Andrzej Piaseczny: Jestem niemodny

Andrzej Piaseczny fot. Marcin Michalski / EPOKA
Kiedyś bożyszcze nastolatek. Dziś dojrzały artysta. Andrzej Piaseczny wrócił na szczyt, ale nie dzięki skocznym przebojom, tylko chwytającym za serce, lirycznym piosenkom.
/ 14.01.2010 11:06
Andrzej Piaseczny fot. Marcin Michalski / EPOKA
Kiedy z nim rozmawiam, mam wrażenie, jakbym słuchała tekstów jego piosenek. Metafory, znaki zapytania, mnóstwo niedomówień. Andrzej Piaseczny (38) jest dziś takim artystą, jakim w życiu prywatnym człowiekiem – melancholijnym facetem tuż przed czterdziestką. Na początku lat 90. był hippisem z Mafii, a kilka lat później – słodkim chłopcem w stylu George’a Michaela. Jego pewnością siebie mocno zachwiał występ na Eurowizji w 2001 roku. Jak sam mówi, to jego największa życiowa porażka – zajął tam czwarte miejsce od końca. Potrzebował wtedy azylu. Znalazł go w domu, który zbudował pod rodzinnymi Kielcami.

Choć zawsze starał się żyć w zgodzie ze sobą, dochodzenie do tego było procesem. Pomogła mu w tym m.in. podróż do Azji, w którą się wybrał dwa lata temu. Po powrocie wydał album podsumowujący 15 lat na estradzie. W jednej z piosenek śpiewał: „15 dni: wszystko i nic”. Zwrotem w jego karierze okazało się spotkanie z Sewerynem Krajewskim i wspólna płyta „Spis Rzeczy Ulubionych” oraz jej wersja koncertowa „Na przekór nowym czasom”. Obie okazały się sukcesem. Świadczą o tym też wyniki plebiscytu „Party”. Andrzej Piaseczny głosami czytelników wygrał w dwóch kategoriach – Gwiazda Estrady i Hit Roku („Przyjdź, przytul, przebacz”). Wniosek? Ludzie nie chcą już słuchać przebojów w stylu umpa, umpa, ale melodii Krajewskiego i tekstów Piasecznego, które chwytają za serce.

– Widzę przed sobą zupełnie innego człowieka niż tego, którego spotkałam wiosną 2008 roku.
Andrzej Piaseczny:
Sukces dodaje skrzydeł! Żartuję.

– A ja nie. Widać, że niesie Cię ten sukces. Każdy artysta potrzebuje go jak powietrza.
Andrzej Piaseczny:
Skłamałbym, gdybym powiedział teraz: „O nie, mylisz się!”. Jednak niezależnie od tego, czy przeżywam chwilę słabości, czy wzlotu, staram się zachować dystans do siebie samego. Cały czas się tego uczę. Nie tracę przecież pamięci. Wiem, co było w przeszłości. Sukces to rzecz ulotna. A szczęście? Jest jak puszek na dłoni.

– To słowa człowieka doświadczonego przez życie. A Ty 6 stycznia kończysz 39 lat. Jak się z tym czujesz?
Andrzej Piaseczny:
Kiedy przekraczałem próg 30 lat, zarzekałem się, że absolutnie nic nie zmieni się w moim życiu. Nie wierzyłem w nagłe zwroty wydarzeń. Jednak myliłem się. Ogromny sukces przeszedł wtedy obok mnie. Zostałem w tyle, nie czując jego smaku w ustach. Byłem na tyle głupi, że nie wyciągnąłem po niego ręki.

– A co Ci wtedy przeszkodziło?
Andrzej Piaseczny:
Brak wiary w siebie. Dziś nie chcę popełniać tego samego błędu. Jestem już innym człowiekiem. Na poprzedniej płycie
„15 dni” rozliczyłem się ze swoją karierą i z samym sobą. Już wiem, kim jestem. I wiem, na co mnie stać. Zdaje się, że publiczność to rozliczenie zaakceptowała. Ta płyta zyskała status platynowej.

– I Ty, i Seweryn Krajewski jednym głosem mówicie: jesteśmy niemodni, śpiewamy na przekór naszym czasom. To chyba przewrotność, bo Wasza wspólna płyta okazuje się hitem roku, a na koncerty nie można było dostać biletu.
Andrzej Piaseczny:
Kiedyś rozciągnięty sweter był okrzykiem: „Chcę być sobą!”. I chwilę potem wszyscy nosili już rozciągnięte swetry. Antymoda też jest modą. Płyta nagrana wspólnie z Sewerynem jest wyrazem tego, co obaj robimy od wielu lat. Z jednej strony zagraliśmy kilka piosenek i nic więcej, a z drugiej strony osiągnęliśmy to, czego nie udało się nikomu od lat – na nasze koncerty przychodzili ludzie w wieku od 20 do 65 lat. Kiedyś wyszedłem na scenę i oniemiałem, bo zobaczyłem dopracowane fryzury pań w pierwszym rzędzie. Nie mogłem się powstrzymać, aby tego nie skomentować. Ci ludzie akceptują siebie i nas – takimi, jakimi jesteśmy, a jednocześnie chcą temu spotkaniu nadać tak odświętny charakter. Czy może być coś cenniejszego dla artysty?

