Heraklit powiedział, że „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. Nie mówił tego wyłącznie w kontekście związków, ale właśnie z nimi kojarzy się to powiedzenie. Czy powrót do swoich eks zawsze źle się kończy? A może warto próbować walczyć o uczucie, jeśli istnieje cień nadziei, że byłym partnerom znowu będzie ze sobą dobrze? Poznajcie historie Pauliny, Krzysztofa i Magdy!
Fot. Depositphotos
Są 3 powody powrotów do byłych partnerów:
1) Dopiero kiedy coś (kogoś) stracimy, to zaczynamy to (go) doceniać.
2) Nie chce nam się szukać kogoś nowego - wysilać, docierać, przerabiać okres „randkowania”. Wolimy wybrać coś (kogoś), co (kogo) znamy. Zawsze można trafić „gorzej”.
3) Boimy się zaryzykować. Mamy lęk przed nieznanym.
Pierwsza sytuacja zdarza się najczęściej. W wielu związkach dopiero rozstanie otwiera oczy i wówczas zaczyna się dostrzegać, ile były partner dla nas znaczy. Życie bez niego jest smutne, czujemy pustkę i tęsknotę za tym, co było kiedyś. Żadna inna spotkana osoba nie jest taka jak tamta - każdej czegoś brakuje. Niszczymy wszystkie inne związki, mając w pamięci „tamten”. Idealizujemy utraconą miłość.
Paulina, 23 l.
Bogdana poznałam pod koniec liceum. Był ode mnie sześć lat starszy, ale zakochałam się po uszy. Był niesamowicie przystojny, pociągający, szarmancki. Było nam dobrze razem. Do czasu. Po kilku miesiącach wspólnego mieszkania, zaczął mi delikatnie sugerować, że powinnam zmienić styl ubierania, inaczej się czesać, malować. Zapuszczałam więc włosy, zafarbowałam się na czekoladowy brąz, a mój makijaż ograniczył się do nałożenia pudru, namalowania kreski na powiecie i wytuszowania rzęs. Zaraz potem stwierdził, że powinnam być bardziej powściągliwa, mniej imprezować, stać się bardziej delikatna i kobieca. Kochałam go, ale denerwowało mnie, że chce mnie zmieniać. Postanowiłam powęszyć i zaczęłam grzebać w jego rzeczach. Tak trafiłam na zdjęcia Laury, jego pierwszej miłości. Wyglądałyśmy prawie identycznie! Pojechałam do mamy Bogdana i wypytałam, jaka była. Okazało się, że strasznie ją kochał, była jego „ideałem”. Ich związek trwał dwa lata, to ona odeszła do innego. To było 6 lat temu. Nie mógł pogodzić się z jej utratą, próbował walczyć, ale się nie udało. Bardzo długo „leczył się” z miłości. Poznawał różne kobiety, ale z każdą był tylko przez chwilę. Potem trafił na mnie, ale że nie byłam taka jak ona, postanowił mnie w nią przemienić! Przycisnęłam go, by wyznał mi prawdę, ale rozmowa zakończyła się awanturą. Miał mi za złe, że odważyłam się zajrzeć do jego pamiątek i wypytywać jego mamę. Po jego oczach widziałam, że on wciąż nie może o niej zapomnieć i że wciąż ją kocha. Postanowiłam ją odnaleźć i przekonać się, czy rzeczywiście jest taka cudowna. Miałam zamiar nawrzucać jej, że tak strasznie skrzywdziła Bogdana, że teraz zatruwa życie sobie i innym. Jej numer telefonu zdobyłam od wspólnego kolegi. Kiedy zdenerwowana odważyłam się na telefon, już sam jej głos spowodował, że moje emocje opadły. Okazała się bardzo ciepłą, przemiłą osobą. Wysłuchała mnie, bardzo współczuła i chciała jakoś pomóc. Nie czułam satysfakcji. Chciałam jednak pogodzić się z Bogdanem i spróbować jeszcze raz. Kiedy wróciłam do domu, okazało się, że nie ma jego rzeczy. Wyprowadził się. Zostawił mi list, w którym napisał, że miałam rację i że nie jest gotowy na związek, bo jeszcze nie „przebolał tamtego”. Prosił o wybaczenie. Od kolegi wiem, że jest sam.
