Kiedy talent to nie wszystko
Talent to nie wszystko, co można sprzedać. Dzisiaj sprzedaje się tak naprawdę swój wizerunek, swoją twarz, to, co się robi poza prawdziwą pracą – aktorstwem czy piosenkarstwem. A w Polsce tak naprawdę pozostały już tylko te dwa show-biznesowe zawody, które i tak nie mają już wiele wspólnego z oryginalnością, a bardziej z masowością i graniem – w obu przypadkach – pod publiczkę.
Gdy więc jedyne źródło pieniędzy, w którym można się jako-tako wykazać talentem, wysycha u gwiazdy, czas zrobić wokół siebie szum. A najlepszym na to sposobem, najbardziej modnym ostatnio, jest: sprzedanie tabloidom (na wyłączność) zdjęć ze swego ślubu, narodzin pierwszego dziecka czy ogólnie – wnętrza rodzinnego domu i „nakrycie” gwiazdy umorusanej w błocie ogródkowego kącika. Takie swoiste freelancerstwo wśród celebrytów trzeba jednak zaplanować z ogromną precyzją: od wysokości ceny za każde zdjęcie pięknej sukni ślubnej, pierwszego uśmiechu malucha czy nowalijkowej marchewki, przez to, co na danym zdjęciu będzie widoczne, po ewentualne groźby o pozwach, jeśli zdjęcia wyciekną do innych mediów. Tabloidy nie zastanawiają się, jeśli gwiazda łaskawie zgodzi się na wyłączność zdjęć dla danego tytułu – rzucają się na nią jak wygłodniałe wilki. Bo to najlepszy sposób na zwiększenie sprzedaży numeru ze ślubem aktorki XX – czytelnicy, którzy nagle zobaczą swego ulubieńca w najbardziej wyjątkowym i intymnym momencie jego życia, czują się bliżej niego, że lepiej go znają i tym samym jeszcze bardziej go lubią. Zostają dopuszczeni do czegoś niedostępnego, wręcz tajemnego. Do tej marchewki właśnie wykopanej przez w śliczną ręką XX.
Ranking gwiezdnego targu
Trzeba jednak rozdzielić zwykłą sprzedajność od niezwykłej. Bo honorarium za wyłączność gwiazdy różnie mogą spożytkować: na cel szczytny lub całkowicie prywatny. Ten pierwszy jest oczywiście wiele lepiej widziany wśród fanów i dodatkowo punktuje w rankingu sympatii do gwiazdy. Jednak jeśli nie jest chęć przekazania tysięcy złotych za uchylenie rąbka tajemnicy prywatnego życia dość dobrze nagłośniona (np. na cele charytatywne), to oglądający zdjęcia tak naprawdę nie przejmują się, co się dzieje z tymi pieniędzmi. Ważne jest, co widzą. Kultura obrazkowa pełną gębą, czasem przez 20 stron gazety, okraszona wypowiedziami bohaterów. Gwiazda jest na wyciągnięcie ręki, kogo obchodzi reszta?
Śluby: są to najbardziej „fotogeniczne” imprezy. Gwiazdy mają w kontrakcie dodatkowo zapewnioną stylizację – włosów, twarzy, paznokci, doskonałe oświetlenie twarzy, gdy pada sakramentalne „tak”, profesjonalną sesję w zacisznym, leśnym ustroniu. Dodatkowo pod zdjęciami znaleźć można informację, kto zaprojektował suknię ślubną panny młodej, na garniturze czyjego kroju wylądował kawałek weselnego tortu, na który zamierzał się pan młody, a na jakim talerzu miał właśnie spocząć ten smakołyk. Wszyscy się uśmiechają, są szczęśliwi – tak, jak powinno być. Ale ogólnie z jednego z najbardziej wyjątkowych dni w życiu robi się szopkę, której celem nie jest tylko to szczęście „aż do śmierci” – z czegoś w końcu trzeba spłacić kredyt zaciągnięty na nowe gniazdko młodej pary.
