Jest zdobywcą czterech Telekamer, w tym tej najważniejszej – złotej. Rolą Jakuba Burskiego w serialu „Na dobre i na złe” zdobył serca tysięcy wielbicielek. Ostatnio w raporcie „Playboya” zatytułowanym „Polskie ideały” został uznany za najseksowniejszego Polaka. Prywatnie wierny tylko jednej kobiecie – żonie Paulinie, szczęśliwy ojciec trójki dzieci.
Co czuje mężczyzna taki jak pan, kiedy dowiaduje się, że byłby idealnym kochankiem na jedną noc, miłosnym partnerem na całe życie i wymarzonym facetem na romantyczną kolację?
– Tak jak redakcja „Playboya”, która zleciła przygotowanie tego raportu z okazji swojego 15-lecia, i ja byłem zaskoczony wynikami. Tym bardziej że nie wiedziałem, że w ogóle trafiłem do tego rankingu. Ale jego wynik nie wywrócił mojego życia do góry nogami. To dowód, że nie jestem odbierany tylko w jeden sposób.
Jaki?
– Zazwyczaj przyjmuje się, że jak ktoś jest w stałym związku, który w przypadku moim i Pauliny trwa 20 lat, ma rodzinę i nie daje powodów do rozpisywania się o jego obyczajowych skandalach, to jest nudny, nijaki i przestaje być atrakcyjny dla innych. Nad facetem, który jest ojcem trójki dzieci, pokutuje widmo podstarzałego faceta, który już wszystko przeżył. Za kogoś takiego się nie uważam.
Po odebraniu nagrody spojrzał pan w lustro i powiedział do siebie: „Artur, nie jest z tobą tak źle”?
– Nie, ponieważ nigdy nie myślałem, że jest ze mną źle. Te trzy tytuły trochę mnie połechtały, trochę ucieszyły i na tym koniec. Moja żona natomiast była bardzo rozbawiona całą sytuacją. Ale nie była zazdrosna. Zdrowo oboje do tego podeszliśmy. Zachowaliśmy dystans.
Zawodowo los jest dla pana łaskawy. Należy pan do zespołu Teatru Narodowego, najbardziej prestiżowego teatru w kraju. Gra pan w serialach, i do tego skrajnie różne postacie. Poza tym może pan przebierać w fabułach. Wielu pana kolegów marzy choćby o kawałeczku tortu, który może pan jeść sam. Po prostu żyć i nie umierać.
– Ale poprzedzone to było żmudną pracą. Ja bardzo długo musiałem udowadniać, że nie jestem wciąż dobrze zapowiadającym się aktorem, tylko aktorem już świadomym. Walczyłem też z łatką romantyka. Długo nie obsadzano mnie w rolach czarnych charakterów i łajdaków. Sporo pracowałem, żeby Jakub Burski, lekarz z Leśnej Góry, nie był jedynym bohaterem filmowym, z jakim mnie będą kojarzyć widzowie. Nawet przy „Katyniu”, do którego zaprosił mnie Andrzej Wajda, pojawiły się w ekipie wątpliwości, czy na pewno rotmistrza Andrzeja powinienem zagrać ja. Ta praca to wieczne udowadnianie czegoś.
Czy rzeczywiście Żmijewski jest najseksowniejszym Polakiem?
I do tego walka z „szufladkami”?
– Tak. Bo najłatwiej wysunąć szufladę i powiedzieć: W tym wcieleniu i do tej roli idealny jest Żmijewski. Ja się na to nie zgadzam, bo sensem tego zawodu jest różnorodność. Równolegle chcę pracować w telewizji, filmie, serialu, na scenie.
W szkole teatralnej zagrał pan u Tadeusza Konwickiego i niedługo potem u Krzysztofa Zanussiego. Czego chcieć więcej na starcie?
– Dzięki temu, kończąc szkołę, nie byłem anonimowy. Oczywiście był to dopiero początek jakiegoś Żmijewskiego. Filmy te były na festiwalach, ktoś je widział i dzięki temu mnie już pamiętał.
W „Stanie posiadania” przeszedł pan chyba najtrudniejszy egzamin. Grał pan tam Tomasza, młodego chłopaka, kochanka starszej od niego Julii. W tej roli Krystyna Janda.
