Przede wszystkim ojciec i syn. „Jeśli czegokolwiek żałuję, to dzieciństwa Maćka i jego siostry, które mi umknęło. Takie są koszta pracy i kariery”, mówi ojciec. „Na samym początku zrozumiałem, że jeśli chcę coś osiągnąć, muszę przestać ścigać się z tatą”, mówi syn. Mają ten sam gen samotności. To, co najważniejsze, było zawsze między nimi poza słowami. Dla nas złamali schemat i w poruszającej rozmowie opowiedzieli o sobie i swoich korzeniach.
Jerzy i Maciej Stuhr - szczerze o ich relacjach
W „Obywatelu” Jerzego Stuhra po raz pierwszy syn zagrał ojca. Mają ten sam uśmiech. Lekko ironiczny i zaraźliwy. Podobne spojrzenie. Badawcze, zaciekawione, czujne. Kiedy są razem, mają specyficzny sposób rozmowy: ojciec mówi chętnie, syn chętnie milczy. Kiedy coś opowiadają, ojciec kreuje sceny filmowe, syn tworzy fragmenty prozy. Mają cięty język i dar błyskotliwej narracji. Przez lata ojciec był przede wszystkim wsłuchany w siebie, syn był wiernym słuchaczem ojca. Męskie rozmowy o życiu toczyli rzadko, mimochodem, w przelocie, bo to, co najważniejsze, było zawsze między nimi poza słowami. Rola ojca nie polega na tym, że mówi synowi, co ma robić i kim ma być, to rola syna polega na tym, że obserwuje, kim jest ojciec, i to stanowi dla niego punkt wyjścia.Od czasu niedawnej choroby ojciec uważniej spogląda na syna, a syn stał się bardziej pewny siebie. Mają ten sam gen wewnętrznej samotności i wolności. Znają się 39 lat i są sobie coraz bliżsi. Siedzimy w apartamencie hotelowym na piątym piętrze, w centrum Warszawy. Jest 10 rano, za oknem mgła, ale u nas panuje energetyczna jasność, bo kilkanaście osób krząta się przy sesji zdjęciowej, która zacznie się za dwie godziny. Na stole kawa, mleko, herbata i miniaturowe bułeczki nadziewane jabłkami i czekoladą. Przez chwilę ojciec z synem rozmawiają o sprawach domowych – nie widzieli się ponad trzy miesiące.
Jesteśmy tu, ponieważ na ekrany kin wchodzi „Obywatel”, film Jerzego Stuhra. „Komediowe rozliczenie mojego pokolenia i mojego życia z historią Polski w tle”, jak sam mówi. Na festiwalu filmowym w Gdyni „Obywatela” przyjęto salwami śmiechu, łzami wzruszenia i kilkuminutową owacją na stojąco. To film szczególny, bo przez wiele miesięcy choroby Jerzego Stuhra nie było wiadomo, czy w ogóle kiedykolwiek powstanie. Film osobisty, w którym pierwszy raz syn gra ojca.
„Obywatel” narodził się pięć lat temu, znienacka, w domu na wsi, niedaleko Rabki. Dom jest z 1889 roku, w rodzinie Stuhrów od 20 lat. Trzeszczy starym drewnem, w lecie pachnie łąką, wczesną jesienią – owocami, które wiszą na drzewach. Niedawno niechlubnie już słynny sąsiad antysemita wyciął wszystkie gałęzie Stuhrowych drzew, które naruszyły przestrzeń powietrzną po jego stronie płotu. W zimie w domu unosi się zapach palonego drewna z kominka.
„Do skansenu mógłbym go oddać, do Miasteczka Galicyjskiego pod Nowym Sączem, gdzie niedawno kręciłem »Rewizora«”, żartuje ojciec. Wszyscy wiedzą, że domu za żadne skarby nie odda. Co roku szykuje jakąś innowację: tu dach naprawi, tam miejsce na samochody wyznaczy po drugiej stronie ogrodu, w ostatnie wakacje nowością było to, że rodzina zaczęła jadać na werandzie. Przedtem stół stał w altanie. To właśnie tam ojciec, wychowany na kuchni włoskiej, w czasie rekonwalescencji po chorobie zrobił pierwszą „próbę makaronową”: pastę z oliwą i peperoncino. To był najlepszy makaron świata.
Pięć lat wcześniej, przy tym samym stole, który stał jeszcze w altanie, z winem, wiśnióweczką i herbatą, podczas jednej z letnich kolacji w gronie najbliższej rodziny ojciec powiedział mniej więcej tak: „Chodzi mi po głowie scenariusz o losach faceta z mojego pokolenia, o tym, jak sobie poradził z wichrami historii. To byłby też film o mnie, chciałbym, żeby fragmenty z mojej młodości zagrał Maciek”, co Maciek skomentował ze śmiechem: „To było polecenie służbowe. Mam świadków”.