Narodziny dziecka: zdjęć z samego porodu oczywiście nie zobaczymy, bo ani to przyjemne, ani ładne, ani w ogóle trendy. Gwiazda jest spocona, rozwrzeszczana, czerwona z wysiłku – odpada, to przecież zwykła, rodząca kobieta. Jednak sesja zdjęciowa następuje wtedy, gdy stylistka ponownie zabierze się za zlikwidowanie cieniów pod oczami młodej mamy, włosy ufryzuje na naturalne loki, zaś samo dziecko nabierze bardziej ludzkiego koloru niż sino-czerwony i będzie pięknie najlepiej spać, uprzednio najedzone, w ramionach gwiazdy, a cała sesja odbędzie się „na paluszkach” – bo i dziecko zdenerwowane, a matka przewrażliwiona. Praca odrobinę cięższa dla ekipy gazety, ale opłacalna równie dobrze jak ślub. A potem można się chwalić, że „tak, tak, widziałam tę małą Y, jak jeszcze w pieluchach, w ramionach X leżała, a dzisiaj… fiu, fiu, taka dziewucha!”. Ujęcie rozbudzonych oczek malucha nie jest zalecane – obudzony znaczy głodny, a głodny znaczy głośny i nici z pracy. Choć są tacy, którzy tylko na taki moment czekają za wszelką cenę. Płacąc gwieździe dodatkowe pieniądze za moment przed wrzaskiem.
Ogródek, kuchnia, piwnica, pies gwiazdy – życie mniej wystawne, ale prywatne: też fajne, ale już nie tak snobistyczne. Ludziom jednak potrzebne jest spojrzenie na gwiazdę jako „dziewczynę z sąsiedztwa”, taką, która zanim została celebrytką (i którą nadal jest), potrafiła trzymać w ręku grabie i rozróżniała pietruszkę od marchewki. I każdemu się rodzi wtedy pomysł, że też tak może, że sława jest na wyciągnięcie ręki. Ale poza ogródkiem są jeszcze wnętrza wystylizowanego, dwukondygnacyjnego domu, świetnie urządzonej kuchni, w której gwiazda pichci na tej marchewce zupę, widać dzieci, widać męża, widać psa (który czasem okazuje się nie być własnością gwiazdy, ale pies wzbudza bardzo pozytywne odczucia, najlepiej modny ostatnio labrador, wypożyczony skądś tam) widać normalność. Fajnie jest. Oczywiście w dobrym oświetleniu, makijażu, ubraniu z widoczną metką producenta, bo ktoś tę panią musiał w coś ubrać. Mniej „nadmuchana” szopka, ale także „pokazówka”. Może ktoś z reżyserów sobie przypomni o takiej gwieździe, której nie w głowie na razie podróżne poślubne i przewijanie dziecka, a spokojne wysiadywanie na kanapie i czekanie na dźwięki telefonu z propozycją. Tak też można, jak się nie jest kreatywnym i inaczej pracy w zawodzie nie można sobie znaleźć.
Konsekwencje? Przede wszystkim pieniężne. Czyli pozytywne. Ale kto się zastanawia, gdy wtedy świeżo narodzone dziecko, sfotografowane jako mała, trochę jeszcze pomarszczona śliwka, dorasta i widzi swoje zdjęcia z tego okresu w Internecie? Kto pomyśli, że tak rozdmuchany ślub po trzech miesiącach okaże się niewypałem i miłość aż po grób zakończy się szybkim rozwodem, a gwiazda ponownie stanie się bohaterką sesji, tym razem płaczącej porzuconej? Kto o tym myśli, podpisując umowę. Najwidoczniej celebryci już zawsze będą celebrować wyjątkowe chwile w ich życiu. A wszyscy pozostali będą to jeszcze długo oglądać. Z przyjemnością. Bo to taka marchewka była.
Magdalena Mania