Znów jest zakochana! I to w wyjątkowym mężczyźnie! Po kilku latach wróciła na wizję i prowadzi codziennie na żywo talk-show w TVP. Wypuściła w świat czwórkę dzieci i po raz drugi została babcią. Do tego wygląda najlepiej w swoim życiu. Zobaczcie Agatę Młynarską w obiektywie "Vivy!".
Zdjęcia Iza Grzybowska/Voyk Stylizacja Piotr Koncki
Asystentka Marylin Szczudło
Makijaż Kasia Piechocka-Lenartowicz
Fryzury Katarzyna Rudnik
Produkcja sesji Anna Skała/Purple Talents
Zakochana?
To nie czas, żeby o tym rozmawiać.
Dlaczego nie chcesz mówić o tym związku?
Nauczyłam się ostrożności. Jesteśmy dwójką dorosłych ludzi. Każde z nas ma swoją przeszłość, swoją rodzinę. Chcemy być delikatni wobec nich.
Wreszcie się udało?
Nie uważam, że mi się do tej pory nie udawało. Miałam udane pierwsze małżeństwo, a po rozwodzie przyjaźnię się z byłym mężem. Moglibyśmy być wzorem dla par, które się rozstają. Mój były teść wysyła mi po każdym programie sms-y. Bardzo cenię sobie naszą relację. Nawet kolejne związki, mimo że się „nie udały”, wiele mnie nauczyły. Przestańmy w sprawach obyczajowych operować XIX-wiecznymi kryteriami. Już dawno skończyły się czasy Maryni Połanieckiej. Życie kobiety nie może być nieudane tylko dlatego, że się rozstała, rozwiodła albo jest sama. Bo co to znaczy udane małżeństwo czy związek? Dla mnie to relacja, w której kobieta i mężczyzna są szczęśliwi, dobrze się czują, nie oszukują się nawzajem. Banał, ale prawdziwy. Utrzymywanie fikcji nie jest dla mnie. Wolałam się rozstać, niż trwać w czymś, co mi nie służy.
I gdy przestałaś szukać miłości…
Nigdy jej nie szukałam. To ona musi cię znaleźć.
Czy czujesz, że dopiero po czterdziestce zaczęłaś żyć pełnią życia?
Przez lata żyłam jak w wirówce. Telewizja, dzieci, dom, praca. Ciągle w kieracie, w jakim są zresztą tysiące kobiet, które próbują zdążyć na czas ze wszystkim, a z trudem wyrabiają na zakrętach. I na koniec zapominają o samej sobie. Dużo rzeczy po drodze traciłam, aż w pewnym momencie usłyszałam, że czas starych prezenterek się kończy. Prawdopodobnie gdybym kierowała się jedynie strachem przed tym, co mnie czeka za bramą Woronicza, nie zmieniłabym nic w swoim życiu. Ta sytuacja zmusiła mnie jednak do pracy nad sobą. Siedem lat temu, gdy odchodziłam z TVP, zadałam sobie pytanie: „Gdzie popełniam błąd?”.
Od czego zaczęłaś?
Od siebie. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam zmęczoną życiem 40-letnią kobietę. Pomyślałam, że nie mogę się poddać, że nie jestem jeszcze stara, że jeszcze wiele przede mną. I zdecydowałam się odejść z TVP. Nikt mnie nie wyrzucił. Pewnego dnia, jak to często bywa, zniknęłam z grafiku, nie było już dla mnie pracy, nikt ze mną nie chciał gadać. Zaczęłam odbijać się od ściany. W tej sytuacji miałam dwa wyjścia – degradacja albo ewakuacja. Wybrałam to drugie. Dzieci powiedziały mi wtedy, że na telewizji świat się nie kończy: „Mamo, nic się nie stało. I tak zrobiłaś mnóstwo wspaniałych rzeczy”. Uświadomiłam sobie, że aby zaistnieć na nowo, muszę coś światu od siebie zaproponować. Nie mogę cały czas powtarzać: „Jak oni mogli mi to zrobić?! Co za niewdzięczność za te wszystkie lata, które dla nich poświęciłam!”. Nie mogłam zamknąć się w domu i płakać. Napisałam pierwsze w życiu cv i zabrałam się do pracy nad sobą.
