Aneta Piotrowska: Ależ ja uważam, że mam w życiu dużo szczęścia. Mam rodzinę, która mnie wspiera, pasję, która jest moim zawodem i dostaję od życia mnóstwo szans na realizację swoich marzeń. Ale rzeczywiście marzę, jak chyba każdy człowiek, o tym, żeby kochać i być kochaną. Tego właśnie brakuje mi do pełni szczęścia i pewnie o tym myślała Beata.
– Ale masz dopiero 20 lat. Przecież spotkasz jeszcze setki mężczyzn...
Tylko że mi nie zależy na tej setce... Chodzi mi o tego jedynego, w którym będę miała oparcie, przy którym poczuję się bezpieczna, który będzie dla mnie partnerem. Marzę o tym, ale nie szukam na siłę. Mam tylko nadzieję, że go nie przeoczę, kiedy los postawi go na mojej drodze. A to, że mam dopiero 20 lat, chyba nie ma znaczenia. Tyle wydarzyło się w moim życiu, że czasami wydaje mi się, że mam lat 30. Wiem, że o związek trzeba dbać, pielęgnować go, troszczyć się o niego, ale to właśnie jest piękne mieć osobę, dla której chcemy to robić.
– Przez ostatnie pół roku byłaś w związku z Rafałem Mroczkiem? To nie był ten jedyny?
Teraz wiem, że nie, chociaż długo chciałam w to wierzyć, bo moje uczucia do Rafała były zawsze szczere i głębokie. Przeżyłam z nim dużo wspaniałych chwil i tylko te chcę pamiętać. Jednak jego styl życia, sposób postępowania oraz zasady, jakimi się kieruje, nie pozwoliły mi na to, by dalej tkwić w tym związku. Rafał nie był w stanie zaakceptować moich samodzielnych decyzji. Nie potrafił ani rozmawiać, ani słuchać – tylko żądać i wymagać. Wymagać bezwarunkowej akceptacji jego osoby i jego zachowań. Myślę, że właśnie to mnie przerosło i dlatego podjęłam decyzję o rozstaniu, zresztą bardzo dla mnie trudną. To wszystko, co się potem działo, utwierdziło mnie w przekonaniu, że była to jedyna słuszna decyzja.
– Wszystko przez ten program...
Tak, ale to było cudowne doświadczenie. Moja siostra bardzo namawiała mnie do udziału w „Tańcu z gwiazdami”. Uczyłam wtedy tańca w Hongkongu. Sama jak palec, pracowałam po dziesięć godzin dziennie, a potem spędzałam samotne wieczory w pokoju. Wyłam z tęsknoty. Tak bardzo brakowało mi rodziny! Moja siostra, oczywiście bez mojej wiedzy, zgłosiła mnie na casting. Nagle dostałam telefon z TVN, że jestem umówiona na spotkanie. Siostra zawiozła mnie i czekała, aż wejdę. Dopilnowała nawet, żebym podpisała kontrakt. Wiedziała, że dzięki temu będzie mnie miała obok siebie.
– To chyba wyjątek w Twoim życiu, bo zdaje się, że wszystkie decyzje podejmujesz sama, począwszy od pierwszych kroków na scenie...
To prawda. Kiedy miałam sześć lat, w telewizji nadawano program „Mini playback show”. Uparłam się, że muszę w nim wystąpić. Przeszłam wszystkie eliminacje i doszłam do występów w Warszawie, w Sali Kongresowej. Pamiętam, że naśladowałam wtedy teledysk Madonny „La isla bonita”. Tańczyłam w czerwonej sukience w czarne kropki. Program skończył się, a ja już wiedziałam, że muszę tańczyć.
– W takich sytuacjach najczęściej o przyszłej karierze dzieci decyduje poświęcenie i wysiłek rodziców. Twoja rodzina miała pewność, że to dobry pomysł?
Mieszkaliśmy na wsi, a rodzice, niestety, nie chcieli mnie wozić do miasta na kurs tańca, bo byli zajęci nie tylko mną, ale też moim rodzeństwem. Od szóstego do dziewiątego roku życia, prawie każdego dnia, błagałam o to rodziców. Tańczyłam sama przy lustrze, występowałam na rodzinnych spotkaniach, aż mama w końcu powiedziała, że przecież i tak nie mam partnera do tańca, więc na nic mi kurs. Następnego dnia w szkole namówiłam kolegę i razem poszliśmy do mojej mamy. Powiedziałam: „Mamo, oto mam partnera i teraz musisz zapisać mnie do klubu”. Mama nie miała wyjścia, zapisała mnie do klubu tanecznego w Sopocie, jeździła z nami na treningi, poświęcała dla mnie dużo czasu.
– Ten kolega długo przy Tobie wytrzymał?
Tylko rok. Ale ja postanowiłam, że nie odpuszczę. Mając dziesięć lat, co jest późnym wiekiem na rozpoczynanie treningów, musiałam chodzić do grupy sześciolatków. Moi rówieśnicy śmiali się ze mnie, a ja, rozgoryczona, dawałam z siebie wszystko, żeby tylko tańczyć z nimi. Po dwóch miesiącach przeniesiono mnie do starszej grupy. Następnie zaczęłam z nimi wygrywać. Zdobyłam mistrzostwo okręgu w wieku lat 11 i przeniosłam się do innego klubu. Tam, z nowym partnerem, zdobyliśmy mistrzostwo Polski juniorów.