– To faktycznie było trudne. Nie miałem takiego doświadczenia, nawet prywatnego, jak Krysia. Wchodziliśmy w relacje intymne. Podczas zdjęć wiele razy gubiłem się. Nie wiedziałem, w którym kierunku mam prowadzić bohatera. Do tego Janda – która uczyła mnie wtedy w szkole interpretacji piosenki – była w zaawansowanej ciąży, a my mieliśmy do zagrania sceny łóżkowe. Grali ze mną w tym filmie także inni profesorowie – Andrzej Łapicki i Maja Komorowska. „Stan posiadania” to była bardzo ważna lekcja zawodu.
Tylko pan wybił się zawodowo ze swojego rocznika?
– Nie. Na studiach byli ze mną między innymi Tomek Sapryk, Agnieszka Suchora, Sławomir Pacek czy Agnieszka Glińska, która jest reżyserką. Każdemu z nich się powiodło. Są bardziej lub mniej rozpoznawalni.
Czy chciał pan kiedyś odejść z serialu „Na dobre i na złe”? Pożegnać się z rolą Jakuba po ośmiu latach?
– Nie. Nie miałem nigdy takiego zamiaru. Ale zdaję sobie sprawę, że ta rola bardzo zaciążyła na moim wizerunku. Nie mam poczucia straty czy niespełnienia. Poza tym ja lubię ten serial i dobrze mi się w nim gra. Każdy odcinek to osobna opowieść, co daje szansę na różnorodność. Gdybym poczuł, że rola Jakuba mi się znudziła, na pewno poważnie rozważyłbym odejście. Poza tym obok se-
rialu jest teatr, fabuła. Nie mam takiego problemu, że jest tylko rola doktora Burskiego i ona stanowi moją zawodową wizytówkę.
Czy rzeczywiście Żmijewski jest najseksowniejszym Polakiem?
Odebrał pan telefon z propozycją typu: „Panie Arturze, czy ma pan ochotę zatańczyć lub zaśpiewać w naszym show”?
– Dostałem propozycję udziału w jednej z edycji „Tańca z gwiazdami”. Są dwa powody, dla których się nie zgodziłem. Wiem, ile kosztują przygotowania do takiego show. Kiedy tańczyła w nim Małgosia Foremniak, spędzała całe dni na próbach. Zanim staje się to dobrą zabawą, najpierw jest trudną pracą. Ja musiałbym przerwać pewne projekty, zawiesić próby, żeby trenować. Bo jeżeli miałbym pojawić się na parkiecie, to tylko dobrze przygotowany. Wygłupy, jakie niektórzy uprawiali, mnie nie interesują. Po drugie, lubię potańczyć. Słoń nie nadepnął mi na ucho i potrafię ruszać się, nawet nieźle, w rytm muzyki. Ale nie chciałem być przy tym oceniany ani konkurować w tej dziedzinie. Taniec pozostanie dla mnie sposobem na dobrą zabawę poza kamerami. Inaczej wybrałbym zawód tancerza (śmiech).
UNICEF zaproponował, żeby był pan twarzą II kampanii „Przepustka do życia” i pojechał do Etiopii. Miał pan wątpliwości, podejmując się tego zadania?
– Na początku byłem zaskoczony tym, że organizacja zwróciła się do mnie. Nie byłem pewien, czy jestem właściwym człowiekiem do tej misji. Czy spełnię oczekiwania. Natomiast co do samej idei nie miałem żadnych wątpliwości. Potem stwierdziłem, że jeżeli taka prośba kierowana jest do mnie, to ktoś wierzy, że potrafię to zrobić: wzbudzam zaufanie i przekonuję.
Co pana najbardziej poraziło? Wywołało zaskoczenie, kiedy pojechał pan do Afryki?
– Spodziewałem się wielu rzeczy. Ale nie aż tak skrajnej nędzy. Roczny dochód na mieszkańca Etiopii wynosi, po przeliczeniu, 400 złotych rocznie. Problemy, które mamy w Polsce, po takiej podróży stają się żadne. Tamtejsi ludzie budzą się rano i zastanawiają, jak przeżyć kolejny dzień. Walczą o to, żeby na małych poletkach wyhodować choć kilka kilogramów fasoli czy grochu, które stanowią podstawowy składnik ich diety.
Po tej podróży zmieniło się pańskie podejście do tego, jak żyjemy w Europie? Jak bardzo i jak dużo chcemy posiadać?
