Agnieszka Krukówna w obiektywie Vivy! >>
Jest wybitną aktorką, ale nie ma zachowań gwiazdy. Wbrew opiniom punktualna, odpowiedzialna, przyjacielska. Szuka mądrości w książkach. Chce zrozumieć bohaterki, które wcześniej grała. Zatrzymała się w biegu i patrzy na siebie jakby z lotu ptaka. Na tę Agnieszkę, którą była, i na tę, którą jest teraz. Przeszłość ciągnie się za nią. Powinna odciąć się od niej, wrócić w dawnym blasku, zabłysnąć nową rolą. Ale czy się uda?
– Była Pani na szczycie. Rola za rolą. Film za filmem: „Farba”, „Pestka”, „Fuks”, serial „Boża podszewka”. Wszyscy twierdzili: to wielka aktorka i wielka nadzieja polskiego filmu. I nagle od kilku lat cisza. Nie widać Pani. Co się stało?
Agnieszka Krukówna: Zaczęłam pracować, mając 11 lat, a kiedy grałam w „Farbie” czy „Fuksie”, byłam już aktorką znaną z filmów fabularnych i przynajmniej trzech seriali telewizyjnych w Polsce i za granicą. „Urwisy z doliny Młynów”, „Janka” i tak dalej. Gdy miałam 26 lat, po 15 latach „przygody” z filmem uważałam, że jestem doświadczoną aktorką. Na tyle doświadczoną, że jej praca przestała być wieczną przygodą, stała się nie tylko pasją, ale też źródłem realnych dochodów. Zawiodłam w ten sposób oczekiwania tych, w których interesie było nazywać mnie „młodą obiecującą”, a wciąż nie w pełni profesjonalną, bo zaczęłam dyskutować o pieniądzach. Wciąż słyszałam, że jestem na etapie robienia kariery i że powinnam się cieszyć, mając taką możliwość.
Porozmawiaj o poruszających wywiadach Vivy! >>
– Serial „Boża podszewka” nie przyniósł Pani pieniędzy?
Agnieszka Krukówna: Przyniósł, na miarę studentki z dużymi perspektywami, ale to było niewystarczające, aby móc odciąć się od widzów, którzy nie byli zwolennikami serialu, wyjechać za granicę czy kupić dom za miastem. Uznałam więc, że niestety, nie będę robiła drugi raz „Bożej podszewki”, mimo że stawki były nieco wyższe. Gdy ukazała się książka „Boża podszewka” i poproszono mnie o zdjęcie na okładkę, nie dostałam żadnej propozycji, by za promowanie jej uczestniczyć w zyskach – choćby dwa grosze od egzemplarza. W odpowiedzi na to usłyszałam, że, mam pomieszane w głowie, ponieważ osoba w moim wieku powinna być szczęśliwa, że jej twarz jest na okładce książki. Uznano więc, że nie można ze mną pracować, bo jestem wymagająca, kapryśna i w dodatku żądam za swoją pracę horrendalnych pieniędzy. Miałam twarz na okładce książki jako 15-latka, w całych Niemczech, po serialu „Janka”. Ale wtedy byliśmy państwem z bloku wschodniego, więc nikt nie negocjował żadnych stawek, a umowa zależała od Telewizji Polskiej. Powtórna propozycja, kiedy miałam 26 lat, żeby moja twarz znalazła się na okładce książki w całej Polsce, była dla mnie do przyjęcia tylko pod warunkiem, gdyby mi za to zapłacono. Wcześniej nie zarobiłam na książce, bo były takie czasy. 10 lat później też nie mogłam, bo wciąż było w złym tonie rozmawiać o pieniądzach.
– Wolała więc Pani nie grać, niż grać za małe pieniądze?
Agnieszka Krukówna: Tak. Nie potrafiłam pogodzić swoich potrzeb z tym, ile zarabiam. Po filmie „Fuks” miałam umowę, że dostanę procent od zysków. Podobno była to pierwsza taka umowa w Polsce. Nigdy tego procentu nie dostałam, więc poczułam się oszukana.
