Patrząc z perspektywy wielu lat wstecz na moje życie, widzę, że Pan Bóg wielokrotnie trzymał swą rękę nad moim życiem, by je zachować od śmierci. Już jako niemowlę kilku miesięczne najwyraźniej otarłem się o śmierć. Ciężka choroba zapalenia opon mózgowych, doprowadziła nieomal do mojej śmierci. Przez kilka chwil w skutek zapaści moje życie zatrzymało się zupełnie, dając oznaki zatrzymania funkcji życiowych.
Jednak Bóg wiedział, iż to nie był dla mnie czas umierania i przywrócił mnie z powrotem mojej rodzinie. Również Wszechmocny czuwał nade mną i miał mnie w opiece, gdy wielokrotnie ciężko chorowałem. On chronił mnie gdy jako kilkuletnie dziecko spadłem ze schodów uderzając głową o betonową posadzkę, co mogło również skończyć się tragicznie.
Wyrastałem w południowej Polsce w uroczym górskim zakątku niewielkiej wsi. Choć okolica była piękna, to jednak perspektywa mojego życia w tym miejscu była zupełnie inna. Bieda, alkoholizm, ludzka krzywda, łzy, pijackie bijatyki i awantury. To obraz z okresu mojego dzieciństwa, który często mam w swej pamięci. Mój ojciec zmarł nagle mając niespełna 32 lata. Nie pamiętam go, ponieważ miałem wtedy zaledwie kilka miesięcy.
Razem z rodzeństwem pozostaliśmy jedynie z mamą, która w tamtym trudnym czasie dawała z siebie wszystko, by zapewnić nam codzienny chleb i względne życie. Lata dzieciństwa były dla mnie czasem zmagań z kryzysem zarówno materialnym jak i duchowym. Bywały dni gdzie jedynym posiłkiem był dla nas czerstwy chleb z dodatkiem oliwy. Często już jako dzieci musieliśmy pracować na farmie rolniczej, by choć trochę wesprzeć strudzoną nadmiarem prac mamę i wspierającą ją babcię.
Śmierć ojca sprawiła, że przez lata odczuwałem głęboki brak ojcowskiej miłości, właściwych wzorców i inspiracji dla swego życia. Nie miałem pojęcia, co to znaczy mieć ojca, często pokątnie zazdrościłem moim kolegom, którzy mieli tatę a jednak nie zawsze potrafili docenić obecność tej bliskiej osoby. Wszystkie te rzeczy sprawiały, że byłem chłopcem zamkniętym w sobie, tłumiącym wszystkie uczucia wewnątrz swego serca. Był to bodziec do coraz częstszego uciekania do własnego wewnętrznego świata, budowania sobie substytutów, które miały zastąpić głód ojcowskiej miłości.
I tak nie mogły jej zastąpić licznie czytane książki oraz opowieści o wielkich bohaterach i dzielnych wojownikach. Stanu szczęścia nie znalazłem też w sporcie i walkach wschodu, które jako młody człowiek intensywnie uprawiałem. Głodu prawdziwej miłości nie zaspokoiły modne ciuchy i klub disco, który prowadziliśmy z przyjacielem na przedmieściach pobliskiego miasta. Ukojenia nie przyniosła fascynacja naukami wschodu, czy też pogoń za mocami okultystycznymi, którymi się interesowałem. Wszystkie te rzeczy ani na chwilę nie zapełniły mojego serca, na tyle, by mogło ono znaleźć wewnętrzny duchowy spokój. Tak oto, dobiegłem do wieku dorosłego.
Pewnej lipcowej nocy 1992 roku, przytłoczony ciężarem swych grzechów, bez miłości i nadziei na przyszłość leżałem na swym łóżku w obiekcie jednostki policyjnej gdzie pracowałem. Czując się odrzucony przez bliską przyjaciółkę, z którą również wiązałem poważne nadzieje, postanowiłem położyć kres memu pustemu i beznadziejnemu życiu. Będąc w tym czasie policjantem, zaplanowałem samobójstwo. Miała to być szybka śmierć z użyciem osobistej broni.
