Barbra Streisand

O jej trudnym charakterze krążą legendy. O jej urodzie zwykło się mawiać, że jest co najmniej dyskusyjna. Ale talentu odmówić jej nie można.
/ 16.03.2006 16:57
Jaskraworude afro, twarz przyprószona białym pudrem, usta zdecydowanie podkreślone fioletową pomadką. Do tego postrzępiona spódnica i sweter ozdobiony piórami w tym samym co pomadka odcieniu. Jeśli wierzyć wspomnieniom starszych nowojorczyków, tak właśnie wyglądała Barbara Streisand, występując po raz pierwszy w jednym z broadwayowskich teatrów. Oniemiała publiczność na siłę chciała się dopatrzyć w tej ekscentrycznej dziewczynie czegoś ładnego. Nie było to łatwe. Kiedy Barbara stanęła bokiem, okazało się wręcz niemożliwe. Od jej wielkiego nosa nie dało się po prostu oderwać oczu.
Kiedy jednak dziwaczka stojąca na scenie zaczęła śpiewać, słuchacze oniemieli. Zamiast gwizdów rozległy się oklaski i prośby o bisy. Wiedzieli, że oto mają przed sobą wielką gwiazdę. Od tamtego czasu minęło ponad 40 lat.
Dziś Barbra (która właśnie po tym koncercie uznała, że trzy „a” w jej imieniu to zdecydowanie za dużo) już w niczym nie przypomina tamtej dziewczyny ze sceny małego teatru. Zawsze pięknie ostrzyżona, z długimi paznokciami i dyskretnym makijażem, jest wzorem do naśladowania dla milionów kobiet na całym świecie. To właśnie z myślą o nich raz jeszcze postanowiła zaśpiewać w duecie z legendarnym muzykiem z zespołu Bee Gees, Barrym Gibbem. „20 lat temu nagraliśmy płytę »Guilty«. Wspaniale nam się wtedy pracowało i bardzo często przez te wszystkie lata myślałam o tym, żeby znowu popracować z Barrym. Krążek »Guilty Pleasures« jest efektem naszego spotkania po latach”, mówi Streisand, która lubi wracać do wspomnień ze swojej młodości. Nic dziwnego. Ma wyjątkowo barwny życiorys. Jak na prawdziwą gwiazdę przystało.

Koncertów nie będzie
Urodziła się w biednej żydowskiej rodzinie, mieszkającej przy jednej z brudnych brooklińskich ulic. Matka od początku nią pogardzała, uważając, że jest brzydka i mało zdolna. Kilka lat po śmierci ojca razem z matką zamieszkały u jej nowego męża, który często przypominał małej pasierbicy, że ma uczulenie na małe dziewczynki. Awantury wybuchały wtedy, kiedy Barbra nieopatrznie przeszła koło telewizora w czasie, kiedy ojczym oglądał telewizję. Za karę zamykano ją w łazience. Ona sama, wspominając to, zapewnia, że nie było to dla niej wcale przykre. „W łazience mogłabym przesiadywać godzinami. Zostało mi to do dziś. Tam zresztą jest najlepsza akustyka”, żartuje Streisand.
Kiedy trochę podrosła, matka stwierdziła, że jedynym wyjściem dla takiej dziewczyny jak ona jest nabycie umiejętności pisania na maszynie.