– Dlatego nie poszła Pani na premierę? I pisano, że ma Pani humory, obraża się?
Agnieszka Krukówna: Nie pamiętam. Pamiętam za to, że zaproponowano mi wtedy standy we wszystkich McDonaldach w Polsce, z wizerunkiem „Fuksa”. I za to miałam dostać 15 tysięcy złotych. Uznałam, że lepiej mieć abonament do końca życia i żywić się w McDonaldzie. Kupiłam wtedy mieszkanie na kredyt, na którego spłacanie nie było mnie stać. Ludzie wyobrażali sobie, że żyję jak supergwiazda Hollywood.
– O Pani zniknięciu zadecydował więc tak prozaiczny powód, jak pieniądze?
Agnieszka Krukówna: To nie jest prozaiczny powód.
– Odmawiała Pani propozycjom?
Agnieszka Krukówna: Odmówiłam około 10 propozycjom ze względu na umowy, których nie można było negocjować. Taką umowę, w której oprócz wysokości wynagro-dzenia nie było określonych godzin pracy i jej warunków, uznałam za szantaż.
– Ale i tak wszystko położono na karb narkotyków?
Agnieszka Krukówna: Oczywiście, bo one się znakomicie łączyły z moimi „kaprysami”. Natychmiast wykorzystano to, że przyznałam się do palenia trawy. Stało się to argumentem na moje „przewrócenie w głowie” z powodu wysokich wymagań finansowych. Mam potrzebę odcięcia się od tego raz na zawsze.
– Więc bierze Pani czy nie? Wyjaśnijmy to.
Agnieszka Krukówna: Nie. Od dawna.
– Ma Pani żal do siebie, że się kiedyś przyznała?
Agnieszka Krukówna: Tak, bo o takich sprawach się nie powinno mówić. Popełniłam wtedy straszne faux pas, odpowiadając szczerze na pytania dziennikarki. A teraz ciągnie się to za mną. Sama sobie podłożyłam nogę. Zawiodłam nie tylko rodzinę, ale i środowisko, w którym się obracałam. Rzuciłam na nie cień. Tak jakby wszyscy brali czy palili trawę. Mając tego rodzaju problem, należy zwierzyć się z niego tylko bliskiej osobie!
– Chodziła Pani na terapię. Pomogła?
Agnieszka Krukówna: Tak. Zwłaszcza kontakt z lekarzem i ludźmi, którzy tam przebywali. Zobaczyłam, co narkotyki mogą zrobić z mózgu.
– Wracając do pieniędzy. Miała Pani agentkę, która powinna walczyć o pani interesy.
Agnieszka Krukówna: Nie byłam z niej zadowolona. Nie miała nic do powiedzenia w sprawach finansowych. Przyjaźń, jaka się między nami nawiązała, bo jest kobietą starszą ode mnie i wiele rozumiejącą, nie miała nic wspólnego z szacunkiem czy jego brakiem dla jej pracy. Mogłam zwierzać się na temat moich kochanków, depresji, rozstań, zawodów, natomiast w sprawach finansowych była bezradna. Utrzymanie z nią dobrych stosunków polegało na opowiadaniu o moim życiu osobistym, chłopakach i sprawach bez żadnego znaczenia. Ewentualnie jej przyjazdach na plan filmowy, by dać mi batonika. A ja wstawałam o piątej rano, wracałam sama w nocy z niezmytą charakteryzacją, padałam ze zmęczenia i... nie miałam nic do powiedzenia w sprawach finansowych. Kiedy doszło do rozmów o obsadzie „Weisera Dawidka”, okazało się, że jestem aktorką, która ma stawkę studencką. Reżyser bardzo mi życzliwy zrozumiał moje rozżalenie, ale zatrudnił inną aktorkę.
– Nie żałuje Pani decyzji wycofania się z filmu?
