– I wtedy jak na złość okazało się, że złapaliśmy kapcia – opowiada Aneta. – Trener szuka lewarka – nie ma! No to co miałam zrobić? Złapałam samochód za przedni zderzak i podniosłam do góry, a trener zmienił koło. Zapadła cisza. A ja tylko dziwiłam się, że nikt nie ruszył się, żeby mi pomóc...
Zszokowani pasażerowie promu nie wiedzieli zapewne, że podziwiają pokaz umiejętności najsilniejszej kobiety świata.
– Moje pierwsze zwycięstwo w 2003 roku w Zambii było wielką sensacją – mówi Aneta. – Faworytkami były Amerykanki i zawodniczki ze Skandynawii, gdzie sport strongwoman jest najbardziej popularny. A tu wygrała najniższa, najlżejsza i najmłodsza dziewczyna z jakiejś tam Polski, o której nawet nie słyszeli...
Jak do tego doszło?
– Nie urodziłam się z jakąś nadludzką siłą – zapewnia mistrzyni. – Mieszkałam w liczącej zaledwie 16 domów wiosce pod Malborkiem. Moi rodzice są rolnikami. Byłam normalną, rozbrykaną dziewczynką. Chociaż pamiętam, że dziadek brał mnie czasem za rękę i, przyglądając się jej, mówił: „To będzie herszt baba!”.
Kiedy miała wtedy 16 lat i dojeżdżała do liceum w Malborku, podczas którychś zajęć wf. nauczyciel zabrał uczniów na siłownię. Aneta podniosła największy ciężar. I wtedy trafiła do klubu sportowego.
Trenowała wówczas trójbój siłowy – wyciskanie na ławce, podnoszenie sztangi i przysiad ze sztangą.
– Zakładałyśmy na siebie uciskające kostiumy, po których zostawały krwiaki na ciele – wspomina Aneta. – Bolało... Ale gdy przychodzą wyniki, zapomina się o cierpieniu.
Wraz z sukcesami zaczęły się wyjazdy zagraniczne. Nastolatka zobaczyła kawałek wielkiego świata.
Dziadek jest dumny z herszt wnuczki
– Dostrzegłam w sporcie szansę, żeby wyrwać się ze wsi – przyznaje dzisiaj.
Jednak to, co tak fascynowało Anetę, nie podobało się jej rodzicom.
– Narzekali, że siłownia jest nie dla dziewczyn – wspomina Aneta. – Łudzili się, że kiedyś mi przejdzie.
Nie przeszło jej. Na domiar złego wkrótce zamieniła trójbój siłowy na trening do zawodów strongwoman.
W końcu jednak rodzice Anety zaakceptowali jej wybór. Dzisiaj są nawet dumni, gdy widzą ją np. w telewizji.
Cieszą się również, gdy zajeżdża na podwórko błyszczącym bmw 745. W Malborku ma też własne piękne mieszkanie.
– Okazało się, że z tego „siłowania się” można się całkiem nieźle utrzymać – uśmiecha się mistrzyni.
Od trzech lat nie tylko bierze udział w międzynarodowych zawodach, ale też sama zajęła się ich organizacją. Założyła firmę Aneta-Strong i organizuje w Polsce zawody strongwoman oraz strongman.
Ale najbardziej dumny ze swojej herszt wnuczki jest dziadek.
– Spotyka się czasami ze znajomymi, którzy próbują swoich sił, uderzając pięścią w stojącą w pubie tzw. gruchę – opowiada Aneta. – I dziadek chwali się, że jak przyjdzie tam kiedyś jego wnuczka, to pobije rekord. Gdy tylko pojadę do niego, prosi mnie: „Anetko, chodź, pokaż im, co potrafisz”. A ja, niestety, odmawiam. Boję się nadwerężać ręki. Za to gdy jestem u dziadków, chętnie otwieram im słoiki!
Nie wychodzę z domu bez makijażu
Anecie, niezwykle silnej kobiecie, łatwiej niż innym jest też przydźwigać zakupy do domu.
– Bez problemu przestawiam pralkę czy lodówkę – mówi. – Albo zwijam patelnię, jak przypali mi się jajecznica – śmieje się.
Bo zwinąć w rulon teflonową patelnię to dla Anety żaden problem. Pierwszy raz zrobiła to dla żartu, żeby rozśmieszyć znajomych. Jej trener nagrał ten wyczyn na wideo i zamieścił w Internecie.
– Filmik zrobił furorę na całym świecie – śmieje się Aneta. – Amerykańska telewizja zaprosiła mnie na bicie rekordu Guinnessa w zwijaniu patelni na czas. Poprzedni rekord to dwie patelnie zrolowane w minutę. Ja w tym czasie zwinęłam cztery!
Jej siła budzi respekt wśród nowo poznanych mężczyzn. Niektórzy chcą się siłować z nią na rękę. Aneta zawsze wtedy odmawia. W towarzystwie lubi się czuć stuprocentową kobietą: uwielbia nosić spódniczki mini, kiedy tylko może, zapuszcza długie paznokcie, maluje je na czerwono. I nie wychodzi z domu bez makijażu, nawet na trening. Lubi ładnie, seksownie wyglądać. Nie narzeka na brak adoratorów, ale aktualnie nie jest z nikim związana.
– Byłam kiedyś w dłuższym związku – zwierza się. – Jednak treningi i zawody pochłaniają prawie cały mój czas. Wracam wieczorem do domu, jem kolację, kąpię się i do łóżka. A będąc z kimś, trzeba mieć dla niego czas. Ale... Być może niedługo to się zmieni. Zamierzam startować w zawodach jeszcze przez jakieś dwa lata. Potem zostanę trenerem, może założę klub sportowy? Na pewno chcę założyć normalną rodzinę, mieć męża i dziecko. Albo nawet całą gromadkę...
Monika Wilczyńska / Przyjaciółka