Jakiej?
Przede wszystkim poszłam na terapię. Miałam problem z wiarą w siebie, poczuciem własnej wartości, z tym, że coś dla siebie znaczę. Tysiąc osób mogło mi bić brawo, a ja schodziłam ze sceny i szukałam w oczach każdej napotkanej osoby potwierdzenia: „Czy dobrze wypadło? Fajna jestem?”. Jeden mówił: „Dobrze”, inny: „Nie”. I potem bardzo to odchorowywałam. Jako dziecko odczuwałam ogromną potrzebę podziwiania i uwagi, a w naszym domu bardzo dużo się działo. Bohaterami pierwszego planu byli tata i mama. To wytworzyło we mnie silną potrzebę bycia prymusem. Po wielu latach „piekielnych mąk” doszłam wreszcie do tego, co zresztą teraz powtarzam kobietom na spotkaniach: „Nie czekajcie, aż ktoś was doceni, doceniajcie się same, ile się da. Jeśli nie dostałyście w posagu poczucia własnej wartości, musicie je same zbudować. Nikt tego za was nie zrobi”. Dziś już wiem, ile jestem warta.
Ile?
Dużo (śmiech).
Obwinianie rodziców jest często łatwym wytłumaczeniem, nie uważasz?
Nie polecam, chociaż często tak robimy. Nasze dzieci też nas obwiniają. A nie ma przecież idealnych rodziców. Najważniejsze, aby zrozumieć, gdzie popełniono błąd. Jako wieczny prymus miałam problem z tym, by odpuścić. Ambicja mi nie pozwalała, a brak podziwu nauczycieli i rodziców bywał nieznośny. Bardzo mnie to blokowało i wiele czasu poświęciłam, żeby się z tym uporać. W trakcie terapii człowiek potrafi nagle odkryć jakiś drobiazg, z którego istnienia nie zdawał sobie sprawy, a on go blokował przez lata. Przez lata miałam poczucie, że nie jest mi dobrze samej ze sobą, że z jakichś powodów nie mogę osiągnąć maksimum swoich możliwości w miłości i pracy. Musiałam wreszcie zrozumieć, że to ja decyduję o swojej wartości, a nie inni.
Co było kamieniem milowym w Twojej terapii?
Moment, w którym zrozumiałam, że to, co ja uważam o sobie, jest ważniejsze od tego, co uważają o mnie inni. Nauczyłam się mówić: „nie”. To zbiegło się w czasie z tym, że moje dzieci dorosły i odeszły z domu. Wracałam z Polsatu do pustego mieszkania. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chwytałam odruchowo za telefon, żeby zadzwonić do dzieci i zapytać: „Zjadłeś? Co robisz? Jak się czujesz?”. I zanim wykręciłam numer, odkładałam słuchawkę. Musiałam ułożyć sobie z dziećmi relacje od nowa. Stawali się przecież dorośli. Stąd wziął się pomysł na portal OnaOnaOna. Założyłam go z myślą o kobietach, które znalazły się w podobnej sytuacji. I nie ma znaczenia, czy stąpają po czerwonym dywanie, czy pracują w szkole, czy na poczcie. Wszystkie czujemy się podobnie, kiedy nasze dzieci wylatują z gniazda, a szef i mąż mówią: „Pani na dzisiaj dziękujemy”. Myślałam o kobietach, które mają odwagę przyznać się do tego i nie godzą się z tym, tak jak ja, aby świat zepchnął je na margines. Czytałam wpisy od nich na forum mojego portalu OnaOnaOna i czułam, że nie jestem z tym wszystkim sama. Dodawałyśmy sobie otuchy. Dzięki temu portalowi zyskałam szacunek dla samej siebie, wielką radość, że stworzyłam coś wartościowego, co pozwoliło mnie i innym kobietom zmieniać jakość życia. Wygrałam, zajmując się samą sobą i świat się po mnie zgłosił. Dzieci same zaczęły dzwonić, dostałam ciekawsze propozycje zawodowe. Na dodatek na horyzoncie zaczęli się pojawiać różni mężczyźni, którym nie bałam się już powiedzieć: „Przepraszam, ale nie”.
