Nie ma już nic. Po samym uczuciu pozostaje jedynie coś, co trudno jest przerwać, ponieważ ta resztka to swoiste przyzwyczajenie, takie przywiązanie do istniejącego trybu życia, w którym ta druga osoba jest obecna na zasadzie utrwalonej codzienności.
Jakie elementy są za to odpowiedzialne? Co właściwie wpływa na taki zanik uczucia między ludźmi, na to, że z gorącej, płomiennej, namiętnej miłości, robi się szara, beznamiętna codzienność, porównywalna raczej do zwykłego mieszkania razem niż do wspólnego życia? Z moich obserwacji wynika, że głównym czynnikiem niszczącym jest tu przede wszystkim brak starań. O dom, o relacje, o drugą osobę, również o samego siebie. Popatrzmy na okres przed zacieśnieniem się związku: każda z osób przed wizytą tej drugiej sprząta dom, pokój, pucuje wszystko, chce wypaść jak najlepiej, pamięta o drobnych świętach, interesuje się tym, co druga osoba przeżywa, jaki miała dzień, nawet wręcza prezenty bez żadnej okazji, ot, tylko po to, by pokazać, że jej zależy, do każdego spotkania starannie się przygotowuje pod względem stroju, wyglądu, w przypadku kobiet również makijażu, fryzury itd. itp. Każde spotkanie, wspólnie spędzany czas jest wypełniony uczuciem, drobnymi pieszczotami, przytulaniem, trzymaniem za ręce, patrzeniem sobie w oczy...
Co się jednak dzieje, gdy małżeństwo zostanie zawarte? Otóż wiele osób dochodzi do wniosku, że drugą osobę już „zdobyło”, już ją ma. A tym samym nie musi się tak bardzo starać... I nagle – odnosząc się do poprzednich przykładów – sprząta się dopiero wtedy, gdy już faktycznie trzeba, albo czeka się, aż zrobi to partner. O imieninach czy urodzinach można zapomnieć, bo przecież to nie jest aż tak istotne, a najwyżej, jak ktoś będzie mieć pretensje, to się kupi coś na odczepnego na drugi dzień. Zaś co do stroju, to można wszak założyć byle co, jest się w domu, więc jakikolwiek łachman, zaś dobry strój to do pracy, odświętnego wyjścia na obiad do rodziców, czy ewentualnie do filharmonii (bo w kinie ciemno, więc też nie trzeba) lub restauracji. Makijaż i fryzura (w przypadku kobiety) – może wszak nie starczyć czasu, by się umalować, zresztą po co, przecież jak kocha, to i bez makijażu. A że mówi, że się wtedy ładniej wygląda? Cóż... może i tak, ale czasu brakuje, lepiej pospać dłużej, niż przed pracą makijaż szykować czy włosy układać. Wspólne wcześniej zainteresowanie nagle rozjeżdżają się w zupełnie różne strony, nagle nie ma wspólnych filmów do oglądania, książek, o których można by dyskutować, każde ma inną koncepcję spędzania wolnego czasu, co kończy się przebywaniem w osobnych pokojach, a jedyną wspólną rzeczą pozostaje łóżko. I to tylko jako mebel do spania, bo bywa, że i należnej mu, tej drugiej funkcji nie spełnia...
To wszystko dotyczy rzecz jasna obydwu stron (z wyjątkiem makijażu i fryzury) i opiera się ni mniej ni więcej tylko właśnie na zaniechaniu starań o drugą osobę. Tak jakby zatwierdzenie, zalegalizowanie związku było swoistym podpisaniem aktu własności, po czym już koniec. On/ona jest mój/moja i nie muszę się starać. Ma być ze mną i już! A niestety zaniedbanie rodzi frustrację...
Rzadko jednakże bywa, że obie strony zaczynają postępować w ten sposób. Najczęściej robi to jedna z nich. Odpuszcza sobie. A niestety, kiczowate słowa piosenki „do tanga trzeba dwojga” zawierają w sobie świętą prawdę. Jednostronne starania, by odnowić relacje i więzi, na nic się nie zdadzą, jeżeli druga osoba ma to głęboko w nosie, uznając, że i tak „jej się należy”. I trudno tu powiedzieć, czy jest to domena mężczyzn czy kobiet – u jednych i u drugich można zaobserwować takie zachowania.
Cóż więc robić? Czy warto stale walczyć o poprawę? Czy też na przekór wszelkim obietnicom i przysięgom, zrobić „w tył zwrot” i układać sobie życie według własnych wzorców, może z kimś innym? Albo może pozostać w tych relacjach, żywiąc złudną nadzieję, że kiedyś sytuacja naprawi się w cudowny sposób? Czy po prostu: wybrać byle jaki, ale trwały układ, niż ryzykowną, niepewną przyszłość?
Wybór należy do każdego z nas…
Rafał Wieliczko