później.
Kleptokracja
Dalszą historię już znamy: małżeństwo Marcosów sprawowało władzę przez ponad 20 lat (od 1965 do 1986 roku). Przemocą zwalczali swoich przeciwników politycznych i bez wyrzutów sumienia ograbiali państwowy skarbiec.
Oprócz luksusowego stylu życia Marcosowie wsławili się także przyjaźnią z największymi dyktatorami świata. Gdy Imelda o nich opowiada, przybiera ton małej dziewczynki. „Byli tacy mili”, mówi o znajomych pokroju Saddama Husseina. „Gazety wypisywały o nich takie straszne rzeczy! Jeśli ktoś rządzi przez ponad dziesięć lat, to musi przecież oznaczać, że robi dla kraju coś dobrego”. Towarzysz Mao szarmancko całował ją w dłoń, a Kadafi proponował przejście na islam, bo zachwyciło go jej bogate wnętrze. Gdy Amerykanie ustalili kaucję za uwolnienie więzionego Marcosa na 5 milionów dolarów, Kadafi i Saddam jako pierwsi zadzwonili z propozycją pomocy. Najwyraźniej chcieli się odwdzięczyć za przysługi świadczone przez Marcosów – Imelda przyznaje, że w Starym Domu wręczali „przyjaciołom” pieniądze na kampanie. „Każdy polityk lubił tu przychodzić”, wspomina z rozrzewnieniem.
Pewien amerykański kongresmen określił rządy Marcosów (przez ostatnie lata to Imelda faktycznie sprawowała władzę, bo Ferdinand podupadł na zdrowiu) mianem „kleptokracji”. Polegały bowiem na ciągłych manipulacjach i malwersacjach finansowych. Imelda uczyniła nawet ze swojej rozrzutności rodzaj religii. „Ci, którzy lubią piękno, miłość i Boga, tak naprawdę wybierają Boga” – deklarowała podczas wieców wyborczych. Szkoda, że tylko Marcosów było stać na otaczanie się pięknymi przedmiotami – reszta Filipińczyków ledwo wiązała koniec z końcem.
Jej rodaków cechuje jednak wyjątkowo krótka pamięć. Dziś na ulicy Manili do eleganckiej 78-latki często podbiegają małe dziewczynki, mówiąc: „Proszę pani, ja też mam na imię Imelda. Na pani cześć”.
Dominika Baranowska / Viva