Postanowiłem jednak, że napiszę krótki list wyjaśniający, aby usunąć cień podejrzeń, iż może zostałem zamordowany. Zanim sięgnąłem po pióro, jakiś cichy wewnętrzny głos odezwał się w moim sercu. Powiedział cicho a jednak stanowczo, „..że powinienem dać Bogu szansę w swym życiu, że na pewno warto, by On mi mógł pomóc”. Nagle w mojej pamięci, Bóg ożywił pewien obraz z przed bardzo wielu lat. Gdy byłem dzieckiem, pewnego dnia otrzymałem traktat ewangelizacyjny od chrześcijan mieszkających w naszym sąsiedztwie. Była to historia o pewnym człowieku, który miał w swym życiu wszystko, czego tylko zapragnął. Jednak brakło w tym wszystkim miejsca dla Boga. Niespodziewanie zmarł. Gdy stanął przed Bogiem, został ogromnie zawstydzony, ponieważ w swym życiu nie wydał żadnego owocu dla Boga, ponieważ brakło mu czasu na wypełnianie Bożej woli. Natomiast na spełnianie swojej, miał mnóstwo czasu. Dlatego osądzony przez uczynki własnego życia, wyświetlone niczym film przed jego oczami, odszedł w wieczną ciemność z dala od Bożej obecności. " A z czym ja stanę, jeśli odejdę z tego świata?" - zadałem sobie pytanie. Z przestrachem analizując swoje życie, poczułem się podobnie niczym ów człowiek z opowieści. W pokoju, panowała ciemność. Tam upadłem na swe kolana i zawołałem „Boże jeżeli jesteś, usłysz moje wołanie i rozwiąż moją trudną sytuację !?"- moje serce wylało się wraz z łzami płynącymi po twarzy. Pomimo, że byłem sam w tym pokoju, czułem że ktoś jakby wszedł i stanął tuż przy mnie. Przez moment pomyślałem nawet, że to ktoś z moich przyjaciół z firmy. Jednak tej nocy obiekt w którym przebywałem był prawie pusty. To dziwne przeżycie trwało dłuższą chwilę, poczułem jakby na moje plecy spływało coś ciepłego, jakiś niewidzialny „ciepły koc”, który swym ciepłem przenika całość mojego wnętrza spływając gdzieś do serca.
Z upływem czasu moje osobiste problemy unormowały się. Od tej jednak niecodziennej chwili spotkania z „niewidzialnym”, czułem jakby ktoś prowadził mnie za rękę w różnych sprawach mojego życia. O owym nocnym zajściu nie mogłem przestać myśleć. Kilka miesięcy później spotkałem mojego dawnego przyjaciela, z którym prowadziliśmy klub-disco. Arek był inny niż kilkanaście miesięcy wcześniej, jakby odmieniony.
Podzieliłem się z nim moim tajemniczym przeżyciem. W odpowiedzi z jego ust usłyszałem następujące słowa. „To była odpowiedź na twoje wołanie”. Potem opowiedział interesującą historię. Wszystko to miało miejsce, gdy Arek znalazł się poza granicami kraju w Holandii, gdzie popadł w poważne tarapaty. Jak wielkie było moje zdziwienie, że okres naszych osobistych przeżyć z Bogiem, prawie zbiegł się w czasie? Bóg w dwóch częściach Europy znalazł nas prawie równocześnie. Mój kolega, gdy był w Holandii, otrzymał Pismo Święte w języku polskim. Zaczął je intensywnie czytać. W efekcie nie tylko został pocieszony, ale doznał także uzdrowienia z bólu wynikającego z przemęczenia. Kiedy usłyszałem opowieść Arka podjąłem osobistą decyzję, by przybliżyć się do Jezusa bardziej niż dotychczas. Od tej chwili powiedziałem „Boże to ty prowadź moje życie”.
Po pewnym czasie Arek podarował mi Biblię. Wiedziałem, że ta Księga już nigdy nie wypadnie z mojej ręki. Jej słowa stały się odpowiedzią na moje wieloletnie poszukiwania prawdziwej nieobłudnej miłości. Czytając Biblię zrozumiałem i doświadczyłem faktu, że pomimo iż nigdy nie miałem możliwości poznać swego taty, który by się mógł o mnie zatroszczyć. Tam w górze mam Wielkiego i Kochającego Ojca Niebieskiego, który troszczy się o moje życie od dnia mych narodzin.
Od tamtej pory moje życie zmieniało się bardzo. Tak też jest po dziś dzień. Wraz z całą rodziną ( żoną i dziećmi oraz rodzicami) staramy się czerpać inspiracje życiowe z Pisma Świętego, traktując ową Księgą jako „lampę życia” oraz mapę do skarbu, która pozwala osiągnąć cel życia. Jeśli to możliwe życiodajnymi Słowami Biblii, dzielimy się z innymi ludźmi. A z moim przyjacielem Arkiem nadal pozostajemy w dobrej przyjaźni. Ludzie powiadają, że Chrystus narodził się w stajence betlejemskiej 2 tysiące lat temu. Tak to prawda. Lecz ja wiem, że 18 lat temu narodził się także w moim sercu.
Jan Stypuła – Poland
Jeżeli znacie, jesteście bohaterami podobnych historii, bądź po prostu chcecie się podzielić swoimi problemami - piszcie do nas na adres: listy@we-dwoje.pl.
Obiecujemy, że każdy list zostanie przeczytany, a najciekawsze również opublikowane na łamach We-Dwoje.pl. Czekamy na Wasze opowieści.