Agnieszka Krukówna: Ja się nie wycofałam. Opowiadam teraz historię, czym sobie zaszkodziłam. Aktorstwo to mój zawód. Staram się, bardzo dużo daję z siebie, bardzo się przejmuję moją pracą. Kiedy ktoś mnie zatrudnia, może oczekiwać ode mnie absolutnie całkowitego oddania. Natomiast robiąc coś, nie znoszę poczucia, że to jest przygoda. Bo przygoda nie zobowiązuje. Można nie przyjść, można odmówić, można się spóźnić. Mnie się to nie zdarza. Gdy podpiszę umowę, pracę traktuję bardzo poważnie. I chciałabym być za nią odpowiednio wynagradzana.
– Z czego Pani żyje?
Agnieszka Krukówna: Z pensji teatralnej.
– Jest bardzo niska?
Agnieszka Krukówna: Tak, ale nauczyłam się tego. Nie muszę wydawać kroci na ciuchy, mogę jeździć starszym samochodem. Nie muszę spędzać wakacji na Bahama. I pozwalać mówić o sobie: gwiazda. Powiem pani, że gdybym tak nie kochała teatru, mogłabym zarabiać w inny sposób niż aktorstwo.
– Założyłaby Pani restaurację, jak wielu Pani kolegów?
Agnieszka Krukówna: Po co? Mogłabym wejść w firmę rodzinną, mam w niej udziały. Prowadzi ją moja siostra. To fabryka tworzyw sztucznych, wykorzystywanych na całym świecie. Ale mnie ten biznes nie kręci. Postanowiłam więc żyć w zgodzie z moją pasją. Powiedziałam sobie: dla mnie czas to pieniądz.
– Może to też Pani reakcja na doświadczenia małżeńskie?
Agnieszka Krukówna: W małżeństwo weszłam z ulgą. Wysnułam chyba fałszywe wnioski. Myślałam: będę grać, a mąż zabezpieczy sferę finansową. Najprawdopodobniej jednak ciężar mojej popularności był dla młodego mężczyzny trudny do uniesienia.
– Bardzo dużo Pani wtedy pracowała?
Agnieszka Krukówna: Miałam wtedy mnóstwo propozycji, obowiązków. Wyjazdy na festiwale, na spektakle. Wszystko to się skończyło w momencie, gdy się z mężem rozstałam. Okazało się, że mogę być w domu. Ale było już za późno. Przez osiem miesięcy mąż czekał na mnie. Prawdopodobnie zbudował sobie wyobrażenie, że tak już będzie wyglądało nasze całe życie. Zrezygnował więc.
– Chciał wrócić podobno? Dzwonił, Pani nie odebrała telefonu?
Agnieszka Krukówna: Zrezygnował z roli męża. Musiał ponieść tego konsekwencje. Nie dał mi szansy, żebym zrealizowała swoją wizję małżeństwa, rodziny. Być może powinnam być mu wdzięczna, że tak szybko odkrył, że się pomyliliśmy. Małżeństwo to nie zabawa. Może były dla niego zbyt uciążliwe moja opinia i popularność? I nie wiadomo, kto był ważniejszy. On, bo jest mężczyzną, czy ja – znana aktorka? Kiedyś zwrócił uwagę dziennikarzom, żeby mnie nie fotografowali. Ja grałam, że uciekam przed fotoreporterami, a on serio ich odganiał. Dopiero jak przyszliśmy do domu, mówię: „Słuchaj, ty nie jesteś od tego, żeby ode mnie odpędzać paparazzich. Ty powinieneś podjąć te zabawę. Uciekaj ze mną”.
– On chciał być tylko mężczyzną.
Agnieszka Krukówna: Tylko? Aż! W sposób naturalny. Uwielbiam taką naturalność, tylko nie chcę mieć syna. Chcę mieć męża. On traktował mnie jak swoją własność. Bo właśnie nabył do mnie prawa i to akcentował.
– Pani nie będzie nigdy niczyją włas-nością?
Agnieszka Krukówna: Tego nie wiem. Poniekąd stałam się własnością widzów. Teraz mogą mi wystawiać wszelkie opinie, od najgorszych po najlepsze.
