Agnieszka Dygant

Zwariowana Mariolka z „Na dobre i na złe” – w szkole aktorskiej obiecywała sobie, że nigdy nie zagra w serialu.
/ 16.03.2006 16:57
Maciej Wesołowski: Dlaczego nie przyjaźni się Pani z mężczyznami?
Agnieszka Dygant: Szczerze mówiąc, nie potrafię. Mogę pójść z kolegą na kawę albo na obiad, pogadać o pracy, ale są to kontakty powierzchowne. Przyjaźń traktuję bardzo głęboko i nie wyobrażam sobie przekroczenia tej granicy z mężczyzną, z którym nie jestem w związku. Mam za to dwie bardzo bliskie przyjaciółki. I to mi wystarcza. Co nie znaczy, oczywiście, że unikam mężczyzn czy też nie lubię ich towarzystwa… Czy tego chcę, czy nie, w końcu mają monopol na pewną sferę mojego życia.

– Nie ma bezinteresownej przyjaźni między kobietą a mężczyzną?
Bez przesady. To ja mam z tym problemy. Znam parę osób, które przyjaźnią się mimo różnicy płci. I nie wydaje mi się, żeby któraś z nich miała jakieś skrywane erotyczne zamiary. Albo nie wiem wszystkiego. Ale tak serio, to nie przypadek, że w większości faceci przyjaźnią się z facetami.

– Bo mogą bezkarnie pogadać o kobietach.
I pić piwo! „Bo to jest naprawdę ważne” (śmiech). Podobno niektórzy uważają, że odstraszam mężczyzn. Być może dlatego, że często podkreślam swoją solidarność z kobietami, a to jest odczytywane jako wrogie nastawienie do mężczyzn.

– ...albo wojujący feminizm.
Nie wiem, czy mój feminizm jest wojujący... Wciąż golę łydki. A poważnie mówiąc, nie lekceważę tego słowa i myślę, że mogłabym o sobie powiedzieć, że jestem feministką. A już na pewno, jeżeli oznacza to pełną akceptację siebie jako kobiety i potrzebę równouprawnienia. Mało tego, jak czytam w gazecie o kolejnym przypadku molestowania kobiet w pracy, to rzeczywiście nóż mi się w kieszeni otwiera i doceniam to, co robią nawet najbardziej radykalne feministki.

– Jest jeszcze o co walczyć? Kobiety w Polsce zarabiają często lepiej niż ich mężowie, dostają intratne posady...

To często cytowany slogan. I jest w nim zapewne sporo racji. Ale dotyczy on głównie kobiet żyjących w dużych miastach i wykonujących elitarne zawody. W Warszawie, Krakowie czy Poznaniu rzeczywiście nie ma na co narzekać. Ale wystarczy oddalić się 20 kilometrów od Pałacu Kultury w jakimkolwiek kierunku i sprawy się znacznie komplikują.

– Kiedy ostatnio czuła się Pani dyskryminowana ze względu na płeć?
Całkiem niedawno, w pracy. Ale z uwagi na to, że zarówno ja, jak i ludzie, z którymi pracuję, wykonujemy zawód publiczny, daruję sobie szczegóły. Zmieńmy temat.

– Pewien mężczyzna od dziewięciu lat robi o Pani film.
Mój kolega Jacek Filipiak zaproponował mi coś takiego jeszcze w szkole aktorskiej. Od tamtego czasu nagrywa jakieś fragmenty mojego życia, filmuje, zadaje pytania.

– Zmieniła się Pani przez ten czas?
No pewnie! I całe szczęście (śmiech). Przede wszystkim znacznie lepiej rozpoznaję siebie. Rozumiem przestrzeń, w której się poruszam, wyciągam wnioski. Już nie działam tak impulsywnie jak kiedyś. Potrafię wytrzymać ciśnienie. Zaraz po studiach miałam w sobie mnóstwo pary i za wszelką cenę chciałam ją spożytkować.

– Teraz brakuje Pani pary?
Nie. Ale teraz robię wiele rzeczy z dużo większym spokojem. Są sprawy, do których dorosłam.

– Do czego Pani dorosła?
Umiem już mówić „nie”. Kiedyś wszystko, co mówił reżyser, uważałam za święte, bo tak mnie w szkole uczyli. Dziś, po kilku latach pracy w zawodzie, wiem już, że nie każdy jest Fellinim. Więc kiedy reżyser zaczyna niepokojąco bredzić, odmawiam wykonania polecenia w mniej lub bardziej spektakularny sposób.

