Anna Czartoryska w "Vive". Anna Czartoryska zdradza sekrety swojej szafy w "Vivie"

Anna Czartoryska w "Vive". Anna Czartoryska zdradza sekrety swojej szafy w "Vivie" fot. Agata Pospieszyńska/ AF Photo
Najsłynniejsza polska księżniczka w rozmowie z "Vivą" opowiada o swoich modowych wpadkach, ulubionych kreacjach i zdradza ile pieniędzy wydaje na ubrania
/ 16.04.2013 16:25
Anna Czartoryska w "Vive". Anna Czartoryska zdradza sekrety swojej szafy w "Vivie" fot. Agata Pospieszyńska/ AF Photo

Jak zareagowałaś na tytuł królowej stylu A.D. 2012?

- To była miła niespodzianka! Nie czułam się trendsetterką, trzymałam się raczej bezpiecznej klasyki, dlatego wydaje mi się, że to przede wszystkim wspaniałe wyróżnienie dla mojej stylistki, Zosi Ślotały. Bardzo mi pomogła w dopracowaniu swojego stylu i w znalezieniu patentu na czerwony dywan. Wcześniej długo nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Denerwowało mnie to, że wyjście na imprezę zajmuje mi tak dużo czasu.

Na czym polegał problem?

- Gdy byłam w szkole teatralnej, zdarzało mi się pójść na premierę zaraz po zajęciach po to, żeby zobaczyć film, spotkać się ze znajomymi, którzy w nim grają. Zawsze starałam się wyglądać schludnie i stosownie do okazji, ale to jedyne kryteria, jakie brałam pod uwagę. Do dziś uważam, że fakt, że czasami więcej uwagi poświęca się kreacjom gości niż twórcom filmu, to zachwianie proporcji. Ale skoro tak już musi być, trzeba się jakoś uzbroić.

I tu z pomocą przyszła Zosia?

- Gdy zobaczyłam swoje pierwsze zdjęcia w Internecie i przeczytałam kilka naprawdę okropnych uwag na swój temat, dotarło do mnie, że to, co fajnie wygląda na co dzień, niekoniecznie dobrze wychodzi na zdjęciu, i że w światłach fleszów ekspresowy makijaż i koński ogon się nie obronią. Żeby mieć święty spokój i uniknąć gaf, postanowiłam poprosić o pomoc profesjonalistów. Nie liczyłam na to, że zostanę królową stylu, raczej chciałam uniknąć tytułu „mistrzyni wpadek”. Zosia przekonała mnie, że klasyka nie musi być nudna, wręcz przeciwnie, potrafi być olśniewająca! Namówiła mnie też do tego, żeby częściej nosić szpilki. Chociaż balerinki na zmianę nadal mam zawsze pod ręką!

Jak trafiłaś na Zosię?

- Rok temu przedstawił nas sobie znajomy. Od razu między nami kliknęło. Jesteśmy w podobnym wieku, mamy wspólnych znajomych, spodobał mi się sposób, w jaki Zosia myśli o modzie, a przede wszystkim fakt, że zaoszczędza mi mnóstwo czasu.

Jakich stylistycznych sztuczek się od niej nauczyłaś?

- Okazało się, że miałam dosyć mocno konserwatywne podejście do mody. W mojej szafie było sporo fajnych ubrań, ale łączyłam je w zbyt zachowawczy sposób. Uważałam, że do długiej sukni pasuje tylko szal, a Zosia przekonała mnie, że lepiej wygląda skórzana ramoneska. Pokazała, że czasem wystarczy ściągnąć sukienkę w talii paskiem lub oddać w ręce dobrej krawcowej, żeby lepiej wyglądać. To są proste patenty, które dla osób ze świata mody mogą wydawać się oczywiste, ale dla ludzi spoza niego nadal wymagają odejścia od utartych schematów.

Zosia robi dla Ciebie zakupy?

- Zakupy robimy razem, ale Zosia często wypożycza dla mnie rzeczy od projektantów. Wczoraj, jeszcze pół godziny przed premierą w teatrze, jeździłyśmy szukać idealnych balerinek, które pasowałyby do mojej długiej spódnicy. W My Paris znalazłyśmy składane balerinki w kilku kolorach, które idealnie mieszczą się w torebce.



Które wybrałaś?

- Beżowe, bo są najbardziej uniwersalne, będą pasowały do większości moich rzeczy.

Jesteś bardzo pragmatyczna! Zdarza Ci się zaszaleć na zakupach?