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


– Dzięki Sewerynowi Krajewskiemu Ty wróciłeś na szczyt. Dzięki Tobie ludzie przypomnieli sobie o Sewerynie – geniuszu nastrojowej melodii. To była uczciwa wymiana?
Andrzej Piaseczny:
Tak. Kilka lat temu producent mojej płyty wymyślił, żebyśmy pojechali do Seweryna z propozycją napisania piosenki dla mnie. Miałem tremę przed tym spotkaniem. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Na miejscu okazało się, że Seweryn nie siedzi w zasiekach. To, że nie spotyka się z dziennikarzami, nie znaczy, że nie spotyka się z innymi ludźmi. Co prawda mało wtedy mówił, ale kiedy zapytałem, czy nie napisałby dla mnie piosenki, wyszedł do drugiego pokoju i wrócił z zeszytem nutowym. Miał w nim kilka utworów. Wziąłem wtedy piosenkę „Szczęście jest blisko”. Potem wróciłem po drugą „I jeszcze”. Kiedy posłuchał mojej akustycznej interpretacji tego utworu, powiedział: „Ciarki mnie przeszły. To jest to”.

– To był komplement?
Andrzej Piaseczny:
Oczywiście. Seweryn po śmierci Agnieszki Osieckiej współpracował z kilkoma autorami tekstów, ale my odnaleźliśmy wspólny język od razu. Po tych dwóch piosenkach Seweryn sam kiedyś do mnie zadzwonił i powiedział: „Mam tu kilka melodii i chciałbym, żeby to była płyta mojego życia. Czy ty nie zechciałbyś napisać do nich tekstów?”. „O rany...”, pomyślałem, ale powiedziałem: „Nie gwarantuję, ale spróbujmy”. Nie byłem pierwszy, którego Seweryn o to poprosił. Wtedy nasza relacja zmieniła się z tej typu mistrz–uczeń na partnerską. Zacząłem pisać, a kiedy Seweryn usłyszał pierwsze trzy piosenki, powiedział: „Ja myślę, że to będzie płyta twojego życia”.

– Czy „Spis Rzeczy Ulubionych” taki właśnie jest?
Andrzej Piaseczny:
Zawsze najlepsza wydaje mi się najnowsza płyta.

– Która piosenka panuje nad publicznością podczas koncertu?
Andrzej Piaseczny:
Seweryn długo namawiał mnie, żebym zaśpiewał piosenkę „Nie jesteś sama”. Odmawiałem kilka razy. Dziś nie wiem dlaczego. Ale kiedy wybieraliśmy repertuar trasy koncertowej, powiedział: „Teraz już musisz to zaśpiewać”. Ta piosenka wywołuje niesamowitą reakcję publiczności. Ludzie chłoną jak gąbka każdy dźwięk i każde słowo tej piosenki. Trudno to nawet wytłumaczyć słowami.

– Słuchając tej płyty, zastanawiałam się, skąd Wy z Sewerynem tak dobrze wiecie, co czują kobiety…
Andrzej Piaseczny:
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Serio. Może do kobiet trafia nasza skłonność do melancholii? Mam naturę człowieka wiecznie tęskniącego za czymś, czego nie mogę mieć. To jest bliskie kobietom. Przyznaję się do tego z nadzieją, że nie ujmuje mi to męskości (śmiech).

– Nie lubisz opowiadać o swoim życiu prywatnym. Tłumaczysz, że robisz to w swoich piosenkach. Dlaczego choć takie piękne, są dziś takie smutne?
Andrzej Piaseczny:
Milczenie w wywiadach nie jest formą ucieczki. Niczego się nie wstydzę. Tak wybrałem. Nie chcę, aby moją legendą była moja prywatność. Mówisz, że mam smutne piosenki? Interpretacja utworu nie rodzi się w mojej głowie. Wiele osób uważa, że „Gdybym nie zdążył” jest smutne. Moja intencja była zupełnie inna. To jest piosenka o tym, jak trzeba powiedzieć słowo „kocham”, kiedy się kocha. Bo być może będzie kiedyś za późno. Wielu ludziom nie udaje się zdążyć.

– Za czym dziś najbardziej tęsknisz?
Andrzej Piaseczny:
Jestem człowiekiem szczęśliwym. Gdybym w tej chwili chciał więcej od życia, byłbym zachłanny. A nie jestem.

Sylwia Borowska / Party

Redakcja poleca

REKLAMA