Bez wątpienia chłopak z sąsiedztwa jako typ urody, do którego wzdychają kobiety, trzyma się dobrze. Tak było kiedyś i tak jest dziś. W latach 90. rekordy popularności biły boysbandy, takie jak Backstreet Boys (składał się z przystojniaków), czy też N’Sync (tu w składzie był Justin Timberlake), a my mdlałyśmy z zachwytu. Podobnie było w kinie. Popularność zdobywał wtedy uroczy i nieśmiały Ethan Hawke, uwodzący koleżankę z pociągu w filmie „Przed wschodem słońca”. Przypominali go także śliczni młodzieńcy z serialu "Beverly Hills 90210". W pokojach nastolatek z lat 90. wisiały plakaty z Jasonem Priestley`em i Lukiem Perrym.
W podobnym stylu wyglądali też wokaliści pierwszych zespołów grungowych. Choć mieli długie włosy i buntowali się przeciwko systemowi, nie opuszczał ich chłopięcy urok i wrażliwość młodych poetów. Taki był wokalista Nirvany, Kurt Cobain, taki też wizerunek miał lider Pearl Jam, Eddie Vedder. Zbuntowani romantycy, zapalający papierosa od papierosa, zagubieni w kapitalistycznym świecie, opowiadający o miłości i smutku.
Siła przyciągania
Na drugim biegunie męskiego piękna tamtych lat byli tzw. twardziele i macho. Taki co prawda obroni przed największym zagrożeniem, ale o poezji z nim się nie porozmawia. Idealnym przykładem twardzieli tamtych lat jest Jean Reno z „Leona Zawodowca”, Brad Pitt z „Fight Club”, Val Kilmer z „Gorączki”, czy Tom Cruise z „Mission: Impossible”. Wśród nich górował zawsze zimny i twardy, z nieodłącznym atrybutem w postaci tlącego się papierosa, Clint Eastwood w filmie „Bez przebaczenia”. Do zestawu macho pasuje też Mitch z serialu „Słoneczny Patrol” grany przez Davida Hasselhoffa. To największe hity kinowe tamtych lat i to one wówczas realnie kształtowały nasze gusta i nasze zachwyty.
Collection Christophel/East News
Na szczęście, z czasem scenarzyści zaczęli rozumieć, że najbardziej kochamy bohaterów i z mięśniami i z sercem. I tak, gdzieś obok największych twardzieli, pojawił się Kevin Costner, czyli porucznik John Dunbar, przydzielony do odległej placówki na Dzikim Zachodzie, położonej w pobliżu obozowiska Indian z plemienia Siuksów w hicie „Tańczący z wilkami”. Romantycznym wojownikiem był także Mel Gibson w „Braveheart” - stanął na czele powstania, ale wszystko z powodu odebranej miłości. Wrażliwcem, który zamienia się w superbohatera był też oczywiście piękny Keanu Reeves, czyli Neo z „Matrixa”.
Moc delikatności
O krok dalej byli już po prostu romantycy, bez konieczności walki ze złem i ratowania świata z opresji. Pojawił się w kinie i przebojem zdobył kobiece serca Leonardo di Caprio, odchodzący na lodowej krze w „Titanicu”, Tom Hanks w „Forreście Gumpie”(oraz w „Filadelfii”), Kevin Spacey w „American Beauty”, a nawet oderwany od rzeczywistości Don Juan de Marco (grany przez Johny`ego Deppa). Jednak szczytem i symbolem antybohaterskiej postawy tamtych lat stał się Jeff Bridges w filmie „Big Lebowsky”. Pozostali zaś bohaterowie – wrażliwi i delikatni. I zrobiło się tak miękko i romantycznie, że musiało się coś wydarzyć.
Powrót Króla
Nadeszły lata dwutysięczne, a wraz z nimi wrócili macho. Na arenę Coloseum wszedł przebojem Rusell Crowe w „Gladiatorze”, o przetrwanie Śródziemia zawalczyć musiał Viggo Mortensen czyli Aragorn we „Władcy Pierścieni”, a Chris Hemsworth podniósł na wrogów słynny miecz Thora. Superbohaterowie i supermacho znowu rozkochiwali w sobie tłumy. Zarówno w świecie fantasy („Batman. Mroczny Rycerz”) jak i na dawnym Dzikim Zachodzie jak w filmie „Aż poleje się krew”, opowieści o amerykańskim kapitalizmie i zapędach wielkich biznesów. W kolejnej dekadzie do ekipy osiłków dołączyć miał Jason Momoa, czyli umięśniony Khal Drogo z serialu „Gra o tron”. Szczęśliwie nie wszystko było w tych latach tak bardzo na serio, ponieważ objawił się Quentin Tarantino. I tak jak osłodził nam lata 90. filmem „Pulp Fiction”, tak w dwutysięcznych wyreżyserował genialne „Bękarty wojny”. O wojnie, ale z przymrużeniem oka i solidną dawką humoru. Podobnie zrobił Guy Ritchie, który filmem „Przekręt” rozbił bank i wprowadził zawadiackich, aroganckich, a jednocześnie niesamowicie zabawnych bohaterów. Tu urodziła się sława przystojnego Jasona Stathama i ugruntowała pozycja Brada Pitta.
