Jak często i w jakich kwestiach można domagać się ustępstw, żeby nie przekroczyć delikatnej granicy poza którą zarzut o zdominowanie nie jest już taki bezpodstawny?
Okazji do zastanawiania się nad tego typu tematami nie brakuje w małżeńskim pożyciu. Bywają sytuacje, kiedy jasno i klarownie czuje się, jakie zachowanie jest właściwe i na miejscu, a jakie nie. Zazwyczaj dotyczą one spraw istotnych. Czasem jednak pojawia się rodzinny „konflikt interesów” z gatunku light, a jednak jego rozwiązanie potrafi wzbudzać nie lada emocje oraz rozbieżności interpretacyjne po obu stronach...
Potrzeba podniesienia sobie poziomu adrenalinki, czy też chęć zmierzenia się z własnymi słabościami – chyba nie jest istotne, co kieruje moim ślubnym. Ważne, że w tym roku, niestety, pamięć mężowska powróciła i jakiś czas temu zostałam radośnie poinformowana o planach wyjazdu w siną mazurską dal, przez kompletne warmińsko - mazurskie zadupia, aż do samych źródeł pochodzenia mojej połowicy... Dodatkowo w pielgrzymowanie mąż wciągnął również mojego 18- letniego bratanka.
Zapyta ktoś - ale o so chozi, w czym problem vel what's up??
No więc w dużym skrócie chodzi o to, że uważam podróż taką za dość niebezpieczną, a męża mojego za nieprzygotowanego do takiej wyprawy. Choć trasa nie prowadzi drogami pierwszej kategorii natężenia ruchu, to zadupia warmińsko - mazurskie mają pewną specyficzną właściwość: nie posiadają poboczy. Dobrych kierowców jest pewnie tyle samo co i złych, a o wariatów drogowych nietrudno. Zwyczajnie boję się, że ktoś może nie zauważyć w porę roweru turlającego się od zakrętu do zakrętu, od wzniesienia do wzniesienia, nawet jeśli poruszać się będzie samym skrajem jezdni. Wiem jak to wygląda na trasie i czasem aż ciarki człowieka przechodzą, kiedy widzi, co niektórzy kierowcy potrafią wyczyniać na drodze. A prawda jest taka, że rowerzysta jest zaraz po pieszym najsłabszym użytkownikiem szos. W sytuacji drogowej kolizji – zawsze na przegranej pozycji.
Suma sumarum - jestem przeciwna nowej świeckiej tradycji, szczególnie, że małżonek kwestie bezpieczeństwa traktuje dość swobodnie. Do zakupienia kasku rowerowego (a przecież to taka podstawowa sprawa) musiałam go nakłaniać przedstawiając argumentację za, bo był niechętny....Aaaa!
Zdaję sobie sprawę, że mój strach nie powstrzyma faceta od zrobienia tego, co sobie zaplanował. Nie jest go też w stanie zniechęcić fatalna prognoza pogody na zbliżający się weekend – pogodynka zapowiada burze i silne opady deszczu w obszarze planowanej podróży.
Wiem dokładnie jak spędzę dzień, w którym obaj chłopacy pojadą w trasę - będę gryzła pazury i piła kawę za kawą, wykonując co chwila telefony sprawdzające... Stresować będę się zresztą nie tylko ja, ale również kilka innych osób.
I tak się zastanawiam – czy większym egoizmem jest pozostać przy swoim i pomimo wielu głosów rozsądku dobiegających z grona najbliższych, rzucić się w coroczną przygodę? Czy też może bardziej niesłusznie jest oczekiwać, że głowa rodziny dognie się do moich i rodzinnych oczekiwań, podszytych lękiem o bezpieczeństwo?
Wbrew pozorom męskiego punktu widzenia doskonale rozumiem potrzeby mojego męża. Jestem w stanie przytoczyć argumenty nie tylko przeciw, ale i za takim męskim wyczynom, jak wyprawy rowerowe, spływy kajakowe wartkimi nurtami, czy jakieś obozy przetrwania. Męska potrzeba samodzielnego zmagania się z samym sobą i własnymi ograniczeniami nie jest dla mnie niczym niezwykłym i popieram rozsądne realizowanie się w tym temacie. W dzisiejszym świecie, gdzie odwieczne, naturalne męskie i damskie funkcje straciły rację bytu lub pozamieniały się ze sobą miejscami, mężczyzna niezbyt wiele ma okazji, żeby udowodnić sobie swoją własną wartość, tą najbardziej samczą.
No a nade wszystko chciałabym mieć w domu męża zadowolonego z siebie i spełnionego. Dlatego ani mi w głowie stawać mu na drodze do męskiej samorealizacji. Chciałabym tylko, żeby mój mężczyzna potrafił realizować się w sposób pozwalający nam, czyli jego rodzinie, spać spokojnie. Życzyłabym sobie, żeby te męskie zmagania, do których popycha mojego samca jego własny testosteron, przeprowadzane były przy zachowaniu wszelkich niezbędnych względów bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku, a nie tylko przy minimum tychże. Bo przecież głowa rodziny powinna brać pod uwagę fakt, że jest nie tylko mężczyzną, ale także mężem, ojcem i rodzinną opoką, mającą dawać poczucie bezpieczeństwa. Liczę na to, że małżonek mój przyjmie do wiadomości te argumenty i zanim pojedzie zdobywać bicyklem Mazury, odpowiednio się do tego przygotuje, a może nawet wybierze inną formę rowerowego szaleństwa, harpagan jakiś, czy inny rajd po terenie nie-asfaltowym....
Teoretycznie wychodzi więc na to (kiedy wgryźć się bardziej w temat) że owszem, da radę wypracować jakiś kompromis. Czasem bywa trudno, ale próbować trzeba. W końcu na tym właśnie, jak mi się wydaje, polega dobry związek.
Maria Rogalska- Cichoń