Nie obwiniam męża o to, że zostawił mnie, choć wcale się tego nie spodziewałam.
– Wróciła Pani do domu i nie było jego rzeczy. Straszne uczucie?
Agnieszka Krukówna: Nie pamiętam już, jak to odczułam. Dla mnie stało się coś tragicznego nie dlatego, że odszedł, tylko dlatego, że została złamana przysięga. Może dlatego teraz jestem pełna obaw i być może nie chwytam każdej ręki, jaka wyciąga się w moim kierunku. A jeśli dam się schwycić, walczę ze sobą, mówię „nie”. Buntuję się.
– Przeciwko czemu?
Agnieszka Krukówna: Przeciwko letniości. Przeciwko bylejakości. Ktoś, kto wyciąga do mnie rękę, musi wiedzieć, że tego naprawdę chce. Wolę miłość burzliwą niż łagodne wchodzenie w sytuacje, które kończą się fiaskiem.
– Może to właśnie mężczyzn przeraża? Ta burzliwość?
Agnieszka Krukówna: Lubię namiętność. Być może oczekuję silnego charakteru, który zmierzy się z moim, też niełatwym? Idea małżeńskiego piękna 20-latków jest zwodnicza. Dlatego jestem zwolenniczką związków ludzi dojrzalszych, znających logikę doświadczeń, niezbędną do tego, by małżeństwo trwało przez lata.
– Po rozwodzie próbowała Pani nowego związku? Przygód?
Agnieszka Krukówna: Waham się teraz pomiędzy zgodą na samotność a walką z nią. W pracy jest wszystko w porządku, mam kolejne propozycje. We wrześniu wchodzę w próby do Teatru Telewizji, w grudniu – w rolę w Teatrze Powszechnym. Ten ciąg toczy się swoim rytmem. Lubię mieć odpowiednio dużo wolnego czasu i odległości pomiędzy rolami. Kiedy miałam bardzo napięty kalendarz, nie było to dla mnie dobre, także dla spraw osobistych. Teraz więc wyważam czas pomiędzy pracą a życiem prywatnym. I waham się co do mojego statusu – czy jestem kobietą rozwiedzioną, czy tylko wciąż poszukującą nowego związku.
– Planuje Pani powrót na duży ekran?
Agnieszka Krukówna: Oczywiście, jeśli będzie dobra rola i negocjowalna umowa.
– Może jednak sama zajęłaby się Pani produkowaniem filmów czy seriali? Wtedy Pani ustalałaby zasady finansowe.
Agnieszka Krukówna: To nie jest moja pasja. Kocham sztukę na tyle, by nie przetwarzać jej w biznes. Już wolałabym chyba produkować długopisy. Bo to byłoby mi emocjonalnie obojętne. Ja z rolą się utożsamiam. Trudno utożsamić się z długopisem.
– No tak, z Pani wrażliwością nie byłoby to łatwe?
Agnieszka Krukówna: Niech pani nie przesadza, nie jestem aż tak wrażliwa.
– A wie już Pani, czego chce?
Agnieszka Krukówna: Kiedyś wiedziałam. I miałam odwagę o tym mówić. Dziś o tym już nie mówię.
– Bo im jesteśmy starsi, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z pułapek życiowych? Trudna jest świadomość upływającego czasu?
Agnieszka Krukówna: Nie, zupełnie nie. Zawsze chciałam już skończyć 35 lat. Moim zdaniem jestem w znakomitym wieku. Kiedyś odpyskowywałam, obrażałam się, byłam drażliwa na punkcie każdego słowa, jakie padało pod moim adresem. Teraz wiem tylko, że jestem dla siebie wymagająca w pracy.
– Stała się Pani pokorniejsza?
Agnieszka Krukówna: Myślę, że mam już początki pokory. Dopiero niedawno zaczęłam się jej uczyć. Dopiero od paru lat mam czas, by zająć się sobą. By się dowiedzieć, kim jestem. Jaka jestem.