– Stała się Pani po prostu asertywna.
Można tak powiedzieć. W końcu, do cholery, nie wszyscy muszą mnie lubić.

– Parę lat temu mówiła Pani, że interesuje Panią jedynie ambitne aktorstwo. Teraz jest Pani popularna dzięki rolom serialowym – w „Na dobre i na złe” i „Fali zbrodni”. Trzeba było pójść z życiem na kompromis?
Parę lat temu zastrzegłam wręcz, że w żadnym serialu moja krzywa noga nie postanie. Takie rzeczy łatwo powiedzieć, gdy jest się w szkole aktorskiej. To jest hermetyczne środowisko. Stąd studenci tak mało wiedzą o świecie poza szkołą. Na zajęciach cały czas słyszą, że najważniejszy jest teatr, więc to powtarzają wszem i wobec. Perspektywa jednak dość szybko się zmienia. Mam w sobie wielką wewnętrzną potrzebę uprawiania tego zawodu i robię to najlepiej, jak umiem. A skłamałabym, mówiąc, że co tydzień zasypywana jestem dziesiątkami ofert ambitnej pracy. Ale – żeby było jasne – nie traktuję mojej pracy jako jakiegokolwiek kompromisu.

– Czuje się Pani niedoceniona?
Nie. Ale to wynika z tego, że ja nie miałam nigdy jakichś wielkich planów. Nigdy nie mówiłam sobie: „Jezus, Maria! Jeśli do trzydziestki nie osiągnę tego lub tamtego, to się zabiję” albo że „chciałabym być jak pani taka albo siaka”. Nie. Dla mnie ważne jest twórcze spożytkowanie energii, której mam w sobie sporo i robię to między innymi w serialach.

– Nie irytuje Pani bieganie z mopem po szpitalu w Leśnej Górze?
No cóż, pewnie że wolałabym od czasu do czasu kogoś zoperować albo przynajmniej zrobić zastrzyk... Tak naprawdę jednak czuję rolę salowej Mariolki, tym bardziej że wywodzę się z takich bardzo lokalnych, swojskich klimatów. Przez większą część życia mieszkałam na wsi, bawiąc się w berka kucanego między kapustą.

– Ładna wieś – Janki pod Warszawą.
20 lat temu nikt sobie nie wyobrażał, że stanie tam monstrualne centrum handlowe. Pamiętam naszą sąsiadkę, która dzierżawiła ten kawał gruntu. Miała tam krowę, kury, chodziło się do niej po mleko. A potem ktoś wykupił ten plac i postawił te wielkie blaszaki. Sąsiadka poszła tam któregoś dnia, w chustce na głowie, z wnukami za ręce. Usiadła obok klauna z McDonalda z balonikiem w jednej ręce i lodami w drugiej i nie mogła się nadziwić, ile to ludzi na jej pole zjechało, gdzie niedawno buraki rosły!

– Dużą ma Pani rodzinę?
Jak diabli! Z dzieciństwa pamiętam zabawy z pięcioma czy siedmioma moimi kuzynkami, które były w podobnym wieku. Moja mama ma pięć sióstr i pięciu braci. Bywały takie Wigilie, że stół – z licznymi dostawkami – zaczynał się przy oknie, a kończył w korytarzu, pół metra od łazienki. Zjeżdżał się cały klan. Każdy chciał coś powiedzieć, dzieci biegały wokół, tworzył się straszny gwar. Świetna atmosfera. Mamy taką rodzinę w typie włoskim.

– Jak mafia?
Jest takie zdjęcie z komunii mojej siostry, Natalii: faceci wyszli na papierosa. Bodaj ośmiu moich wujków wystrojonych w „garniaki” ćmi papierosy z powagą na twarzach. Wszyscy – ciemne włosy, ciemne karnacje. A szef rodziny, don Cicior, czyli dziadek, trzyma na kolanach moją siostrę – blondyneczkę w białej sukience. Zawsze śmiejemy się, że to koronny dowód mafijnego stylu życia w naszej rodzinie.

