Kiedy pewnego razu Aneta Kręglicka weszła do butiku Prady w Nowym Jorku, ekspedient znieruchomiał. „Jesteś top modelką?”, zapytał po angielsku. Zaprzeczyła. „Aktorką?” „Nie”. „Ona jest polską gwiazdą”, wyjaśniła jego koleżanka, jak się okazało Polka. Ekspedient zaczął klaskać w dłonie, wreszcie krzyknął zadowolony: „Wiedziałem, że ona nie jest normalna!”
VIVA! spotyka się z Anetą Kręglicką w kawiarni Coffee Green na Brackiej. I mężczyźni, i kobiety przyglądają się jej z zainteresowaniem, choć ukryła się za dużymi, ciemnymi okularami.
– Ma Pani piękną biżuterię.
Aneta Kręglicka: Jestem zodiakalnym Baranem, diament to mój kamień, ale te pierścionki mają dla mnie przede wszystkim wartość sentymentalną. Pierwszy dostałam od rodziców, kiedy z wyróżnieniem skończyłam studia. Dwa pozostałe to prezent od męża: zaręczynowy, z lat 20., piękny przykład art deco, długo był poszukiwany w desach i salonach jubilerskich ze starą biżuterią. Drugi to tak zwany memory ring, który ma przypominać o uczuciach mężczyzny do kobiety.
– Memory ring działa?
Aneta Kręglicka: Niektórzy mawiają, że diament to święty kamień. Niezwykle czysty i najtrwalszy istniejący na Ziemi minerał. Dlatego jest strażnikiem wierności i nierozerwalności związku. Aniołem miłości. Niedawno obchodziliśmy z Maćkiem dziewiątą rocznicę ślubu, więc… działa.
– Podobno właściciele Apartu powiedzieli, że albo Pani będzie reklamowała ich diamenty, albo nikt inny. Pani to pochlebia?
Aneta Kręglicka: A powinno?
– Takie uwagi idealnie koją kompleksy. Ale domyślam się, że Pani ich nie ma.
Aneta Kręglicka: Oczywiście, że mam, ale na szczęście jakoś sobie z nimi radzę, nie wywołują u mnie frustracji, a co ważniejsze – niechęci do innych. Z moich oficjalnie deklarowanych kompleksów wymieniłabym to, że kiedyś zostałam miss.
– Pani mnie chyba kokietuje?
Aneta Kręglicka: Mówię jak najbardziej poważnie. Mnie ten tytuł deprymował i przeszkadzał w życiu, zwłaszcza zawodowym. Zawsze miałam do niego olbrzymi dystans. To była zabawa, łut szczęścia. Miły epizod, nic więcej. Najbardziej irytuje mnie to, że straciłam mnóstwo energii i czasu, bo wydawało mi się, że muszę wszystkim udowodnić, że miss nie znaczy głupia i naiwna. Że myślę, coś potrafię i mam ambicje. Mówiłam o tym wielokrotnie, więc teraz mam wrażenie, że przynudzam. Fakt jest jednak taki, że gdybym przyjęła każdą propozycję, którą mi składano, przez ostatnie 10 lat reklamowałabym w tym kraju prawie wszystko – od bielizny, przez jogurty, po ubezpieczenia. Ja tego nie zrobiłam.
– Diamentom jednak Pani uległa.
Aneta Kręglicka: Teraz jestem w zupełnie innym momencie życia, niczego nikomu nie muszę udowadniać, kompleksu miss już się pozbyłam, robię tylko to, co mnie przekonuje i ma dla mnie jakąś wartość. Przez te lata udowodniłam już sobie, kim jestem, i z taką świadomością jest mi dobrze. Zgodziłam się na firmowanie kampanii brylantowej firmy Apart, bo jestem w niej po prostu sobą. Ten wizerunek kobiety aktywnej, spełnionej, niezależnej, ciekawej życia i świata, kosmopolitycznej – to po prostu ja. Mam oczywiście tę swoją spektakularną przeszłość w życiorysie…
– Nadal jest Pani jedyną Polką, która zdobyła tytuł Miss Świata.