– Żeby osiągnąć taki wynik, nie wystarczy talent...
Na pewno nie wystarczy. Bardzo dużo pracowałam. Spędzałam na sali po cztery godziny sama, potem kolejne godziny z partnerem. Ale nie byłam zmęczona. Bardzo kochałam i kocham taniec, to cały mój świat i dlatego wiem, że moje całe życie będzie z nim związane. Taniec jest dla mnie czymś bardzo osobistym, bo wyrażam przez niego swój charakter, temperament, nastrój. Wspaniałe jest to, że wszystkie uczucia można pokazać przez taniec.
– Jak, będąc nastolatką, pokazać samotność, żal, pustkę? Przecież do tego trzeba życiowych doświadczeń!
Ależ ja to wszystko już zdążyłam przeżyć. Mając 15 lat, po zdobyciu mistrzostwa Polski, pojechałam na mistrzostwa świata i tam dostałam od Dereka Hough, amerykańskiego tancerza, propozycję tańczenia razem. Wypatrzyła mnie jego trenerka. Przeprowadziłam się do Londynu. Rodzice oczywiście uświadomili mi, że będzie ciężko, że muszę iść do szkoły, rozwijać się nie tylko na parkiecie. Nie chcieli na szczęście hamować mojej kariery tanecznej, wspierali, jak mogli, odwiedzali, przyjeżdżali na turnieje, codziennie dzwonili. Ale jednak byłam dzieckiem żyjącym gdzieś samotnie w świecie. W Londynie łapałam się na tym, że mówię do siebie. Tak bardzo brakowało mi zwykłych gestów, opieki, wsparcia...
– Kto się Tobą zaopiekował na miejscu? Derek był Twoim chłopakiem?
Nie był, ale jego mama, która była naszą trenerką, pomagała mi. Bardzo odczułam barierę językową, a że poszłam do college’u teatralno-muzycznego, miałam jeszcze trudniej. Zajęcia z poezji angielskiej i Szekspir w oryginale... Łatwo nie było, ale też dużo się nauczyłam. Mieszkanie zmieniałam pięć razy. Od bardzo taniego w czarnej dzielnicy, gdzie bałam się chodzić wieczorem po ulicy, do zwykłego małego mieszkania w centrum. W Londynie zaczęłam też zarabiać pierwsze pieniądze. Jeździliśmy z Derekiem do Japonii na pokazy taneczne. Mieliśmy spore powodzenie, publiczność nas lubiła, bo tworzyliśmy pozytywną parę. Biła z nas ogromna energia, a dla ludzi to było najważniejsze.
– Jesteś najbardziej utytułowaną polską tancerką?
Chyba tak, choć od jakiegoś czasu nie tańczę turniejowo, ale myślę o tym, żeby wrócić. Wcześniej zarzekałam się, że już nie będę tego robić, że już mam dosyć, że chcę mieć swój własny kąt, blisko rodzinę i wewnętrzny spokój. Tak bardzo nie chciałam być sama.
– Jak udało Ci się to przetrwać?
Na pewno pomógł mi taniec, on zawsze nakręcał mnie pozytywnie, pomógł mi się zahartować.
– Czemu zatem wróciłaś z Londynu?
Byłam tam trzy lata. Dziś myślę, że mój powrót związany był z nieustającą presją psychiczną. Byłam najlepsza w kategorii do 21 lat, choć miałam dopiero 17. Trzeba było zatem skoczyć o kategorię wyżej i mierzyć się z dużo lepszymi tancerzami. Ta presja ze strony trenerki na jak najlepszy wynik, niestety, mnie zżarła. Wydawało mi się, że nie liczy się taniec, tylko wynik. Powoli traciłam ochotę do tańca. Byłam wypalona. Przez miesiąc siedziałam w domu. Odczucia Dereka chyba też były podobne, bo zrezygnował z tańca na rzecz swojej drugiej pasji – aktorstwa.
– Kto Cię wywabił z domu?
Zadzwonił trener z Niemiec, mówiąc, że ma dla mnie partnera, bardzo zdolnego, utalentowanego, który tańczył w zawodowcach i chce wrócić do amatorów, aby reprezentować Niemcy. Zgodziłam się i tańczyłam z nim przez rok w Niemczech. Ale nie było już tej energii, którą czułam wcześniej. Jakoś nie mogliśmy się zgrać. Zdecydowałam, że to nie ma sensu, że muszę odpocząć od tańca turniejowego. Wtedy też dostałam ofertę z Hongkongu, by uczyć w szkole tańca.
– I sama ponownie skazałaś się na zesłanie?
Długo się zastanawiałam, ale ja lubię podejmować kolejne wyzwania i pamiętałam, że Azja bardzo mi się podobała, uznałam, że wytrzymam. Ale nie wytrzymałam. Pojechałam na pół roku i już wsiadając do samolotu bardzo płakałam. Przez 14 godzin lotu nie spałam, tylko cały czas myślałam, że może by tak jeszcze wrócić.