„Gdyby Maciek się nie zgodził, film by nie powstał”, Jerzy Stuhr mówi całkiem poważnie. „A zakładał pan, że syn może się nie zgodzić?”, sprawdzam. „Nie. Bo kto by mnie wtedy zagrał? Nikt. Nie ma innej możliwości. Wtedy bym sobie opowiadanko napisał, nowelkę, i opublikował w »Dialogu«. Ale film jest, a scenariusz pisałem kilka lat z myślą o nim i jak potem obserwowałem Maćka na planie, myślałem sobie: Po co mu moje uwagi. On tę rolę ma we krwi. Z rodzinnych opowieści, z poczucia humoru”.
Po chwili milczenia dodaje: „Za każdym razem, kiedy zabieram się za film, to jest mój dziennik intymny. Trochę leczę się nim z kompleksów, trochę z niezrozumienia pewnych spraw w życiu. Jedna trzecia to moje doświadczenia, jedna trzecia – znajomych i przyjaciół, jedna trzecia to wyobraźnia”. Jedną trzecią filmu gra Maciek.
„Maciej gra sytuacje z mojego życia, a ja wiem, że on nigdy pewnych rzeczy nie zrozumie. Bo nie zrozumie, jak to jest brać udział w głupkowatych zajęciach w studium wojskowym. Jako student polonistyki dostałem kategorię A i dawaj w kamasze! Pamiętam, raz w miesiącu miałem obowiązkowe zajęcia na poligonie. Jezus Maria, co to była za głupota!”, mówi Jerzy Stuhr.
W filmie „Obywatel” jest zabawna scena, kiedy główny bohater dostaje rozkaz od pana porucznika:
– To jest akcja ściśle tajna. Tu są trzy tematy. Wybierzcie jeden.
Piszecie do 11.45 u mnie w pokoju. Ogniowe będziecie mieli zaliczone!
– Ale co to jest? Matura?! No, ale ja muszę wiedzieć, dla kogo, gdzie?!
– Dziewczyna pisze, w gastronomicznym technikum. Wieczorówka. Fajna babeczka.
„Najbardziej wzruszyłem się, kiedy na planie zobaczyłem Maćka w mundurze. Zobaczyłem siebie sprzed kilkudziesięciu lat”, mówi Jerzy Stuhr, bo w tej scenie Maciek gra prawdziwą historię z życia ojca. „Tato mi opowiadał, jak po kilku tygodniach zasalutował: »Jak tam poszło, panie poruczniku? Tró-ja! Spo-cznij”, śmieje się Maciek.
Jerzy Stuhr nigdy nie poznał dziewczyny, której napisał maturę z polskiego. „Przy kolejnej lepiej by mi pewnie poszło, ale tylko raz się załapałem. Z tamtych czasów zostało mi również to, że codziennie w kilka sekund pięknie ścielę łóżko. I tego Maciek też, niestety, nie zrozumie (śmiech). Dwa tygodnie temu strzelałem na planie »Rewizora« z kałasznikowa. Pirotechnik pyta: »Uczyć pana?«. »Nie trzeba, ja to miałem. Ja ten karabin znam«. Jak już wyładowałem serię, to mnie pochwalił: »Nooo, panie Jurku, widać wprawną rękę. Młodych to muszę wszystkiego uczyć od podstaw.«”.
„Mnie już nauczyli. Teraz biegam z pistoletem po Czechach i Słowacji”, mówi Maciek, który gra główną rolę – detektywa wydziału zabójstw, Richarda Krauzego – w słowackim filmie „Czerwony Kapitan”. „Wiecie, jak są naboje po słowacku? Bombićki!”.
Pytam Maćka, czy tato doprowadzał go do szału na planie. Ale… odpowiada ojciec.
Jerzy: Ja jestem za dobrym psychologiem, żeby coś takiego zrobić. Chciałem, żeby dobrze zagrał, a nie żeby się ze mną pożarł.
– Ale gdybyście się, Panowie, pożarli, mogłaby to być kłótnia twórcza.
Jerzy: Nie stosuję takich metod. Poza tym Maciek posiadł taką umiejętność aktora filmowego, która się nazywa posłuszeństwo.
– Był Pan grzeczny…?
Jerzy: Musiał być. Tam nie ma czasu na dyskusje. Wszystko musi być robione szybko.
– To było pytanie do syna…
Maciek: (śmiech). Na planie nie musieliśmy paplać, używać wielu słów, mieliśmy to wszystko przegadane w domu. Poza tym coraz swobodniej się u ojca czuję, a on chyba coraz bardziej mi ufa. To jest ważne, bo nie muszę już grać dokładnie tak, jak on sobie coś wyobraził, tylko mogę go czasem czymś zaskoczyć. A to jest bardzo trudne.
Jerzy: Gra lekko, to jest trudne.
Tekst BEATA NOWICKA
.... więcej w najnowszym magazynie Viva! 23/2014