Mary Evans/Allstar/Graham Whitby Boot
Gdzie wiele mocnej męskiej energii, potu i strzelaniny, tam zwykle pojawia się coś dla przeciwwagi. Delikatność, wrażliwość, romantyzm. Takim chłopakiem w latach dwutysięcznych jest Billy Elliott, który pragnie tańczyć balet w Królewskiej Akademii Tańca oraz cudowny Ryan Gosling w „Pamiętniku”, który jest delikatny, oddany i całe życie zakochany w pierwszej miłości. Taki też jest Bradley Cooper z „Poradnika pozytywnego myślenia”, może zagubiony, ale dobry i ciepły.
Zaktualizowane oczekiwania
Ciekawe, że dziś, wydaje się, że większe znaczenie niż uroda, ma postawa życiowa danego aktora, jego wypowiedzi i zaangażowanie społeczne. I tak, współczesny facet, który chce liczyć na zainteresowanie, musi spełnić kilka warunków. Po pierwsze – ma podkreślać, że ciało nie jest najważniejsze. Kobiety uwielbiają np. Pierce`a Brosnana – za jego wierność i miłość do żony, z którą jest od lat. Po drugie – współczesny facet powinien eksperymentować z modą. Miliony fanek ma totalnie wyluzowany w tym temacie Harry Styles, który z dystansem bawi się swoim wizerunkiem, za nic mając zasady „co jest męskie, a co nie”. Po trzecie – mężczyzna jest cool, jeśli nazywa siebie feministą, wspiera kobiety i angażuje się w walkę o prawa mniejszości. Po czwarte – dobrze, jeśli ma wrażliwość ekologiczną i jest zainteresowany recyklingiem, dbaniem o planetę i dobrem zwierząt. Dieta wegańska – mile widziana. I wreszcie, być może najważniejsze, współczesny facet już nie pali papierosów! Prawdopodobnie rzucił je już dawno temu. Dziś to niepalenie jest sexy. Nie mówiąc już o tym, że jest po prostu zdrowe i jest eko dla planety. Wizerunek Jamesa Deana z papierosem w ustach, który na wiele lat szkodliwie zdefiniował ideał męskości w popkulturze, zasłużenie stał się dziś przeżytkiem. Współczesny mężczyzna nie chce jednak marnować czasu na dążenie do ideałów – czy to tych „zdrowych”, czy tych „niezdrowych”. To pragmatyk, który potrafi sam o siebie zadbać i stara się „być na czasie” z nowymi technologiami. Dlatego nawet wtedy, gdy nie udaje mu się rzucić tak paskudnego nałogu jakim jest palenie papierosów, nie poddaje się. Nie załamuje rąk. Nie szuka wymówek. Nie zostaje z papierosem w ustach. Szuka rozwiązań, które zastąpią mu palenie, ale będą mniej szkodliwe od papierosa. Wielu mężczyzn wcześniej palących papierosy taką alternatywę znajduje dzisiaj np. w podgrzewaczach tytoniu, nazywanych często iqosami. Dlaczego? Z powodu pragmatyzmu właśnie. Bo podgrzewacz nie śmierdzi jak papieros, a jego zapach nie zostaje na ubraniu. Bo nie truje jak papieros, ponieważ wydziela dużo mniej substancji szkodliwych. Bo... to nie jest rozwiązanie idealne (w końcu też szkodzi), tylko funkcjonalne. Już w 2020 r. amerykańska FDA, czyli Agencja ds. Żywności i Leków, doszła do wniosku, że podgrzewacz tytoniu IQOS wydziela znacznie mniej toksyn niż papieros, ponieważ nie spala tytoniu. Decyzja zapadła po drobiazgowej, bo trwającej aż 4 lata, analizie badań naukowych. Do dziś w USA to jedyne urządzenie alternatywne dla papierosów uznawane za produkt o zmodyfikowanym (zmniejszonym) ryzyku niż papieros, czyli za "mniejsze zło". Zaspokaja potrzebę, ale mniejszym kosztem dla zdrowia. Daje efekt „tu i teraz”. I o to właśnie współczesnemu facetowi chodzi. Wybiera sobie realistyczne i osiągalne cele. A gdy je osiągnie – podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej. W tym wypadku dążąc, by w końcu całkowicie uwolnić się od nałogu.
Courtesy Everett /East News
Na początku tego roku dr Julian De Silva z londyńskiego Centre For Advanced Facial Cosmetic And Plastic Surgery postanowił odnaleźć idealnego mężczyznę naszych czasów. Zebrał zdjęcia wszystkich sław i użył technik mapowania komputerowego, które miały wskazać ideał. Miał on powstać na podstawie tzw. złotych proporcji. Okazało się, że wyniku 100 procent nie osiągnął żaden aktor, ale najbliżej był 34-letni Regé-Jean Page, znany z serialu "Bridgertonowie". Okrzyknięto go najprzystojniejszym mężczyzną na ziemi. Co ciekawe, ponieważ kinematografia już od lat wie, że lubimy, kiedy facet jest i odważny i romantyczny, Page rozważa podobno zagranie… Jamesa Bonda. Byłoby to idealną ilustracją tezy, że kochamy albo romantyków, albo macho, a najchętniej połączenie obu tych postaw. A Page dodatkowo walczy o sprawiedliwe traktowanie mniejszości i praw kobiet. Aha, i nie pali.