Nigdy nie spodziewała się, że sam zapach może cokolwiek w niej pobudzić. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, co ją podnieca. Była przekonana, że facet ma być dobrze ubrany, w miarę przystojny i inteligentny. I przenigdy nie podejrzewała się o to, że zniewoli ją zapach.
Tego dnia przechodziła gdzieś między punktem A i punktem B miasta, w którym była zawieszona jak w próżni, od kilku lat; biegła gdzieś, licząc na litość mrugającego już zielonego światła. Nagle z zamyślenia wyrwał ją zapach. Odebrał jej zmysły. Zawrócił w głowie. Sprowokował przelotny zanik pamięci i poczucia czasu. Ułamek sekundy omamił ją ciężkim piżmem, egzotycznym drzewem sandałowym i lżejszą nutą... sama nie wiedziała, czego.
Odwróciła się, w napięciu wszystkich mięśni pleców, wytężyła wzrok i... nie odnalazła źródła zapachu. Zaniepokojona obracała się bezwładnie dookoła, zawieszała wzrok na kolorowym tłumie przechodniów, jak dziwak "obwąchiwała" każdy podmuch powietrza, który docierał do jej nozdrzy i... niczego nie wyczuła.
Oniemiała i lekko osłupiona nie dbała już o to, co robi, gdzie ma iść i co załatwić. Cały dzień przeleciał jej przez palce, wieczorem usiadła na swoim łóżku z poczuciem niespełnienia. Nie rozumiała, co się stało, dotąd nie zwracała uwagi na zapachy, owszem, lubiła perfumy, ale nie zastanawiało jej i nie intrygowało, kto jak pachnie: najważniejsze, żeby nuta zapachowa była miła dla zmysłów. Tym razem jednak było inaczej. Tym razem oszołomienie tego dnia, na tej ulicy nie dało jej o sobie zapomnieć.
Mijały dni i kolejne tygodnie, uczucie żalu i dezorientacji słabło. Pamięć nie pozwoliła jej zapomnieć, jak pachniał Ten Ktoś, codziennie fantazjowała o umięśnionym, przystojnym i dobrze ubranym przystojniaku, który obłapia jej talię, gdzieś na tyłach tramwaju, miętosząc bluzkę i zrywając z niej guziki. Ten Ktoś pachniał w tych fantazjach właśnie tak. Mimo wszystko, wracała ze swoich marzeń do codzienności i znów biegła ulicą, na której zwykle modliła się o cierpliwość do resztek zielonego światła. Do czasu.
Minęły może 3., może 4. miesiące, kiedy poczuła znajome zawroty głowy. Uderzenie piżma ścięło ją z nóg. Wiedziała, co będzie dalej, więc wytężyła wszystkie zmysły, żeby Go znaleźć. I wreszcie dostrzegła!... młodego, szczupłego chłopaka. Z teczką w ręce. W pseudo - skórzanej kurtce i zwykłych trampkach. W zwykłych okularach. Student?
Świat opadł jak pierwszy deszcz wiosną, jak płatki ściętych kwiatów. A gdzie awangarda, szarmancki i umięśniony, piękny i namiętny...? ... garnitur? wyuzdanie z tramwajowej fantazji? Nie wierzyła własnym oczom. Zapach jednak na tyle przegryzł jej zmysły, że postanowiła dobiec na zielone po raz kolejny i zaczepić chłopaka.
Nie do końca miała pojęcie, jak zacząć rozmowę. Nie chciała powiedzieć "Cześć, onieśmielająco pachniesz, kim jesteś?" - to niedorzeczne. Stanęła naprzeciwko, pociągnęła go za kurtkę i otworzyła usta, ale nie zdążyła wydusić słowa. Pochylił się nad nią i zamknął otwarte wargi głębokim pocałunkiem. Bez słowa, bez ani jednego, zabrał ją do ruin na obrzeżach rynku. Nie mieli pojęcia, jak się nazywają, nie mieli pojęcia o sobie. Biegli, ich dłonie obejmowały się, a spojrzenia nie spotykały. Zatrzasnęli za sobą wypadające z zawiasów drzwi, przegonili ostatnie śpiące na drewnianych belkach nietoperze i zaczęli namiętnie się całować. W środku dnia. W środku wielkiego, pulsującego miasta. Bez ogródek. Nie znając się. Nie znając własnych imion. Nie znając własnych pragnień.
Obejmował ją łapczywie. Nie rozerwał guzików, nie wymiął bluzki; całował jej szyję i włosy, nie dawał jej wytchnienia. Gdy odchyliła głowę do tyłu, cicho jęknąwszy, wciągnęła powietrze, poczuła gdzieś zmieszany z zapachem gnijących drewnianych belek TEN zapach. Nie rozgryzła go do tej pory, nie chciała, nie miała czasu... zaczął rozpinać jej bluzkę, całował jej dekolt i brzuch, nie zorientowała się w amoku, kiedy w dół zjechały bezszelestnie jej jeansy... była przekonana, że poczuje za chwilę... Budzik.
Budzik?!
Gdy otworzyła oczy, przetarła je, podrapała się po głowie... usiadła na łóżku zdezorientowana. Miała wrażenie, że jej sen trwał nie godziny, a tygodnie, ba! miesiące... Nie przekonana do tego, co się naprawdę stało, a co nigdy nie zdarzyło, wyszła z łóżka. Jak co dzień wzięła prysznic, zjadła kanapkę, wypiła kawę. Ubrała spodnie, bluzkę... Bluzka pachniała jednak inaczej, niż zwykle. Pachniała...
Nieczuła na zapachy, zorientowana na mięśnie i garnitury, wyszła z domu jak co dzień. I podbiegała na tym samym przejściu, na to samo zielone światło... zatrzymała się. Stanęła na środku ulicy. Wzięła głęboki wdech. Zamknęła oczy. Wiedziała, że bluzka nie pachnie bez powodu. Chłonęła każde drgnienie powietrza w nadziei, że dziś znów go odnajdzie. Tym razem zapyta o imię.