Aneta Kręglicka: Ale to już przeszłość, w tej chwili interesuje mnie to, co teraz i co w przyszłości. To oczywiście ma nierozerwalny związek z moją rodziną i moim dzieckiem, ale jest też tam jeszcze wiele miejsca na realizację moich własnych spełnień. Diamenty, które czasami noszę, nie śniły mi się po nocach, nie czekałam na nie. Nie jestem kobietą bluszczem, która oplata mężczyznę i wymaga od niego, aby obsypywał ją prezentami. Jestem z natury, może powinnam powiedzieć: niestety, chorobliwie niezależną i bezkompromisową kobietą. Lubię chodzić swoimi drogami, nie potrafię wykorzystywać tak zwanych okazji. Pracuję z ludźmi i dla ludzi, których lubię, szanuję, cenię i czuję ich pozytywną energię. Przyjaźnię się tylko z miłości, zarówno z kobietami, jak i z mężczyznami. I tylko taka chcę być.
– Indywidualistka?
Aneta Kręglicka: Owszem, ale lubię też pracę w zespole, o ile są w nim profesjonaliści. I esteci, bo lubię, jak wszystko jest ładne, podobno u mnie to też choroba. Poza tym jestem Zosia samosia. Lubię decydować, porządzić, tak już mam. Dlatego pracuję w swojej firmie. Ale przychodzi też moment niepokoju, bo kiedy sam sobie jesteś panem, najtrudniejsza do zniesienia jest odpowiedzialność. Za siebie, za pracowników. Kiedy urodziłam Alka, jako swój szef przyznałam sobie trzy tygodnie urlopu macierzyńskiego, choć strasznie za synkiem tęskniłam.
– A jak reagują na to mężczyźni?
Aneta Kręglicka: Najbliższy ma czasami pretensję, że demonstruję tę swoją niezależność, ale to jest niestety silniejsze ode mnie. I nie jest na pokaz. Nie polega na tym, że codziennie udowadniam, że jestem lepsza od niego, że „ja bez ciebie, kochanie, świetnie sobie poradzę”. Nie w tym rzecz, dla mnie niezależność to przede wszystkim świadomość, że bez względu na przeciwności losu dam sobie radę w życiu. Nigdy nie byłam kobietą, która w relacji damsko--męskiej szukała układu, okazji, żeby się „ustawić”, dobrze żyć. Nigdy nie byłam materialistką. Natomiast przyznaję, że w życiu zawodowym niektórzy mężczyźni mają problem z tą moją niezależnością, ale w większości przypadków spierają się z przekory, a nie z przekonania.
– Pracowita, chorobliwie ambitna, niezależna… Jest w Pani odrobina szaleństwa?
Aneta Kręglicka: To, że taka jestem, to już jest wystarczające szaleństwo, zdecydowanie lepiej się żyje kobietom, które udają bądź nie, mówiąc: „Ja tego nie wiem, nie potrafię, kochanie”. Ale tak naprawdę to, czy jestem szalona i jaki mam temperament, wiedzą najbliżsi i osoby, z którymi dobrze się czuję. Wspominałam już wcześniej o koniecznej wspólnej energii, która sprawia, że otwieramy się przed innymi, nawet przed chwilą poznanymi osobami. Tak bywa też ze mną, jestem bardzo emocjonalną i intuicyjną osobą. Ta intuicja rzadko mnie zawodzi. A gdy się już do kogoś przekonam, wtedy jestem otwarta i czasami właśnie szalona. Jedną z sesji do diamentowej kolekcji dla Apartu robiliśmy w Nowym Jorku. Marek Straszewski, fotograf, zaplanował zdjęcia z panoramą miasta za moimi plecami. Byliśmy wtedy na Brooklyn Bridge. Bez wahania wdrapałam się na jedno z przęseł mostu. Ekipa zamarła z przerażenia, pode mną sznur samochodów, a ja biegłam boso po malutkiej, wąskiej kładce na drugą stronę tylko po to, żeby Marek miał dobre ujęcia.
– Nagradza się Pani czasem za ciężką pracę?