– Rodzice nie mieli nic przeciwko? Przecież wciąż byłaś młodziutka...
Chciałam, więc pojechałam, choć tata kręcił nosem. W Hongkongu w ciągu dwóch dni znalazłam mieszkanie i zostałam na pół roku. Pracowałam tam także jako modelka, miałam bardzo dużo pracy i tylko dzięki temu nie miałam czasu, by myśleć o domu. Ale i tak tęskniłam jak szalona. Wróciłam na święta i dowiedziałam się, że Beata zapisała mnie na casting do „Tańca z gwiazdami”.
– I przez te wszystkie lata nie miałaś nikogo poza rodziną? Żadnego chłopaka, który by dał siłę i wsparcie?
Moja pierwsza miłość miała na imię Slavik. Spotykaliśmy się tylko na turniejach tańca, bo on mieszkał na stałe w Kanadzie. Turniej trwa kilka dni i to zdecydowanie nie wystarczy, by poczuć się z kimś bezpiecznie. Slavik często dzwonił, przegadywaliśmy wiele godzin przez telefon, ale i tak byłam samotna. Byliśmy ze sobą półtora roku. Z czasem spotykaliśmy się coraz rzadziej i rzadziej... ale dalej jesteśmy w przyjacielskim kontakcie.
– Jesteś podobna do swoich rodziców?
Na pewno tak. Myślę, że po mamie mam wrażliwość i delikatność. Po tacie odziedziczyłam zorganizowanie i umiejętność twardego stąpania po ziemi.
– Ktoś mi powiedział, że jesteś najbogatszą dziewczyną na Pomorzu.
Tak? Jezu! Ale bzdura... Moja rodzina jest całkiem normalna, rodzice zawsze ciężko pracowali. Oczywiście dzięki nim miałam w życiu szansę rozwijać swoje zainteresowania, mogłam wykorzystać okazje, jakie dostawałam od życia. Za to jestem im bardzo wdzięczna. Ale nie jestem dziewczyną z bogatego domu, od 18. roku życia utrzymuję się sama, jestem samodzielna, niezależna finansowo. Ale dla mnie w ogóle wielkim bogactwem jest rodzina. Mam dwóch braci i siostrę. Jeden z moich braci, Rafał, wyjechał do Szkocji i tam skończył informatykę na uniwersytecie. Założył rodzinę i zamieszkał w Szwajcarii, potem w Paryżu, a teraz otwiera firmę w Polsce. Ma przeuroczego rocznego synka, Dawida, który jest moim chrześniakiem i cieszę się, że wreszcie będę ich miała bliżej siebie. Drugi brat, Kazimierz, mieszka w Polsce, z nim mam mniejszy kontakt. Najbliższa jest mi oczywiście Beata, starsza ode mnie 14 lat. Jest siostrą i przyjaciółką. Jej mąż jest kolarzem... Znasz Piotra Wadeckiego? Oni też mają cudowne dzieciaczki – Julkę i Szymona. Mieszkają niedaleko rodziców, na Pomorzu, koło Kartuz. Tak, tak, jestem Kaszubką (śmiech). Nie wiem, jak dałabym sobie radę przez te wszystkie lata, gdyby nie świadomość, że oni wszyscy gdzieś są i czekają na mnie.
– Wspomniałaś, jak ciężko się funkcjonuje w show-biznesie... Ale mimo to wciąż w nim jesteś, zaczęłaś kolejną edycję „Tańca z gwiazdami”...
Tak, ale czuję się dziwnie. Z jednej strony robię to, co kocham, a popularność, którą przyniósł ten program, to całe życie medialne, wywiady, sesje – to miłe doświadczenie i bardzo się z tego cieszę. Z drugiej jednak strony czuję się w tym świecie totalnie samotna. Ludzie oceniają mnie na podstawie osiągnięć, pozornej pewności siebie, pozwalają sobie oceniać moje zachowanie i domyślać się, co czuję. Takie oceny często bolą, bo cały czas jeszcze uczę się dystansu do rzeczy, na które nie mam wpływu.
– Żałujesz, że wybrałaś takie życie?
Oczywiście, że nie! W życiu zawsze dostaje się coś za coś. Ale wiesz, ostatnio pomyślałam, że jak będę miała dzieci, to nie pozwolę im tak szybko opuścić rodziny, nie pozwolę im tak szybko dorosnąć, nie pozwolę, by w tak młodym wieku poznali, co to samotność.
Bo dla mnie szczęście jest wtedy, kiedy nie ma samotności. Kiedy budzisz się koło osoby, którą kochasz. A takiej osoby wciąż koło mnie nie ma.
Rozmawiała Agnieszka Prokopowicz/ Viva!
Zdjęcia Krzysztof Opaliński/Melon
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Iga Pietrusińska
Fryzury Sylwia Habdaś-Zardoni/Metaluna
Scenografia Dream Team
Produkcja sesji Ewa Opalińska