- Jestem w stanie wydać dużo na ubranie, jeśli wiem, że będę je często nosić. Wiadomo, że porządna skórzana kurtka musi trochę kosztować. Przez ostatnie dwa lata chodziłam w skórze marki Pinko, ale teraz, będąc w Nowym Jorku, zaszalałam i kupiłam na przecenie ramoneskę Helmuta Langa. Od kilku sezonów odkładam też pieniądze na klasyczny beżowy trencz Burberry, ale jeszcze trochę mi brakuje.

Często robisz zakupy za granicą?

- Uwielbiam kupować ciuchy w podróży, wtedy zawsze gotowa jestem wydać więcej, bo mam poczucie, że kupuję coś unikalnego, co jednocześnie będzie pamiątką.

Śledzisz nowe trendy? Oglądasz w Internecie pokazy mody?

- Pokazów nie oglądam, ale interesuję się modą na tyle, żeby przeglądać magazyny o modzie. Jeden z moich ulubionych, na który zawsze czekam, to „Viva! Moda”.

Jakich rzeczy jest najwięcej w Twojej szafie?

- Bardzo lubię wojskowe płaszcze, które noszę od liceum. Czy to parka, czy militarny trencz, kupuję je bez względu na obowiązujące trendy. Uwielbiam też ubrania w męskim stylu – rzadko można zobaczyć mnie w nich na zdjęciach, bo noszę je głównie na co dzień. Często kupuję też oficerki – te, które mam teraz na nogach też przywiozłam z Nowego Jorku. Mam rozmiar buta 41, więc znalezienie idealnej pary to nie jest prosta sprawa.

Często wymieniasz zawartość garderoby czy jesteś typem zbieraczki?

- Raz na jakiś czas robię przegląd szafy i pozbywam się części rzeczy. Przychodzi mi to z trudem, bo jestem sentymentalna i z niektórymi „okazami” nie potrafię się pożegnać. Mam bardzo dużo małych czarnych, które wciąż kupuję, szukając tej jednej doskonałej, i mnóstwo nienoszonych spódnic, które wyszły z mody, zanim zdążyłam znaleźć do nich odpowiednie topy.



Na czerwony dywan najczęściej wybierasz kreacje od polskich projektantów, od kilku sezonów jesteś muzą projektantki Natalii Jaroszewskiej. Jak się poznałyście?

- Kilka lat temu, gdy miałam jedno z pierwszych wielkich wyjść, kompletnie nie wiedziałam, w co się ubrać. Wtedy znajoma dała mi numer do Natalii. Uderzyło mnie to, jak szalenie kreatywną jest osobą. Spodobało mi się, że tak jak ja ponad wszystko ceni sobie wygodę. Jej projekty są proste w noszeniu – zakładasz je i wychodzisz.

Zdajesz sobie sprawę z tego, że w branży mody styl Jaroszewskiej oceniany jest często jako symbol tandety i kiczu?

- Gdybyśmy wszyscy poddawali się surowym ocenom modowych guru, wyglądalibyśmy tak samo nudno albo bardzo dziwnie. Natalia ma swój styl, ulubione tkaniny i fasony oraz grono wiernych klientek. Z każdej jej kolekcji wybieram kilka rzeczy dla siebie. Wie, co lubię i kiedy dla mnie szyje, zawsze trafia w dziesiątkę. Wiele moich ulubionych sukienek jest jej autorstwa. Na przykład błękitna sukienka bez pleców, którą mogę założyć zarówno na koncert czy premierę, jak i na imprezę na plaży, do bosych stóp. Albo długie spódnice na gumkę, których mam już niezliczoną ilość, czy przepiękna złota suknia, którą miałam na sobie w Opolu. Gdy ją zobaczyłam, od razu wiedziałam, że musi być moja!

Jakich innych polskich projektantów cenisz najbardziej?

Moim numerem jeden jest marka Simple – uwielbiam sukienki projektu jej założycielki, Lidii Kality. Wiele lat temu jeździłyśmy z moją mamą do outletu Simple do Ursusa i kupowałyśmy sobie te same sukienki, tylko w różnych kolorach. Sentyment pozostał nam do dziś.

Za co tak bardzo lubisz Simple?

- Za ich filozofię – jak sama nazwa wskazuje, chodzi o prostotę. Zakładasz którąkolwiek sukienkę i od razu jesteś gotowa do wyjścia. W tym samym sklepie możesz dobrać pasujący płaszcz, torebkę i buty. Niestety, rzadko mają je w moim rozmiarze, ale liczę, że to się zmieni w tym sezonie – strasznie mi się podobają ich lakierki w jaskrawych kolorach!