Aneta Kręglicka: Tak, lubię sobie sprawiać przyjemności. Wtedy w Nowym Jorku ciężko pracowaliśmy, pobudka o szóstej nad ranem, potem zdjęcia do wieczora. I tak przez dziesięć dni. Na koniec postanowiłam zrobić coś dla siebie. W samym centrum Nowego Jorku, na 54. ulicy, w eleganckim hotelu, na ostatnim piętrze wynajęłam apartament z oszałamiającym widokiem na miasto. Robiłam sobie wycieczki do Gallery of Modern Art, Metropolitan Museum, Central Park, ale także zakupy w luksusowych butikach. Te trzy dni kosztowały mnie sporo, ale uznałam, że jestem tego warta.
– Lubi Pani luksus?
Aneta Kręglicka: Owszem, lubię. Lubię wygodne życie, lubię otaczać się pięknymi przedmiotami, chodzić w ładne miejsca, ładnie mieszkać, dobrze i smacznie jeść. Jakość życia jest dla mnie ważna, ale we wszystkim staram się zachować jakieś zdrowe proporcje. Kiedy rano wyprawiam synka do szkoły, to biegnę w dresie, jak większość zapracowanych mam. Potem siłownia, kąpiel i przygotowanie do pracy, wtedy dopiero myślę, co mnie czeka tego dnia i jak powinnam wyglądać. Kiedy mam ochotę poczuć się wyjątkowo atrakcyjna, odkrywam nogi, wkładam szpilki i robię makijaż. W moich wakacyjnych podróżach lubię położyć się na piasku, wypić kolorowego drinka z palemką i pogapić się na tłum ładnych ludzi. Ale mimo wszystko, mówiąc naprawdę szczerze, tym najważniejszym luksusem dla mnie jest świadomość, że sama stanowię o sobie.
– Przyjemności smakują podwójnie, jeśli je z kimś dzielimy.
Aneta Kręglicka: Mam grupę najbliższych koleżanek, znamy się już kilkanaście lat, przyjaźnimy. Czasami sprawiamy sobie przyjemności, wyjeżdżając wyłącznie w babskim towarzystwie w piękne miejsca. Całymi dniami wylegujemy się na plaży albo jeździmy na nartach, to zależy, gdzie nas poniesie. Wieczorem, wyszykowane, idziemy na kolację do rekomendowanych restauracji i klubów. Uwielbiam te wyjazdy. Babskie dyskusje, zwierzenia, dużo śmiechu i zabawy. Zawsze wracam z nich naładowana pozytywną energią.
– A jak Pani wypoczywa z rodziną?
Aneta Kręglicka: Zimą kilka razy obowiązkowo jesteśmy na nartach, latem nad polskim morzem. W tym roku wynajęliśmy też dom na Sycylii i tam ze znajomymi i ich dziećmi spędziliśmy bardzo miło czas.To są takie chwile, które chce się zatrzymać najdłużej, a niestety trwają bardzo krótko i znów trzeba wrócić do codziennego intensywnego rytmu.
– Pieniądze dają szczęście?
Aneta Kręglicka: Dają wolność, niezależność, bezpieczeństwo. Teraz zarabiam po to, by wykształcić syna, zapewnić mu dostęp do najlepszych szkół, rozwijać jego zainteresowania. Myślę o szczęściu, zdrowiu i bezpieczeństwie moich najbliższych. Ale też myślę o ludziach, którzy być może będą potrzebować ode mnie pomocy. Chcę też to swoje życie przyjemnie przeżyć, bo mam je jedno. Ale najważniejsze, żeby móc być razem z rodziną. Mój syn Alek uwielbia sobotnie poranki. Po przebudzeniu pyta nas, czy dzisiaj robimy duże śniadanie. To sygnał, że jest weekend. Siedzimy wtedy we trójkę przy stole w kuchni i przez godzinę celebrujemy śniadanko. Czasami na weekend wpadają do nas babcie i wtedy jest pięknie.
Rozmawiała Beata Nowicka
Zdjęcia Katalog Diamenty Apart
Fot. Marek Straszewski