Czasem poprzednik / poprzedniczka zostawia ślad w sercu tak mocny, że trudno żeby ktokolwiek z nim/nią rywalizował. Nowa miłość nie jest niestety dobrym sposobem na leczenie się z wcześniejszego związku. Po zerwaniu, pozostają w nas różne negatywne emocje, wpadamy w różne nastroje. Warto dać sobie trochę czasu, aby ucichły, przebrzmiały. Nowy związek w żadnym wypadku nie powinien leczyć zranionej duszy.
Czasem nowy związek jest wyzwaniem. Wymaga poświęcenia, „dotarcia się”, a nie zawsze mamy ochotę zaczynać wszystko od zera, przerabiać te same schematy. Po byłym partnerze wiemy, czego możemy się spodziewać. Przy nim czujemy się bezpiecznie. Z nowo poznanymi osobami bywa różnie.
Krzysztof, 29 l.
Z Kasią byliśmy parą 4 lata. Oboje byliśmy dla siebie pierwszymi partnerami. Przeżyliśmy ze sobą wiele pięknych chwil, ale tak jak w każdym związku zdarzały się momenty trudne. Po jakimś czasie dopadła nas rutyna. Dusiłem się w tym związku. Chciałem imprezować, beztrosko bawić się z kumplami, spróbować „rzeczy”, których z nią się nie dało. Z nią było miło, ale nie było ekscytująco. Pewnego dnia poznałem Kalinę. Była to dziewczyna kolegi. Dużo rozmawialiśmy na gg. Urzekła mnie - była fascynująca, szalona, zabawna. W tajemnicy przed naszymi partnerami, umówiliśmy się na spotkanie. Czułem, że to jest to! Poszedłem do Kasi z bukietem róż, przeprosiłem ją i wyznałem jej, że nie mogę dłużej ciągnąć naszego związku. Wyczuła, że pojawiła się jakaś kobieta. Zrobiła straszną awanturę i wykrzyczała mi w twarz, że będę tego żałować i że jeszcze wrócę do niej na kolanach, błagając o możliwość powrotu. Czułem ulgę, kiedy trzasnęła drzwiami. Prosto od niej pojechałem do Kaliny. Ona też zerwała z chłopakiem, rzuciliśmy się sobie w ramiona i skończyło się w łóżku. Wyjechaliśmy razem na urlop. Dzień w dzień imprezowaliśmy, piliśmy i tańczyliśmy do upadłego. Robiliśmy różne szalone rzeczy, raz nawet wylądowaliśmy na komendzie! Seks w miejscu publicznym i zakłócanie spokoju. Zapłaciliśmy mandat i wróciliśmy do domu. Kalina wprowadziła się do mnie. Kasia nie chciała mieszkać ze sobą przed ślubem, a i na seks zgadzała się od wielkiego święta. Tu miałem tego aż nadto! Niestety, życie to nie jest wielka balanga. Chodziłem półprzytomny do pracy, nie wyrabiałem normy. Kalinę wylali za wieczne spóźnienia. Siedziała w domu i dołowała się, kiedy nie miałem ochoty na wspólne wyjście. Strasznie bałaganiła, nie gotowała, jak twierdziła, nie miała zamiaru stać się „kurą domową”. Po miesiącu nie miałem już do niej siły. Zacząłem wracać myślami do Kasi. Tęskniłem za spokojem, ciszą, normalną rozmową. Przy niej zawsze było ciepło, przyjemnie i bezpiecznie. Zacząłem żałować, że zostawiłem taką dobrą dziewczynę. Kalina szybko zorientowała się, że nie jestem szczęśliwy. Wyznałem jej prawdę. Wykrzyczała, że jestem nudziarzem, spakowała się i wyprowadziła do koleżanki. Po tygodniu, zadzwoniłem do Kasi. Nie chciała ze mną rozmawiać, więc zrobiłem, tak jak przewidziała. Poszedłem do niej z kwiatami i błagałem na kolanach, żeby do mnie wróciła. Nie zrobiła tego do razu, ale po czasie mi wybaczyła. Ale nie mogła jednak zapomnieć o tym, co się stało i co jakiś czas wypominała mi, że zdradzałem ją z Kaliną. Po trzech miesiącach ze mną zerwała. Jak twierdziła, chciała spróbować „czegoś innego”. Czy to była zemsta? Nie wiem. Ale udało jej się. Jest szczęśliwą żoną innego mężczyzny, urodziła dziecko. Ja też ułożyłem sobie życie, ale wciąż o niej pamiętam...
