Barbara Hulanicki pamiętała, jak w młodości marzyła o aksamitnych baletkach, a zapinany sweter z przekory nosiła tył na przód, z guzikami na plecach, bo nie chciała wyglądać, jak własna matka. Dlatego wszystko, co potem projektowała, było zaprzeczeniem nobliwego stylu lat 50. – boa z piór, mini, filcowe kapelusze z wielkimi rondami, sznury koralików, czarne szminki, no i spodnie dzwony. Sam sklep Biba też był nowoczesny – w środku grała głośno muzyka, a sprzedawcy byli młodzi i ekstremalnie wystylizowani. Była wśród nich nawet nastoletnia Anna Wintour, przyszła naczelna amerykańskiego „Vouge’a”.
Harrods dla ubogich
Ale Biby i jej sukcesu nie byłoby, gdyby nie przypadek. Na początku lat 60. Barbara Hulanicki prowadziła z mężem Stephenem Fitzem-Simonem sklep wysyłkowy z odzieżą, a jednocześnie pracowała jako ilustratorka w magazynach „Vogue”, „Tatler”, „Women’s Wear Daily” i „The Times”. Któregoś dnia dostała nietypowe zlecenie – jedno z pism chciało, by zaprojektowała sukienkę, która nie będzie kosztować więcej niż 25 szylingów (równowartość 1,25 funta). Zainspirowana stylem Brigitte Bardot z filmu „I Bóg stworzył kobietę” Barbara Hulanicki uszyła prostą lnianą różową sukienkę w kratkę. Projekt ukazał się w gazecie, a po kilku dniach przyszło 70 tysięcy zamówień! „Jakbyśmy wygrali w totka. Wszyscy chcieli dla nas pracować, wszyscy chcieli u nas kupować”, wspomina Barbara Hulanicki.
Popularność tej sukienki skłoniła Barbarę Hulanicki i jej męża do podjęcia decyzji, która stała się początkiem ich sukcesu. W kamienicy przy Abingdon Road wynajęli lokal po zlikwidowanej aptece i otworzyli butik własnej marki Biba. Ich motto: moda musi być dostępna, także cenowo. Hulanicki nie chciała tworzyć drogich kreacji, ale ubrania dostępne dla każdego. Jej ciuchy kupowały zwykłe dziewczyny, ale też gwiazdy: Mick Jagger, Twiggy, David Bowie, Barbara Streisand i Marianne Faithfull. Biba z miesiąca na miesiąc rosła w siłę, a u szczytu popularności sklep tej firmy zajmował całą pięciopiętrową kamienicę na Kensington Church Street, stając się „Harrodsem dla ubogich”. Oprócz kolekcji ubrań i dodatków Biba sprzedawała też kosmetyki i jedzenie, a w budynku działała restauracja, klub, plac zabaw i ogród na dachu. To była mekka „swingującego” Londynu lat 60. „Nie wiedziałam, że kilka lat później będę mogła powiedzieć: ho, ho, a kto u mnie nie bywał”, śmiała się po latach Barbara Hulanicki.
Co łączy Barbarę Hulanicki i basistę Rolling Stonesów? Czytaj dalej...
Do dziś Barbara Hulanicki wspomina, co zrobiła z jej ubrań performerka Yoko Ono. „Powiedziała, że musi wypożyczyć mnóstwo ubrań na użytek jakiejś instalacji. Włączam telewizor i widzę tę dziewczynę. Siedzi na kupie ciuchów, które ode mnie wypożyczyła i pracowicie tnie je nożyczkami. Nie wiedziałam, śmiać się czy płakać”, mówiła. Ale rozbuchany styl Biby doprowadził ją do upadku. W latach 70. Barbara Hulanicki najpierw pozbyła się części udziałów w firmie, a w końcu musiała sprzedać nawet prawa do nazwy Biba. Wkrótce firma pod rządami nowego właściciela zbankrutowała.
Z ziemi polskiej
Gdy Barbara Hulanicki straciła Bibę, pomógł jej basista Rolling Stonesów Ronnie Wood. Otwierał klub w Miami i chciał, by Hulanicki go zaprojektowała. Nie wahała się ani chwili. Z dnia na dzień zdecydowała, że przenosi się do Stanów i będzie tam projektować wnętrza. Zaczynała od modernizowania budynków w jej ulubionym stylu art déco, potem urządzała hotele, sklepy, restauracje, projektowała też tkaniny dla znanej firmy Habitat. Stany zmieniły w niej jeszcze jedno. „Odkąd mieszkam w Miami, o wiele bardziej czuję się Polką”, stwierdziła.
Barbara Hulanicki urodziła się w Warszawie w 1936 roku. Tuż przed wybuchem wojny wyjechała z rodziną do Palestyny, gdzie jej ojciec został konsulem generalnym RP. Gdy Witold Hulanicki zginął w 1948 roku z rąk członków Lehi, żydowskiej organizacji walczącej o ustanowienie państwa Izrael, jego żona wraz z córkami: Barbarą i Birutą wyjechała do Londynu i zamieszkała u zamożnej krewnej. Barbara w swojej biografii pisze, że pamięta, co w dniu śmierci miał na sobie ojciec – brązowy garnitur w paski. „Pierwsze spodnie, które zaprojektowałam dla Biby, były hołdem dla taty. Podśmiewałyśmy się z niego, bo chodził we wszystkim, co było nowością. Moi rodzice mieli przedwojenną klasę”, wyznała kiedyś Barbara. Duży wpływ na wybór drogi zawodowej miała jej matka, która była, jak mówiła Hulanicki, „elegancka w hollywoodzkim stylu”. Mama rysowała ubrania i postacie, które zastępowały Barbarze lalki. Londynu długo nie lubiły. „Anglicy nie znosili obcych. A ja nie dość, że byłam obca, to jeszcze z dziwnym nazwiskiem. Byłam koszmarnie smutną 12-latką i strasznie chciałam być akceptowana. Błagałam mamę, żeby pozwoliła mi zmienić nazwisko na Smith albo Brown”, wspomina projektantka. Została jednak Hulanicki i dziś, gdy królowa Elżbieta II odznaczyła ją Orderem Imperium Brytyjskiego, Polacy mają powód do dumy. Podobnie jak Anglicy, którzy nie kryją, że wiele jej zawdzięczają. I wciąż chcą nosić jej projekty, dlatego trzy lata temu TopShop poprosił ją o przygotowanie kolekcji. Barbara Hulanicki od razu zgodziła się na współpracę z tą marką, bo widziała w niej Bibę… na dzisiejsze czasy.
Sylwia Borowska / Party