Kiedy Ty stałaś się dla siebie samej atrakcyjna?
Pojechałam do Włoch i pracowałam przy programie o rekordach Guinnessa dla Mediaset i Polsatu. Show prowadziła wielka włoska gwiazda Barbara d’ Urso, która ma 54 lata. Na plan zdjęciowy weszła w sukience mini od Richmonda. Na każde kolejne wyjście miała kreację w innym kolorze, szpilki z kryształami Swarovskiego. Wyeksponowany biust, lśniące włosy, długie rzęsy. Zachwycająca. Patrząc na nią, pomyślałam: Dlaczego nie może tak być w Polsce? Ja też tak chcę! Tam, na miejscu, Włosi admirują kobiety w każdym wieku, mówią do nich: „bella”, „principessa”. Trwa nieustanna prowokacja połączona z adoracją. Do pracy szłam w znakomitym humorze, wiedząc, że oprócz zetknięcia się z zawodowstwem, otrzymam też porcję komplementów potrzebną do dobrego samopoczucia. Wróciłam do Polski i spotkałam się ze stylistą, który jeszcze mnie podkręcił: „Agata, masz zgrabne nogi, piękny biust. Pokaż to!”. I po pierwszym takim wyjściu napisano o mnie: „Sexy”. A ja dorzuciłam do tego wartość dodaną, czyli sexy babcię. Mam wielką frajdę z tego, że choć trochę odczarowałam wizerunek kobiet zbliżających się do pięćdziesiątki. Dojrzałość to najlepszy czas dla kobiety. A w przypadku mojej pracy dobry wygląd i energia muszą wystarczyć na długo. To nie jest dane raz na zawsze. To jest walka każdego dnia.
W tych czasach wszystko jest możliwe (śmiech). Ale trzeba uważać, by nie przekroczyć granicy śmieszności. Chadzam na różne zabiegi i cieszę się, że jest teraz tyle możliwości dla kobiet. Oprócz tego mam znakomitą ekipę, która dba o mnie. Dobre oświetlenie w studio. Kiedy zaczęłam uspokajać się, pracować nad proporcjami spraw w moim życiu, to kolejnym etapem była praca nad ciałem. Zaczęłam chodzić na siłownię, żeby być w formie. Schudłam, zaczęłam lepiej wyglądać. Kiedy do pracy wkraczałam z pudełkami z jedzeniem, wszyscy się ze mnie podśmiewali, a potem sami zaczęli tak jeść. Pewnie gdybym nie zmieniła tak swojego stylu życia, nie byłabym teraz w stanie prowadzić codziennego programu. Zapracowały na to lata wcześniejszej dyscypliny. Warto było.
I teraz, gdy tylko gaśnie światło w studiu, biegniesz jeszcze na siłownię?
Znam lepsze pomysły na miły wieczór, ale siłownia i basen też są na liście. Po programie nadrabiam różne zaległości rodzinne i towarzyskie. Jak tylko się da, kradnę godzinę w lesie na nordic walking. Na prezentacji jesiennej ramówki przywitałaś się publicznie z TVP tymi słowami: „Podziękowano mi kiedyś, bo uważano, że jestem za stara. Ale przez te lata ja odmłodniałam, a telewizja się postarzała”. I dodałam: „Teraz znów możemy być parą” (śmiech), co zostało przyjęte brawami.
Wielu ludzi próbuje Ci zepsuć radość z powrotu do TVP. Nie boisz się przegranej?
