– Przyznaj się! Ile masz futer w szafie?
Anja Rubik: Cztery. Dwa dostałam, dwa kupiłam sama.
– Dlaczego namawiasz kobiety do noszenia futer?
Anja Rubik: Nikogo do niczego nie namawiam! W programie „Dzień Dobry TVN” powiedziałam, że jeśli już ktoś zdecyduje się na noszenie futra, powinien kupić je z dobrego źródła i od uczciwego producenta. W Chinach, skąd pochodzą tanie futra, hodowle nie są kontrolowane, a zwierzęta trzymane w okropnych warunkach.
– Jaka to różnica? Kończy się tak samo…
Anja Rubik: Tak, ale można zrobić to bardziej drastycznie albo w humanitarny sposób. Zabrzmi to może makabrycznie, ale na przykład szynszyle muszą być traktowane bardzo dobrze, bo kiedy się denerwują, same wyrywają sobie futro. A wiem to dlatego, że moi rodzice są lekarzami weterynarii. Wychowałam się w domu, w którym kochano zwierzęta. Jako mała dziewczynka często bywałam w lecznicy u taty w Polsce i w RPA. Szanuję osoby, które nie jedzą mięsa i nie noszą wyrobów skórzanych. Jednak byłabym hipokrytką mówiąc: „Nie noście futer!”, skoro je reklamuję. Ten, kto mnie potępia, powinien być konsekwentny. Niech nie nosi butów ze skóry i torebek. I unika takich marek, które słyną z produkcji futer. Na początku podchodziłam do tej „afery futrzanej” na luzie, ale teraz to już poszło o jeden krok za daleko. Zaczęto mi zarzucać, że promuję coś, co jest puste i bez sensu. Moda jest pusta? Moda to jest przemysł, który zatrudnia na całym świecie miliony ludzi.
– Cytuję Joannę Krupę: „Anja powinna się mniej przejmować tym, co ma na sobie. Ale wykorzystać swój międzynarodowy sukces do zrobienia czegoś dobrego dla innych”. Wzięłaś sobie jej słowa do serca?
Anja Rubik: Dziękuję Joannie za radę, ale robię to od wielu lat. Tyle że bez rozgłosu. Już kiedy chodziłam do podstawówki w Częstochowie, brałam udział w akcjach charytatywnych. Zapoczątkowałam akcję „Ciacho”. Ciasta, pieczone przez naszych rodziców, sprzedawałam razem z kolegami w urzędach i szkole. Zebrane w ten sposób pieniądze przekazywaliśmy schroniskom dla zwierząt i domom dziecka. Co roku wybierano spośród mieszkańców miasta „Ośmiu wspaniałych”. To były osoby, które wyróżniały się zasługami w pomaganiu innym. I pewnego roku jako najmłodsza, bo miałam zaledwie 14 lat, znalazłam się w tym gronie. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby się tym chwalić. Do dziś prywatnie wspieram jedną rodzinę w Częstochowie, ale może nie powinnam o tym mówić… Oficjalnie działam w amerykańskiej organizacji amfAR, szerzącej wiedzę o AIDS i sposobach zapobiegania tej chorobie. W Polsce zaangażowałam się w działalność DKMS, największej bazy potencjalnych dawców szpiku.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
– Więc skąd te napięcia między tobą a Joanną? Rywalizujesz o pozycję w programie „Top Model”?
Anja Rubik: Przede wszystkim jesteśmy z dwóch różnych światów – ja ze świata mody, a Joannie bliżej do show-biznesu. Nie walczymy o jedną posadę. Joanna prowadzi program, a ja jestem w nim gościem specjalnym i uważam, że powinna mnie dobrze gościć. Czy nie? Jestem w „Top Model”, po to, aby zdradzić dziewczynom kilka trików przydatnych w zawodzie modelki.
– Gdy patrzysz na te dziewczyny, przypominasz sobie swoje początki w zawodzie?
Anja Rubik: Byłam bardziej niewinna. I mniej zorientowana w świecie mody. Miałam co prawda jakieś pojęcie, bo moją idolką była supermodelka lat 90. Linda Evangelista, ale wtedy w Polsce nie było dostępu do tego, co nowe i na topie. Dzisiaj wystarczy zajrzeć do internetu i wszystko wiesz. Kiedy wyjeżdżałam z Częstochowy, nie miałam pojęcia, co to jest styl. Musiałam się tego nauczyć.
– Pamiętasz swoje modowe pomyłki?
Anja Rubik: Kurtka od dresu, kolorowe legginsy i adidasy na podwyższonym koturnie. Tragedia! Czasem przeglądam stare zdjęcia i nie mogę uwierzyć, że coś takiego na siebie włożyłam. Ku przestrodze zachowałam na pamiątkę sukienkę z bordowego aksamitu i czapkę z pomponem.
– Kto ci otworzył oczy na modę?
Anja Rubik: Dużo zawdzięczam swojej agentce Lucynie Szymańskiej. Na początku, szukając swojego stylu, naśladowałam ją. Lucyna nie tylko świetnie się ubiera, ale też pasjonuje modą. Kiedy zaczęłam wyjeżdżać na swoje pierwsze pokazy do Mediolanu, chodziłyśmy razem na zakupy. Ale zdarzało się to niezwykle rzadko, bo w sumie nie lubię z kimś chodzić po sklepach. Krępuje mnie obecność innych ludzi, źle się czuję, boję się ich oceny. Moja mama i Sasha są wyjątkami.
