Andy Garcia

Wrażliwy, romantyczny, odpowiedzialny. Taki jest na co dzień. Ujmujący od pierwszego wejrzenia.
/ 06.11.2006 16:59
Pół wieku rządów Fidela Castro zrujnowało Kubę. Emigranci odliczają dni życia, które zostały jeszcze schorowanemu dyktatorowi. Wierzą, że po jego śmierci powrócą na ukochaną wyspę. Andy Garcia, który opuścił Kubę jako pięcioletni chłopiec, też marzy o powrocie. Swoją tęsknotę zawarł w filmie „Hawana – miasto utracone”, który właśnie wchodzi do kin.

Boże, jaki on przystojny! – szepnęła czeska dziennikarka, która wyszła właśnie z apartamentu w Grand Hotel Pupp, gdzie Andy Garcia udzielał indywidualnych wywiadów. No tak... Ubrany w granatowe spodnie i błękitną koszulę, podkreślającą jego ciemną południową karnację, wciąż podoba się kobietom. Pomimo że w scenach miłosnych pozostaje w podkoszulku i przy każdej okazji podkreśla, że rodzina jest dla niego najważniejsza, to i tak od lat niezmiennie zajmuje wysokie pozycje w rankingach na najbardziej seksownych aktorów. Jego międzynarodowa kariera zaczęła się od „Nietykalnych” Briana De Palmy, ale na dobre utwierdziła ją kreacja Vincenta Manciniego w „Ojcu chrzestnym III” Francisa Forda Coppoli. Był świetny w rolach cwaniaczków, twardzieli i gangsterów. Równie przekonująco wypadał w rolach mężczyzn wrażliwych, romantycznych, odpowiedzialnych, takich, jak Michael Green z filmu „Kiedy mężczyzna kocha kobietę”. Taki jest na co dzień. Ujmujący od pierwszego wejrzenia.

Andy Garcia: Kawy, soku, wina?
– Nie, dziękuję.
Andy Garcia: A może jesteś głodna? Te kiełbaski z musztardą są bardzo smaczne. Będzie się nam przyjemniej rozmawiało... (Andy Garcia nakłada kilka sztuk na mały talerzyk).

– Pyszne te kiełbaski, ale z kuchnią kubańską nie mają one chyba wiele wspólnego?
To prawda. Podstawą kuchni kubańskiej jest ryż, czerwona fasola, wieprzowina, krewetki. Do wielu sałatek i potraw dodaje się awokado. Popularny jest także gotowany banan, krojony w plastry i smażony na oleju. No i oczywiście szklaneczka mojito, czyli drink z rumu, wody sodowej, limonek, lodu, liści mięty i cukru... Może trochę sałatki?

– Zaczęliśmy rozmowę od smaków Kuby. Fico, właściciel ekskluzywnego klubu nocnego Tropicana w Hawanie, którego grasz w reżyserowanym przez siebie filmie „Hawana – miasto utracone”, zmuszony za sprawą rewolucji kubańskiej do emigracji z kraju, mówi: „Nie możesz zabrać Kuby ze sobą”...
Ja tak nie myślę! Uważam, że każdy niesie swój kraj w sobie. Kocham Amerykę, do której przyjechałem z Kuby, mając zaledwie pięć lat, bo ta nowa ojczyzna spełniła wszystkie moje sny i marzenia, ale moim językiem pozostaje hiszpański, ulubionym trunkiem jest rum, a kiedy chcę odpocząć, to słucham kubańskiej muzyki. Żartuję sobie czasem, kiedy przynoszą mi do przeczytania kolejne scenariusze, że jeśli znajdę w którymś drzewka awokado, cygara i bongosy – wchodzę w to natychmiast.

– Ktoś może Ci zarzucić, że w swoim najnowszym filmie wyidealizowałeś Kubę.
Oczywiście, że ten film jest wyrazem mojej głębokiej nostalgii. Już jako dziecko uświadomiłem sobie, że być może nigdy nie wrócę do Hawany. To jest opowieść o świecie pewnej rodziny, który ulega dramatycznemu rozpadowi. Zrobienie tego filmu zabrało mi aż 16 lat. Nie miałem wystarczającej ilości pieniędzy ani sponsorów, ale była we mnie wielka determinacja. Dzięki niej mogę dziś powiedzieć, że udało mi się zrealizować marzenie życia. Nawet jeżeli to miałby być jedyny ślad po mnie – to warto było.