„Dziś cieszę się z tego, że matka we mnie nie wierzyła. Gdyby było inaczej, zapewne zostałabym wybitną sekretarką”, opowiada Streisand, która od najmłodszych lat marzyła o aktorstwie. I zaraz po szkole średniej postanowiła uciec z Brooklynu. Wynajęła sobie małą klitkę na Manhattanie i znalazła pracę bileterki w teatrze Lunt-Fontanne na Broadwayu.
Zapisała się też na kurs gry aktorskiej, dawała koncerty w małych klubach. Po jednym z nich poznała swojego pierwszego menedżera, który pomógł jej podpisać kontrakt płytowy. Krążek „The Barbra Streisand” od razu stał się wielkim hitem. W ciągu niespełna dwóch lat artystka nagrała jeszcze dwie płyty – z takim samym powodzeniem.
Ale Barbra chciała też zaistnieć jako aktorka. Wymarzona rola przyszła w 1967 roku. Artystka wystąpiła w sztuce „Zabawna dziewczyna”. Najpierw zawojowała publiczność broadwayowskich teatrów, a kiedy sztukę zekranizowano, odebrała Oscara dla najlepszej aktorki. Spełniły się jej wszystkie zawodowe marzenia. W tym samym jednak czasie wydarzyło się coś, co na zawsze odebrało Barbrze przyjemność z koncertowania. W trakcie zdjęć do „Zabawnej dziewczyny” aktorka zdecydowała się zaśpiewać na koncercie charytatywnym w Central Parku. Kilka minut przed koncertem dostała kartkę z anonimem. Ktoś groził jej śmiercią. Artystka mimo to postanowiła wystąpić. Kiedy jednak wyszła na scenę, zestresowana zapomniała słów piosenki. Publiczność okazała się mało wyrozumiała i wygwizdała gwiazdę. Wtedy Streisand postanowiła, że nigdy więcej nie będzie koncertować. Wszystkie swoje ambicje przeniosła na film. W 1969 roku zagrała w musicalu „Hello, Dolly!”, potem było „No i co, doktorku?” i „Narodziny gwiazdy”. Wszystkie filmy biły rekordy popularności, ale Streisand ciągle było mało. Postanowiła stanąć za kamerą i wyreżyserowała opowieść o żydowskiej dziewczynie zatytułowaną „Yentl”. Potem powstał „Książę przypływów” nominowany do Oscara w siedmiu kategoriach i melodramat „Miłość ma dwie twarze”. Aktorka, piosenkarka, producent filmowy i reżyser – Streisand jak żadna kobieta wcześniej udowodniła, że potrafi wszystko.

Wiedźma z anielskim głosem
Kiedy słucha się jej piosenek, trudno uwierzyć w to, co o niej mówią. „Pewna siebie, uparta, bezczelna. Wiedźma z głosem anioła”, twierdzą jej pracownicy i opowiadają, jak tysiące razy karze im poprawiać ujęcie lub do świtu trzyma ich w studiu muzycznym. Ale ona, kiedy słyszy te plotki, obrusza się: „To jakieś szowinistyczne brednie. Jestem po prostu perfekcjonistką. Ludzie płacą mnóstwo pieniędzy za moje płyty. Chcę, żeby dostali skończony i dopracowany materiał i nie bardzo wiem, co w tym dziwnego”.
Jej charakteru nie mogli jednak znieść jej liczni partnerzy. Bo Streisand, nawet kiedy zdobyła już sławę i pieniądze, ciągle nie mogła znaleźć prawdziwej miłości. Kiedy miała 23 lata, poznała aktora Elliota Goulda. Oboje występowali w sztuce „Mogę ci to załatwić po hurtowej cenie”. Od początku jednak to Barbra była ulubienicą publiczności i dziennikarzy. Elliot, aby nie stracić ukochanej dziewczyny, szybko zaproponował jej ślub. Zaraz po tym okazało się, że Barbra jest w ciąży. Narodziny syna Jasona początkowo niewiele zmieniły w jej życiu. Dalej najważniejsza była scena. Kiedy rozżalony Elliot narzekał, że nigdy nie ma jej w domu, wniosła sprawę o rozwód. Obiecała sobie, że nie pozwoli, aby ograniczał ją mężczyzna. Zawsze jednak była bardzo kochliwa. Po rozwodzie zaczęła angażować się w coraz to nowe romanse. Najpierw zakochała się w przystojnym Omarze Sharifie. Mówiono o nich „piękny i bestia”. „Omar miał urok amanta dawnych czasów. Mówił, że chciałby mnie porwać w dal na białym koniu”, opowiadała i nie ukrywała, że marzy, aby zostać jego żoną. Sharif nigdy się jej jednak nie oświadczył i szybko ją zostawił. „Potrzebuję kobiety, a nie tornada”, powiedział, odchodząc. Potem jej nazwisko łączono z George’em Segalem, Ryanem O’Nealem, a także Robertem Redfordem i Liamem Neesonem. Aktorka romansowała też z 28 lat młodszym tenisistą Andre Agassim i premierem Kanady Pierre’em Trudeau. To wszystko jednak były przelotne związki, które nie dały jej szczęścia.
Przez długi czas Streisand, oprócz pracy, potrafiła poświęcić uwagę tylko jednemu mężczyźnie – swojemu synowi Jasonowi. On, tak jak matka, chciał zostać wielkim aktorem. Nie miał jednak takiego szczęścia, jak ona. Kilka lat temu Jason napisał scenariusz filmu „Inside out”, który sam wyreżyserował i w którym zagrał główną rolę homoseksualisty, syna znanych aktorów. Po premierze wybuchła burza. Dziennikarze dopytywali się, czy on sam jest gejem. Ku zdziwieniu wszystkich Jason przyznał, że tak. Barbra była załamana. Na jakiś czas nawet zerwała kontakty z synem. Wszystko się zmieniło, kiedy przy rutynowych badaniach wyszło na jaw, że Jason jest nosicielem wirusa HIV. „Boję się tak samo jak mój syn, ale na pewno zrobię wszystko, aby mu pomóc. Nie zostawię go z tym samego”, zapewniała Barbra. Teraz 38-letni syn Streisand czuje się dobrze. Od kilku lat związany z tym samym mężczyzną, wiedzie spokojne życie z dala od kamer i dziennikarzy. Siły dodaje mu także świadomość, że zawsze może liczyć na matkę. „Nawet kiedy na jakiś czas straciłem z nią kontakt, ani przez chwilę nie wątpiłem, że mnie kocha. To niesamowita kobieta. Jest dla mnie największą podporą”, opowiadał o niej kilka miesięcy temu.