– Tak. Choć ja nigdy nie kupowałem i nie gromadziłem dla samego gromadzenia. Przekonałem się, że pomoc, nawet drobna i dla wielu znacząca tyle co kropla w morzu, jest potrzebna. Wiem, że w Polsce również są dzieci potrzebujące wsparcia. Ale takiego stopnia zubożenia i nędzy w naszym kraju, a znam go dobrze, nie widziałem. W Europie są większe możliwości otrzymania jakiejkolwiek pomocy. W Etiopii takie szanse są równe niemal zeru. Do tego wszystko utrudnia cywilizacyjna przepaść między Zachodem i Afryką.
Czy rzeczywiście Żmijewski jest najseksowniejszym Polakiem?
Dużo pan pracuje i pewnie więcej czasu spędza na planie filmowym niż z rodziną. Ale jest pan szczęśliwym mężem i ojcem?
– To prawda. Nie mam jednak żadnej recepty na to, o czym pan mówi. Gdyby takowa była, to nie mielibyśmy rozwodów. Rozgraniczam pracę i życie rodzinne. Nowej roli uczę się nie tylko w domu, ale często także w teatrze. Przed każdą premierą jestem nieco wyciszony i nie chcę, żeby mój stres związany z pracą udzielał się żonie oraz dzieciom.
Zawalił pan kiedyś rodzinne wakacje z powodu pracy?
– Nie, bo nawet jeśli zdjęcia zazębiają się z urlopem, to staram się to pogodzić i nawet na kilka dni dojechać do rodziny. W tamtym roku było wręcz odwrotnie. Podziękowałem za propozycję roli, bo chciałem wyjechać na dużo wcześniej zaplanowany urlop z rodziną. I jak już wyjadę, to Artura Żmijewskiego dla osób, z którymi łączą mnie kontakty zawodowe, po prostu nie ma. Wyłączam telefon i przestaję się interesować tym, co wokół się dzieje. Oczywiście, specyfika mojej pracy jest taka, że zdarzają się niespodzianki i nawet najbardziej zaawansowane plany trzeba zmienić. Gorzej jest z zimowymi feriami dzieci. W tym czasie gram sporo w teatrze i nie mogę swobodnie zaplanować narciarskich wypadów.
Bywalcem imprez pan nie jest.
– To prawda, rzadko się gdzieś pojawiam. Na pewno nie należę do tej grupy bywalców, która codziennie gdzieś się bawi i lubi opowiadać w mediach o swoim życiu prywatnym. Ale nie narzekam na brak zainteresowania. Dobrze mi z tym. I odnoszę wrażenie, że dziennikarze to szanują.
Marek Kondrat odkrył w winie swoje powołanie i pożegnał się, jak na razie, z aktorstwem. Janusz Gajos odnalazł pasję w fotografowaniu, miał już wystawę. Pan mógłby rzucić aktorstwo na rzecz... No właśnie czego?
– Na razie nie zastanawiałem się nad inną ścieżką życiową. Aktorstwo nadal mnie bardzo interesuje. Nie muszę szukać niczego poza nim. Miałem okazję wyreżyserować kilka odcinków „Na dobre i na złe”. Być może kiedyś chciałbym coś robić w tym kierunku. Na razie jednak to tylko hipoteza. Początek przygody z reżyserią był dobry, bo koledzy mnie słuchali, kiedy stanąłem po drugiej stronie kamery (śmiech).
Po maturze zdawał pan tylko do szkoły aktorskiej?
– Tak. Wydawała mi się najlepszym miejscem dla mnie, choć nie dostałem się za pierwszym razem. I niemal od początku pracowałem w zawodzie. Nie musiałem być np. kelnerem czy dorabiać w jakikolwiek inny sposób.
To znaczy, że pan nie potrafiłby nic innego robić? Zbierać dzieł sztuki czy być np. developerem?
– Mógłbym być developerem – budować i sprzedawać domy. Aktorskie zdolności na pewno by się przydały (śmiech).
Ma pan w domu specjalną półkę na swoje nagrody? Taką oświetloną, oszkloną wnękę na błyszczące trofea?
– Nie. Telekamery i inne statuetki stoją między książkami. Nie ruszam ich stamtąd. No, chyba że muszą zostać odkurzone...
Maciej Kędziak / Party
Czy rzeczywiście Żmijewski jest najseksowniejszym Polakiem?