Aga Zaryan

Polska wokalistka zbiera znakomite recenzje w Ameryce, a jej płyta nie schodzi z listy bestsellerów. Nie wiadomo tylko, skąd ten pseudonim.
/ 27.02.2007 14:49
Wiadomo, że Aga Zaryan to będzie jedno z najgorętszych nazwisk światowego jazzu. Wiadomo też, że polska wokalistka zbiera znakomite recenzje w Ameryce, a jej płyta nie schodzi z listy bestsellerów. Nie wiadomo tylko, skąd ten pseudonim.

Skąd ten dziwny pseudonim? Przecież naprawdę nazywasz się Agnieszka Skrzypek.
To… pamiątka po miłości, która przydarzyła mi się kiedyś w Nowym Jorku.

– On nazywał się Zaryan?
Mój eks-książę z bajki (śmiech) ma na nazwisko Gazaryan. Jakby dodać z przodu skrót od Agnieszki, czyli A, wychodzi Agazaryan. To on wymyślił takie połączenie. Kiedy odetnie się Aga, zostaje Zaryan. Ładnie to brzmi.

– Eks-książę jest muzykiem?
Właśnie nie. Farmaceutą.

– Miał być „lekiem na całe zło…”
Tak. „I nadzieją na przyszły rok…” W dodatku jest toksykologiem (śmiech). I Białorusinem o ormiańskich korzeniach. Egzotyczny, przystojny i cudowny. Niestety, to skończony temat. O mały włos to Nowy Jork byłby moim domem. Ale nie. Widocznie zapisane było w gwiazdach, że mam wrócić do domu i tutaj śpiewać.

– Czy śpiewając jazz w Polsce można zostać gwiazdą?
Jest zapotrzebowanie na taką muzykę, jazz namawia do refleksji, zatrzymania się. Ale gwiazdą w Polsce zostaje się inaczej.


– Nie miewasz flirtów z muzyką rozrywkową? Przecież to daje nie tylko wielką popularność, ale i pieniądze...
Miałam takie propozycje, ale nie skusiłam się. Może dlatego, że nie musiałam? Moją drugą pracą było uczenie angielskiego. Spędziłam z rodzicami kilka lat w Anglii i nauczyłam się bardzo dobrze języka. Wolałam uczyć, niż chałturzyć. Podobnie funkcjonuje branża muzyczna w Nowym Jorku. Tam jest mnóstwo artystów, którzy poza graniem, z którego nigdy by się nie utrzymali, mają drugą pracę – w księgarniach, sklepach, szkołach. Dzięki takiej pracy można zajmować się tylko tą muzyką, pod którą bez wstydu się podpisujesz. Dla mnie to jazz, bo nic w nim nie jest raz na zawsze ustalone. Muzyka ewoluuje pod wpływem emocji, które wkładam w śpiewanie.

– To, co śpiewasz, to nie jest klasyczny jazz…
Nie jest, ta muzyka wywodzi się z piosenek Billy Holiday, Elli Fitzgerald, ale jest uwspółcześniona.

– Teraz grasz z pianistą Michałem Tokajem. Michał był kiedyś Twoim narzeczonym. Łatwiej się pracuje z kimś bliskim?
Takie związki są wyjątkowe, bo porozumienie następuje na poziomie twórczości i pasji. Odważę się użyć określenia „porozumienie dusz”. Z Michałem faktycznie mamy podobne podejście do muzyki. Podobały nam się podobne rzeczy. Jeszcze zanim się poznaliśmy, słuchaliśmy tej samej muzyki. Na scenie iskrzyło.

– Na Twojej płycie jest tak wiele smutku i cierpienia… Doświadczyłaś tego?
W tym, co śpiewam, dużo jest mnie i moich przeżyć. Na płycie są opowiedziane historie różnych kobiet, także moja. Kobiet kochanych albo odrzucanych. Takich, które przeżyły trudne miłości.

– Następna płyta już w drodze?
Z pewnością nie będę czekać długo. Na kolejnej będzie więcej napisanych przeze mnie tekstów.

Rozmawiała Agnieszka Prokopowicz/ Viva!