Piękna jak życie
Kiedy Barbra wspomina swoje życie, bez wahania potrafi wymienić najważniejszą dla siebie datę – 1 lipca 1996 roku. To wtedy na
przyjęciu u przyjaciół poznała aktora Jamesa Brolina. „Wiedziałam, że uda mi się znaleźć mojego księcia”, powiedziała rozpromieniona. Równo dwa lata po pierwszym spotkaniu wzięli ślub. Rezydencja Streisand w Malibu tego dnia tonęła w jej ulubionych białych różach, a przyjaciółka artystki Donna Karan zadbała, aby panna młoda wyglądała jak królowa.
Goście, wśród których byli John Travolta z żoną, Tom Hanks i Quincy Jones, do dziś opowiadają, że na takim ślubie nie byli nigdy wcześniej i zapewne nigdy już nie będą.
Od tego dnia minęło siedem lat, a Barbra i James nadal nie widzą świata poza sobą. „Potrafimy przez kilka dni z rzędu nigdzie nie wychodzić. Do późna leżymy w łóżku, a potem wstajemy i cały dzień snujemy się po domu w piżamach. Oglądamy stare filmy, słuchamy muzyki, czasem sobie coś maluję. Nic nam więcej nie potrzeba do szczęścia”, tak Barbra opisuje swoje życie z mężem. „Mam 62 lata i nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo pogodzona z sobą. Myślę, że to zasługa Jamesa, który wszystko potrafi mi wytłumaczyć i zawsze wie, jak mnie uspokoić”, dodaje. To mąż namówił ją także do udziału w filmie „Poznaj moich rodziców”. „Nie występowałam przed kamerą od dawna i zapomniałam już, jaka to świetna zabawa”, zapewnia gwiazda.
Za to płyta „Guilty Pleasure” to był pomysł Streisand od początku do końca. To ona zadzwoniła do Barry’ego Gibba. A on od dawna już czekał na taki telefon. „Wybraliśmy najlepszy moment na nagranie tej płyty. Teraz oboje dokładnie wiemy, co i jak chcemy przekazać naszym słuchaczom”, zapewnia Barbra, która nigdy wcześniej nie wyglądała tak pięknie, jak teraz. „Bo dopiero teraz wiem, jak piękne może być życie”, mówi artystka. Kiedy słucha się jej najnowszej płyty, okazuje się, że mówi słowami swoich piosenek.

Iza Bartosz/ Viva


Płyta „Guilty Pleasures” już do kupienia w Polsce.