– Lucyna jest dumna z ciebie, ale chyba też i z siebie, bo to ona dała ci kilkanaście lat temu szansę…
Anja Rubik: Jaką szansę? To była najlepsza decyzja w jej życiu zawodowym! (śmiech). Prawdą jest jednak to, że na początku nie odnosiłam żadnych sukcesów. Jako nastolatka wzięłam udział w trzech konkursach dla przyszłych modelek i… nic z tego nie wyszło. Wysłałam zdjęcia do agencji D’ Vision i to Lucyna dostrzegła we mnie potencjał. A potem musiała jeszcze przekonać moją mamę. Przyszły pierwsze zlecenia, wyjechałam na pokazy zagranicę. Zostałam zauważona w Paryżu i Londynie, ale nie chciałam przerywać nauki w Polsce, więc wróciłam. Lucyna dzwoniła do mnie z propozycjami, a ja musiałam odmawiać: „Nie mogę, bo pojutrze mam klasówkę”. Po roku doszłam do wniosku, że muszę na coś się zdecydować. Jeśli chcę być modelką, a marzyłam o tym od dzieciństwa, to muszę przeprowadzić się do Paryża i tam chodzić do szkoły. No i tak też zrobiłam.
– Jak wytrzymujesz od tylu lat, żyjąc na walizkach?
Anja Rubik: Nie wiem, co bym zrobiła bez bliskich. Mam na myśli przede wszystkim Sashę, Lucynę i najbliższą rodzinę. Ich obecność daje mi poczucie bezpieczeństwa. Wytrzymuję tak duże napięcie również dlatego, że to wszystko mam na moje własne życzenie. Nikt mnie do niczego nie zmusza. To ja decyduję, czy będę pracować w Paryżu, czy w Nowym Jorku. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym jeszcze grymasić!
– Do portfolio top modelki brakuje ci jeszcze okładki amerykańskiego „Vogue’a”…
Anja Rubik: To prawda, że amerykańska okładka jest prestiżowa, ale Kate Moss znalazła się na niej dopiero teraz, mimo że pracuje w branży od dwudziestu lat. „Vogue” pokazuje top modelkę na okładce raz na dwa lata, dlatego to nie jest aż tak duży mój kompleks. Zresztą wiele z tych dziewcząt, które tam się pokazały, potem gdzieś zniknęło. Jak widać, nawet okładka amerykańskiego „Vogue’a” nie daje gwarancji sukcesu.
– A co daje?
Anja Rubik: Nie ma reguły. W moim przypadku jest to praca z ikoną świata mody czyli Karlem Lagerfeldem. Im więcej z nim pracuję, tym wyższa jest moja pozycja. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się na pokazie w Paryżu, byłam przerażona. Wiedziałam, że jest inteligentny, dużo czyta i myślałam, że jeśli już mam otworzyć usta, to muszę z siebie wydobyć jakieś wybitne zdanie. Byłam tak onieśmielona, że nic nie powiedziałam i nie zwrócił na mnie wcale uwagi. A jeśli chcesz pracować z najlepszymi, musisz ich jakoś inspirować. Kiedy po raz drugi spotkałam się z nim na przymiarkach do pokazu Chanel, byłam już inna, śmielsza, pełna energii. Dostałam wtedy od niego szkic jego projektu na pamiątkę i to był początek naszej znajomości. Za każdym razem, kiedy mam go spotkać, starannie się przygotowuję. Myślę, czym go mogę tym razem zaskoczyć. A to jest dopiero wyzwanie, bo Karl jest człowiekiem, który szybko się nudzi.
– Czy książka „Diabeł ubiera się u Prady” mówi prawdę o świecie, w którym żyjesz?
Anja Rubik: Jest oczywiście trochę koloryzowana, ale bliska prawdy. Ten świat jest zwariowany, wprost pęka w szwach od wielu rozdętych „ego”. Trudno iść tu na kompromis. Muszę się często hamować, żeby nie powiedzieć komuś wprost, co o nim myślę, bo mam świadomość, że od niego zależy mój los. Ale tak chyba jest w każdej branży? Najbardziej dokucza mi to, że młodzi ludzie boją się podjąć decyzję i wziąć za to odpowiedzialność. Wiesz, dlaczego Lagerfeld jest tak wielki i szanowany? Bo podejmuje decyzję w pięć minut. Nie wszyscy mają tyle odwagi. Często nie wiem, co mam robić jutro, bo jest co najmniej pięć różnych opcji i żadna pewna. Dziś rano dowiedziałam się, że nie muszę jutro lecieć do Nowego Jorku na osiem godzin, aby potem przepakować się i ruszać do Londynu.
– Wydaje mi się, że w szkole miałaś same piątki. Mam rację?
Anja Rubik: Przyznaję, że mam syndrom prymuski. Perfekcjonistka, podobna do swojej mamy. Ona zawsze mi mówiła: „Nigdy nie mów o swoich minusach, bo ludzie zaczną je zauważać”. Motywuje mnie do działania rywalizacja, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Lubię grać fair! Prosty przykład – jesteśmy z Sashą na Bali. To nasza podróż poślubna i gramy w tenisa. Ale jakoś nam nie idzie, puszczamy piłki, nic się nie dzieje. Więc rzucam hasło: „Zagrajmy na punkty!” I wtedy zaczyna się prawdziwa ostra gra. Lubię to! Taka jestem.
Rozmawiała: Sylwia Borowska / Party