Masz swoje ulubione miejsca w Warszawie na zakupy?

- Cała ulica Mokotowska i okolice placu Trzech Krzyży. Uwielbiam butiki polskich marek biżuteryjnych Mokobelle i Ani Orskiej oraz nowo powstały showroom Just Paul na Wilczej. Zaglądam też czasem na Mysią 3, głównie w poszukiwaniu oryginalnych prezentów. No i bardzo się cieszę, że na placu Trzech Krzyży, czyli w moim sąsiedztwie, otworzył się niedawno sklep Guess by Marciano – to jedna z moich ulubionych marek. Teraz choruję na czerwony kombinezon, który jest u nich na wystawie!



Czerwony kombinezon?!

- Ostatnio przekonałam się do koloru. Kiedyś uważałam, że wieczorowa sukienka musi być czarna. Dziś myślę, że wszystko, byle nie czerń.

Ale na balu Fundacji TVN wystąpiłaś w pięknej sukni z czarnej koronki i wyglądałaś zjawiskowo!

- To był wyjątek, z tą suknią wiąże się pewna historia. W latach 80. moja mama dostawała paczki od przyjaciółki z Niemiec, która miała fantastyczną figurę, mnóstwo pieniędzy i każdą kreację wypadało jej założyć tylko raz. Po każdym wielkim wyjściu wysyłała mojej mamie kolejną piękną suknię. Mam kilka prawdziwych perełek z tamtego okresu, jedną z nich miałam na sobie na studniówce, a drugą była właśnie ta z czarnej koronki. Któregoś dnia na lotnisku zobaczyłam ogromny billboard z kampanią Dolce & Gabbana – Monica Bellucci wśród Sycylijek spowitych w przepiękne czarne koronki. Pomyślałam wtedy: Wow. Jak ja bym chciała mieć taką sukienkę! A zaraz potem pomyślałam: Wow. Ja chyba mam taką sukienkę! Poprosiłam mamę, żeby odnalazła ją na strychu, pojechałyśmy z Zosią do krawcowej i zaczęłyśmy kombinować, jak ją przerobić. To była jedna z większych modowych podniet w moim życiu!

Taki modowy recykling jest teraz coraz bardziej popularny, także na światowych czerwonych dywanach.

- Na pewno ma jedną zaletę: nie musisz wydawać majątku na nową suknię! Mam nadzieję, że stara zasada, że w długiej sukni można się pokazać tylko raz, jest już nieaktualna! Chciałabym ją jeszcze kilka razy na siebie włożyć.

A pamiętasz jakąś spektakularną modową wpadkę?

- Chyba najbardziej przeżyłam moje pierwsze publiczne wyjście – na bal Przymierza Rodzin. Miałam na sobie czarną sukienkę, czarne rajstopy,
które, jak później się dowiedziałam, są na czerwonym dywanie towarem absolutnie zakazanym, do tego strasznie poważną fryzurę, buty pożyczone od mamy – piękne, ale zupełnie niemodne, sama się malowałam.

Czyli skutecznie się postarzyłaś.

- Tak, to mi się zresztą zdarza do tej pory. Przy moich rysach wystarczy chwila nieuwagi i wyglądam jak własna ciotka! Dlatego lubię ramoneski, długie spódnice i trampki, bo zawsze wygląda się w nich bardziej dziewczęco.



Które kobiety podziwiasz za styl?

- Najbardziej Charlotte Gainsbourg i Siennę Miller – za to, jak się ubierają na co dzień. Natomiast na czerwonym dywanie moją idolką jest Halle Berry, która zawsze wygląda obłędnie, oraz Gwyneth Paltrow.

Gdybyś miała dać jedną złotą radę dotyczącą mody, co by to było?

- Inwestuj w dobrą bieliznę. Można zepsuć najlepszą stylizację koszmarnym stanikiem albo bielizną odciskającą się na sukience! Ja ciągle szukam marki, która spełniałaby wszystkie moje oczekiwania.

Możesz na koniec zdradzić jakiś szczegół dotyczący Twojej sukni ślubnej?

- Nie chciałabym wokół swojej sukni robić niepotrzebnej sensacji. W tak ważnym dniu są istotniejsze rzeczy niż metka na sukience. Wybór sukni to dla mnie przede wszystkim cudowny czas spędzony w najbliższym, kobiecym gronie. Jak nakazuje tradycja, obiecałyśmy nikomu nie zdradzać szczegółów!

Redakcja poleca

REKLAMA