Podjęłam ryzyko i mam ogromną satysfakcję z tego, co robię. Nikt nie jest mi w stanie już nic zepsuć. Czuję się dzisiaj silniejsza niż kiedykolwiek. I jestem dumna, że tę siłę w sobie wypracowałam. Zdecydowałam się poprowadzić bardzo trudny, wymagający cierpliwości i konsekwencji program. Nie przyszłam prowadzić „Taniec z gwiazdami” czy inny rozrywkowy show. Wiedziałam, że oglądalność takiego programu nigdy nie będzie taka, jak serialu „Ranczo”, że mamy największą z możliwych konkurencję – „Fakty” i „Wydarzenia”. Po kilku tygodniach ogląda nas ponad milion ludzi, co jest znakomitym jak na ten czas emisji wynikiem. Przez ten miesiąc odwiedzili nas wybitni goście: profesor Władysław Bartoszewski, Henryka Krzywonos, Krystyna Janda, profesor Jan Miodek i wielu innych. To ogromna satysfakcja spotykać się codziennie z takim wyzwaniem, jak program na żywo. Spełniam w ten sposób swoje marzenia zawodowe. Nie chcę zajmować się odpieraniem ataków, zresztą jest ich coraz mniej. Przerabiałam już okładki gazet ze swoim zdjęciem i tytułem: „To już koniec Młynarskiej”. Od tamtej pory zdążyłam się skończyć i… zacząć kilka razy. Jeśli dałabym się w to wciągnąć, to dopiero byłby mój koniec.
Nie przejmujesz się już krytyką?
Rodzice nauczyli mnie pokory i słuchania krytyki, o ile jest konstruktywna. Trudno dyskutować z anonimowymi wpisami na forum internetowym czy plotkarskimi, tabloidowymi tytułami, które nie mają w sobie nic z prawdy i karmią się tanią sensacją. Pamiętam, jak kiedyś, wiele lat temu, w jednym z kobiecych magazynów pastwiły się nad moim wyglądem stylistki. Potem zobaczyłam na własne oczy te panie… Szkoda, że nie opublikowały swoich zdjęć. Do tego, co piszą, trzeba mieć dystans i robić swoje. A ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!
Zawsze byłaś z kimś w parze jako prowadząca. Czy stając pierwszego dnia solo przed kamerą, poczułaś: na ten moment czekałam?
Moimi mistrzyniami są od lat Barbara Walters i Oprah Winfrey. Zawsze marzyłam o robieniu takich programów, jak one. Kiedy zbliżasz się do pięćdziesiątki, nadchodzi moment, by zastanowić się nad tym, co robić dalej. Propozycja tworzenia programu „Świat się kręci” dała mi kolejną zawodową szansę. Rafał Ziemkiewicz po udziale w naszym programie powiedział: „Uważaj, bo weszłaś w nie swoje buty. Zabierasz się za tematy, których celebrytka z czerwonego dywanu nie powinna ruszać. W tym kraju jest patriarchat. W związku z tym będziesz musiała przyjąć więcej cięgów”. Zagotowałam się, ale przyznam, że dało mi to do myślenia. Stereotyp postrzegania gwiazd nie pozwala czasem na zmianę wizerunku. Dla mnie nadszedł właśnie ten moment. Mam doświadczenie zawodowe i życiowe i z wielką radością czerpię z niego, wchodząc do studia, by o 18.30 zakręcić światem.
Co poczułaś, kiedy weszłaś znów na korytarze TVP?
Jakbym wyszła na chwilę na zakupy i wróciła. To wszystko odbywało się naturalnie. Strażnik mnie ucałował na dzień dobry, a wszystkie garderobiane wyściskały. Byłam wzruszona. Może trochę opustoszały korytarze i ludzie nie są już tak ze sobą zżyci. Przy programie spotkałam tych samych operatorów, z którymi pracowałam w Dwójce. Wróciłam w poczuciu, że nie zostawiłam tu przed laty złych emocji. Bo oprócz programów w telewizji liczą się dla mnie przede wszystkim ludzie.