Na co dzień potrzebujemy spokoju i pewności. Poznając kogoś nowego, podejmujemy pewne ryzyko. Nie mamy pewności, że nie „trafiliśmy gorzej”. Ludzki mózg z reguły stara się jak najszybciej wymazać z pamięci jak najwięcej złych wspomnień, a zapamiętuje te najlepsze. Dlatego po upływie jakiegoś czasu nie pamięta się kłótni i doznanych krzywd ze starego związku, a wspomina się wydarzenia pozytywne, a na które na co dzień nie zwracało się uwagi.
Czasem rozstanie jest efektem impulsu. Bywa, że jedna ze stron czuje się zraniona albo szuka świeżości i dlatego odchodzi. A kiedy emocje opadają, zaczyna żałować swojej decyzji. W takich sytuacjach rzeczywiście warto jest walczyć o związek. O ile uczucie jest wciąż żywe i istnieje choć cień nadziei na powrót do tego, co było, nie zaszkodzi spróbować.
Magda 30 l.
W moim przypadku powiedzenie, że „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki” się nie nie sprawdziło. Jestem w szczęśliwym związku „po przejściach” i dowodem na to, że warto walczyć o swoją miłość. Ze Zbyszkiem znaliśmy się trzy lata. Poznaliśmy się na wycieczce studenckiej. To była wielka miłość, może nie od pierwszego wejrzenia, ale na pewno od pierwszej rozmowy. Mogliśmy rozmawiać i śmiać się godzinami. Jednocześnie był opiekuńczy, szczery, oddany, wiedziałam, że mogę na niego liczyć – taki dobry chłopak. Z każdym dniem upewniałam się, że to „ten” na dobre i złe. Po trzech latach wyjechał za granicę. Nie mógł znaleźć pracy w Polsce, a planowaliśmy ślub, wspólne zamieszkanie. Była to wielka próba dla naszego związku. Zaledwie po trzech miesiącach rozłąki, moje uczucia zaczęły słabnąć! Nie cieszyły mnie jego smsy, nie chciało mi się odpisywać na maile. Coraz mocniej jednocześnie zaczęłam potrzebować bliskości, przytulenia. Znalazłam „wsparcie” w ramionach przyjaciela. Zdradziłam swojego chłopaka z kolegą z dzieciństwa! Żałowałam od samego początku. Wiedziałam, że straciłam i Zbyszka, ale i przyjaciela, który w końcu wyznał mi, że od dawna mnie kocha... Byłam totalnie skołowana. Wyjechałam na urlop do kuzynki, do innego miasta. Pech chciał, że tam poznałam Damiana, jej współlokatora. Charakterem przypominał mi Zbyszka, ale był o wiele przystojniejszy. Typowe „ciacho”, zbudowany, wysoki brunet. Niezwykle inteligentny, szarmancki, do tego świetnie gotował! Po tygodniu byłam już jego. Nienawidziłam siebie za to jaka byłam słaba, „łatwa”... Wróciłam do pustego domu z wielkim kacem moralnym. Chodziłam jak struta. Postanowiłam pójść pogadać z księdzem. Chyba potrzebowałam, żeby ktoś mnie opierniczył, ale i powiedział, co mam dalej robić. Trafiłam na zakonnika – Dominikanina. Powiedział jedno, „jeśli mimo wszystko go kochasz, zawalcz o to uczucie. Będę się modlić o ciebie”. Zadzwoniłam do Zbyszka i się rozpłakałam, przyznałam się do tego, co zrobiłam! Powiedziałam, że rozumiem, że to koniec i że ma prawo mnie znienawidzić. Na drugi dzień stanął w moich drzwiach. Zrezygnował z pracy, zarezerwował pierwsze wolne miejsce w samolocie lecącym do Polski. Był bardzo smutny, oschły. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać, popłakał się. Powiedział, że nie chce mnie stracić. Wybaczenie przyszło z czasem. Wkrótce było jak dawniej. Po 3 kolejnych latach (czyli po 6 latach znajomości), oświadczył mi się. Przyrzekliśmy sobie także wtedy, że nigdy nie wrócimy do „sprawy” z przeszłości. Tak też jest do tej pory. Jesteśmy bardzo szczęśliwym małżeństwem i rodzicami dwóch córeczek!
Nie ma recepty na udany związek. Nie ma też pewności, że nigdy nie będziemy żałować rozstania. Z tego tekstu warto zapamiętać jedno zdanie: jeśli istnieje cień nadziei, że byłym partnerom może znowu być ze sobą dobrze, to warto zawalczyć o miłość!