– Zdjęcie wzruszające, ale miała Pani jednak traumatyczne dzieciństwo. Kiedy miała Pani osiem lat, zmarł Pani ojciec, dziesięć lat później – ojczym, z którym była Pani bardzo zżyta.
Nie nazwałabym swojego dzieciństwa traumatycznym. Zapamiętałam je jako szczęśliwe. A że zdarzyło się tak, a nie inaczej... Nic na to nie poradzę. Jak nie masz palca, to nie zastanawiasz się całymi dniami nad tym, jak by to było go mieć. Po prostu żyjesz bez niego, a pozostałe masz bardziej wygimnastykowane. Mnóstwo ludzi wychowywało się w takich warunkach i żyje. Może dzięki tym wszystkim zdarzeniom stałam się bardziej samodzielna?

– To mama wpoiła Pani ten optymizm?
Mama jest wesoła. Jest osobą energetyczną. Nie pozwoliła mi się mazać i użalać nad sobą.

– A jak to jest mieć o 17 lat młodszą siostrę?
Wielka radość. Kiedy urodziła się Natalia, prawie kończyłam szkołę średnią. Już pogodziłam się z tym, że jestem jedynaczką i nie przypuszczałam, że to może się zmienić. Mamy świetny kontakt, lubimy ze sobą przebywać, rozmawiać. Jestem zachwycona, że wyrosła na tak rewelacyjną młodą kobietkę.

– Rozpoznaje Pani czasem coś z siebie w niej?
Natalia ma inny charakter. W jej wieku nie miałam takiej siły przebicia i spokoju. Taka zdrowa, normalna dziewczyna, bez kompleksów.

– Pani miała w jej wieku kompleksy?
Trochę.

– Podobno dość długo dziwiła się Pani męskiemu zainteresowaniu sobą? Czuła się Pani jak brzydkie kaczątko?
Nie o to chodzi. Dość długo po prostu nie interesowałam się chłopakami. Z kolegami w klasie miałam raczej związki kumpelskie. Jest taki typ dziewczynek, które zawsze są czyimiś narzeczonymi. Ja do nich nigdy nie należałam.

– Hormony nie działały?
Powiem tak: to była bomba z opóźnionym zapłonem (śmiech). Poza tym nie miałam czasu na głupoty, bo zajęłam się regularnym punkowaniem.

– Dlaczego akurat punk?
Niewysoki poziom popędu seksualnego szybko zrekompensowałam sobie wzmożoną potrzebą kontestacji. Zaczęły we mnie wzbierać zainteresowania muzyczno-literackie, a pewne grupy ludzi zaczęły wydawać mi się bardziej atrakcyjne od innych. I tak, mając 16 lat, pewnego dnia zorientowałam się, że jestem punkiem. Mówiąc krótko: chodziło głównie o to, żeby zaznaczyć swoją odmienność. Podejrzewam, że gdyby w mojej szkole w Raszynie pojawiła się grupa rastamanów, byłabym rastamanką.

– Dbała Pani o punkowy entourage?
Oczywiście, buty typu glan, nastroszona fryzura. Ale nie to było najważniejsze. Śpiewałam i pisałam teksty w zespole punkowym, więc miałam okazję powiedzieć światu coś od siebie. I nie były to zbyt przyjemne rzeczy. Jako zespół Dekolt nagraliśmy nawet taśmę demo w studiu grupy Armia.

– Coś w Pani zostało z tamtych lat?
Bezpowrotnie utracona niewinność (śmiech).

– Jako nastolatka chadzała Pani także na walki bokserskie.

Mój ojczym jeździł regularnie na turnieje Feliksa Stamma, więc się z nim zabierałam. Na sali siedziało kilkuset wrzeszczących facetów i ja. Boks sprawiał mi frajdę, zwłaszcza wtedy, gdy dwaj bokserzy w ringu diametralnie różnili się posturą. Ale najfajniejsi byli kibice – doradcy, którzy co chwilę rzucali: „Lutuj z lewej!”, „Sierpem go!”, no i oczywiście „Sędzia ch...”.

– Kim był Pani ojczym?
Był biznesmenem. Umiał żyć. Bardzo towarzyski, wesoły, lubiany w różnych środowiskach. Ale nie chcę o tym rozmawiać. Wciąż o mężczyznach i o mężczyznach! Porozmawiajmy o kobietach!

Rozmawiał Maciej Wesołowski
Zdjęcia Magda Wuensche
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż Wilson
Fryzury Łukasz Pycior
Scenografia Ewa Iwańczuk
Produkcja sesji Elżbieta Czaja

Dziękujemy za pomoc w realizacji sesji następującym firmom: Zoom, ul. Nowogrodzka 84/86; Com40, Galeria Mokotów, ul. Wołoska 12; Bo Concept, ul. Młocińska 5/7 w Warszawie.