– Kiedy ogląda się życie hawańskiego establishmentu sprzed rewolucji: te wszystkie piękne kobiety, przystojnych mężczyzn w białych smokingach, eleganckie kluby, wspaniałe wnętrza zatopione w tropikalnej roślinności – to ma się wrażenie, że jesteś w tym stylu bycia zakochany!
To jest klasyka, którą lubię. W latach 40. i 50. Hawana była Paryżem Karaibów, perłą Antyli. Bogaci Amerykanie bawili się w kasynach i spędzali noce w kabaretach. Na Varadero powstawały wspaniale wille i pola golfowe. Pamiętam, że zarówno mój dziadek, jak i ojciec byli bardzo eleganckimi mężczyznami. Do dobrego tonu należało na przykład noszenie jedwabnego szalika w kieszeni płaszcza. Marynarki i spodnie szyto z najlepszych płócien w jasnych, pastelowych kolorach. Modne i praktyczne były także kapelusze panama. No i guayabera, czyli przewiewna koszula z kieszeniami i długimi rękawami, którą noszono do białych spodni.

– Ty też lubisz smokingi. Dobrze wyglądasz, zwłaszcza w białych.
Dziękuję.

– Niektórzy mówią, że naśladujesz Humphreya Bogarta z „Casablanki”.
Ale on na pewno nie miał takiej kolekcji kapeluszy, zegarków, okularów, spinek do mankietów, szalików, beretów, jak ja... Samych kapeluszy mam 50.

– Po co aż tyle tego gromadzisz?
Sporo podróżuję i przy tej okazji przywożę do domu także cygara oraz conga. Moja żona z kolei ma słabość do laleczek z różnych stron świata. Oglądając w sklepie jakiś ciekawy kapelusz czy szalik, myślę sobie o tym, że może któregoś dnia stanie się on moim rekwizytem, że będę mógł go wykorzystać i ograć. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Kuby w 1961 roku, na lotnisku zabrano nam prawie wszystkie osobiste pamiątki i rzeczy, ale udało się „przemycić” perłę, którą mój ojciec wpinał w krawat. Tę szpilę z perłą nosiłem po latach w krawacie, w którym zagrałem w filmie „Kiedy mężczyzna kocha kobietę”. Takie drobiazgi bywają czasem niezwykle inspirujące.

andy02.jpg
– Podobno jesteś nieuleczalnym romantykiem?
Czy pytasz o to dlatego, że nie rozbieram się na ekranie?

– Tak, ale nie ośmieliłam się tego tak wprost ująć.
A kto powiedział, że w scenach miłosnych mężczyzna, by uwiarygodnić postać, musi być nagi? Dlaczego wszystko musi być tak dosłowne, by nie pozostawić widzowi pola do uruchomienia wyobraźni. Bogactwo emocji można wyrażać na sto sposobów. W początkach kariery aktorskiej moją prawdziwą zmorą były castingi, na których „życzliwie” radzono mi, bym zmienił kolor oczu, nazwisko i akcent. Stanowczo odrzucam takie schematyczne, przedmiotowe traktowanie aktora. Dziś mogę być romantycznym, wrażliwym kochankiem, co nie przeszkadza, by jutro wcielić się w policjanta, gangstera czy żigolaka. W życiu prywatnym obca mi jest jednak agresja, cynizm, cwaniactwo, tupet. Tak, jestem zdecydowanie romantykiem.

– Czyli?
Człowiekiem łagodnym, spokojnym, rodzinnym, kochającym muzykę, książki, przyrodę.

– A jak poznałeś swoją żonę Marię Lorido Garcię? Jesteście już razem 25 lat.
W barze na Florydzie. To było zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Jakiś instynkt podpowiedział mi, że to jest kobieta, z którą spędzę resztę życia. Jeszcze tego samego wieczoru oświadczyłem się.

– Powiedziała...
„Tak”. Dla mnie samego było to spore zaskoczenie.

– A co Cię w niej najbardziej ujęło?
Wszystko. Uroda, uśmiech, sposób poruszania się, spojrzenie, energia, osobowość... Kiedy ktoś pyta mnie o ideał kobiety, mówię, że ja już swój mam. To Maria.

– Macie czworo dzieci. Słyniesz z tego, że zawsze stawiałeś rodzinę ponad karierę aktorską. Czy dziś tego nie żałujesz?
Codziennie rano budzę się jako mąż i ojciec. Nie aktor, reżyser, producent, kompozytor piosenek czy muzyk. Bo tak naprawdę to rodzina jest moim największym sukcesem życiowym i szczęściem. To, że udało nam się stworzyć dom, który jest miejscem bezpiecznym, przyjaznym i że mogę z mojej pracy tę rodzinę utrzymać. Tego, że rodzina, poświęcenie dla niej, przyjaźń i wolność są najważniejsze, nauczył mnie mój ojciec, a ja będę się starał, by te zasady zaszczepić moim dzieciom. Dziewczynki bardzo uwrażliwiły mnie na świat. To dla nich staram się żyć z klasą, tak zachowywać, by zawsze znajdowały we mnie oparcie. Nie mam poczucia, że coś ważnego ominęło mnie w życiu.