– Jaka?
Agnieszka Krukówna: Konserwatywna. Dużo dał mi do myślenia wykład profesora Leszka Kołakowskiego, który przeczytałam w „Gazecie Wyborczej”. Dopiero on pozwolił mi przeanalizować, czy można przełożyć to określenie na moje życie, dom, związki, mój stosunek do świata, moje oczekiwania, spełnienia i niespełnienia, na moje kompleksy i wiarę w to, co robię.
– Co to dla Pani znaczy – konserwatywna?
Agnieszka Krukówna: To oznacza zbiór zasad dotyczących współżycia z innymi, pogodzenia się z tym, że nie pieniądze są najważniejsze, ale nie można ich bagatelizować, że nie należy brać wszystkiego jak leci, nie być łapczywym. Liczyć się z kosztami.
– Takim kosztem jest samotność?
Agnieszka Krupówna: Ja jestem sama, a to co innego niż samotność. Ja tylko nie mam wielu rówieśników, którzy są sami. Nie mogę wymagać od ludzi, którzy mają swoje rodziny, wieczorków poetyckich, spacerów o świcie. Moim marzeniem jest znalezienie bratniej duszy. I to chyba raczej w mężczyźnie. Chciałabym z kimś eksperymentować.
– Zauważyła Pani, że większość aktorek z Pani pokolenia nie ułożyło sobie życia?
Agnieszka Krukówna: A jakie to ma znaczenie? Aktorki nie powinny być jakimiś wyznacznikami norm. Kiedyś były blisko prostytutek. Nie stanowiły autorytetów, wzorców, jak żyć, bo i po co. Dziś aktorkę porównuje się z absolwentką szkoły guwernantek, wzór, nauczycielkę. A ja? Żyję całkiem normalnie.
– Normalnie, a więc jak?
Agnieszka Krukówna: Nudno wręcz. Życiem aktorki pracującej. Poza tym dużo czytam teraz. Uczę się. Lubię twórczość Wirginii Woolf.
– Ona popełniła samobójstwo.
Agnieszka Krukówna: Samobójstwo dla mnie to czyn mało inteligentny. Ja lubię swoje życie, jestem do niego przywiązana. Freud powiedział o osobowości Virginii Woolf, że graniczy z histerią. Może i ja jestem histeryczką, jak ona? Jako że rozumiem tak dobrze, co czuła?
– A codzienność interesuje Panią?
Agnieszka Krukówna: Naturalnie. Bardzo. Uwielbiam zakupy, wybieranie pomidorów, owoców na targu. Boję się tylko, że zawsze ktoś może mi zrobić znie-nacka nieudane zdjęcie.
– Powiedziała mi Pani niedawno, że życie składa się z odcisków. To jeden z nich?
Agnieszka Krukówna: Wszystko, o czym rozmawiamy, to odciski. Opinia, która się za mną ciągnie i ciąży mi. Lęk, że nadal kojarzona jestem z moją historią narkotykową, że można mnie sfotografować z kimkolwiek, kto być może jest dealerem, a ja o tym nie wiem. I dorobić mi nową historię. Boję się więc przebywać wśród nieznanych mi ludzi. Albo że zrobią mi zdjęcie z kieliszkiem wina. Czy to znaczy, że jestem alkoholiczką? A może powinnam w ogóle zrezygnować z wina czy piwa do obiadu? Bo potem w „Pudelku” napiszą, że jestem pijaczką i nie będę mogła zrealizować mojego życiowego planu?
– Jaki to plan?
Agnieszka Krukówna: Widzę siebie jednak przy czyimś boku. Osoby, z którą się świetnie rozumiem. Może astrofizyka? Gwiazda przy kimś, kto patrzy w gwiazdy i zna się na nich (śmiech).
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/Photo-shop.pl
Stylizacja Anna Poniewierska
Makijaż Wilson/D’vision Art
Fryzury Piotr Wasiński
Produkcja sesji: Elżbieta Czaja i Ewa Kwiatkowska