– Najstarsze córki już zagrały w „Hawanie – mieście utraconym”. Cieszysz się, że chcą kontynuować aktorską tradycję?
Tak, ale to jest ich wybór. Zarówno Dominika, która ma już 22 lata, jak i cztery lata młodsza Daniella, doskonale wiedzą, jak trudny i niewdzięczny jest to zawód. Daniella w tym roku zdała do college’u, w którym zamierza studiować dramat, 15-letnia Alessandra jest jeszcze w szkole średniej, a 4-letni Andres na razie przedkłada grę w kosza nad kino. Jeśli jednak i oni uprą się, by kontynuować artystyczne tradycje, to ja nie będę się sprzeciwiał. Jeśli odnajdą w tym swoje powołanie i pasję, będę im życzył tylko szczęścia.

– A jak wygląda Twój normalny dzień, gdy nie czytasz scenariuszy, nie komponujesz piosenek, nie reżyserujesz?
Chociaż mieszkamy w Los Angeles, to od hollywoodzkich przyjęć wolę domowe zacisze. Kiedy mam luźny dzień, przygotowuję śniadanie dla całej rodziny. W ogóle oboje z żoną lubimy gotować. Kuchnia to jest takie miejsce w domu, które bardzo mnie relaksuje. Codziennie staram się także pograć na pianinie. Późno odkryłem ten instrument, ale wprawiam się i sprawia mi to coraz większą przyjemność. Grywam też w golfa. Mamy własne niewielkie pole golfowe z 11 dołkami. Poza tym łowię ryby. Godzinami mogę siedzieć z wędką nad wodą i czas wcale mi się nie dłuży.andy02.jpg

– A jak tak siedzisz i patrzysz w wodę, to nie zamyślisz się czasem, tak jak Robert Redford w „Hawanie”, że gdzieś tam za horyzontem jest miejsce, które Cię woła?
Przez 45 lat tylko raz poleciałem na Kubę z koncertem, ale to było w Guantanamo, w bazie amerykańskiej, więc trudno to uznać za jakiś powrót do korzeni. To jest ciągle terytorium amerykańskie. Owszem, dostałem kiedyś zaproszenie na festiwal filmowy, który odbywał się w Hawanie, ale odmówiłem.

– Dlaczego? Przecież tak bardzo tęsknisz... A może boisz się, że to, co zobaczyłbyś, zburzyłoby ten obraz kraju, który w sobie pielęgnujesz?
Nie, nie o to chodzi. Codziennie myślę o Kubie, ale gdybym tam pojechał, to mogłoby oznaczać, że popieram reżim Castro. Zbyt wielu rodaków zmarło lub cierpiało z powodów politycznych, by nie uszanować w ten sposób ich pamięci. Często myślę też o moim ojcu, jak wiele odwagi wymagała w 1961 roku jego decyzja o emigracji. Był przecież odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale za mamę i troje dzieci. Żadne z nas nie ukończyło nawet 12 lat. Ojciec był prawnikiem, zostawił majątek całego życia. Zaryzykował bardzo wiele dla wolności w Miami. Musieliśmy zaczynać wszystko od początku. Było ciężko. Pamiętam, że ojciec imał się różnych zajęć. Zaczynał od sprzątania, pracy w kuchni, rozwożenia żywności. Gdyby nie jego determinacja, kto wie, jak potoczyłyby się dziś moje losy.

– Pewnie w ogóle byśmy ze sobą nie rozmawiali... Fidel Castro jest już stary. Jego brat także. Jak widzisz przyszłość Kuby?
Wierzę, że ten kraj w końcu znormalnieje, wyjdzie z izolacji i będzie w pełni demokratyczny, ale nawet po śmierci Castro Kubańczyków czeka długi i bolesny proces. Jeśli ludzie żyli w zniewoleniu przez wiele lat, to potrzeba czasu, by wyleczyć się z takiej traumy i przestać bać się nowych wyzwań. To będzie trudne. Zmiany w mentalności przebiegają zwykle dużo wolniej niż te ustrojowe i gospodarcze.

– Więc kiedyś jednak powrócisz na Kubę, choćby po to, by pokazać ją Twoim dzieciom?
To byłoby wspaniałe...

Rozmawiała Mariola Wiktor/ Viva!