W powietrzu unosi się zapach kadzidła, w zakratowanych oknach zasłony, stoliczek z serwetką, na którym uczynny klawisz położył darmowe prezerwatywy, radio, z którego snuje się bossa nova. To nie marzenie ściętej głowy, to pokój spotkań w więzieniu w Oslo.
W powietrzu unosi się zapach ludzkiego potu, przy stolikach bez serwetek siedzi 80 osób, wśród nich 22-letni Adrian P. i jego rówieśnica Majka H. W połowie lipca tego roku P., więzień w Zakładzie Karnym numer 1 we Wrocławiu, wyprowadza z sali widzeń do więziennej toalety swoją konkubinę H., matkę ich dwójki dzieci. Następnie dusi ją, a sobie próbuje poderżnąć gardło. Zezna później, że zabił wyłącznie z zazdrości.
– Zazdrość to zmora skazańców – przyznaje Luiza Sałapa, rzeczniczka Centralnego Zarządu Służby Więziennej. – To główny powód załamań psychicznych więźniów, ale też ucieczek.
Wbrew obiegowej opinii mężczyźni nie uciekają z zakładów karnych dlatego, że brakuje im wolności. Uciekają z braku pewności, czy ich rodziny, czyli jedyne, co im naprawdę na wolności zostało, jeszcze istnieją. – Kiedy mąż lub żona trafia do więzienia, los całej rodziny zaczyna wisieć na włosku – przyznaje doktor Alicja Długołęcka, seksuolog. – Sytuację mogą uratować tylko w miarę częste kontakty małżonków, również w warunkach intymnych. Brak tych kontaktów jest dla skazanych źródłem ogromnego cierpienia. Zdaniem Długołęckiej cierpienie to nadzwyczaj często przeobraża się najpierw w rozpacz, potem w bunt, a na końcu w agresję.
Jak mnie zdradzisz, suko
Zakład Karny w Tarnowie. Rozpacz więźniów wzrasta z miesiąca na miesiąc. Od dłuższego czasu próbują wyprosić u swojego dyrektora choć jedno niewielkie pomieszczenie, w którym mogliby się spotykać wyłącznie z żonami. Są nawet gotowi zapłacić za jego remont lub wykonać go własnoręcznie.
– Planujemy zmiany, ale chwilowo nie mamy na to miejsca – mówi dyrektor więzienia Jan Sudia. – Przy takim przepełnieniu więzień jak dzisiaj doprawdy trudno pochylać się nad miłością.
Nad miłością nie pochylił się także Krzysztof Mazur, dyrektor Zakładu Karnego w Siedlcach, który publicznie stwierdził, że pokoi, w których więźniowie mogliby spotykać się intymnie z żonami, w jego więzieniu nie będzie. Powód? Nie mieści się to w jego "wyobrażeniu o liberalizmie w postępowaniu z osadzonymi". Osadzeni u Mazura mogą więc wyrażać swoje uczucia wyłącznie słowami. I wyrażają. Zrzucają z okien więzienia grypsy, które często trafiają w przechodniów. Krótsze: "Kochasz mnie? Ja cię kocham". I nieco dłuższe: "Jak mnie zdradzisz, suko, moje pięści cię zatłuką".
O miłości nie wypada też mówić w więziennym okręgu krakowskim, któremu podlega aż osiem zakładów karnych. Oficjalnie z powodu braku czasu na miłość. – Widzenie trwa 60 minut, a to przecież jak na intymne spotkanie zdecydowanie za krótko – wyjaśnia mi z pełnym przekonaniem w głosie kapitan Renata Niziołek z Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Krakowie.
W więzieniu we Wrocławiu także nie ma celi miłości. Po zabójstwie w lipcu wyszło na jaw, że wrocławscy skazańcy mogą "to" robić nielegalnie w toaletach. – Można się domyślać, że w zamian suto opłacają klawiszy, że w sposób uwłaczający godności człowieka, dzięki obrzydliwej korupcji zaspokajają jedną z najważniejszych ludzkich potrzeb – uważa Paweł Moczydłowski, socjolog, dyrektor Służby Więziennej w latach 1990–1994. – Takie zwierzęce traktowanie skazanych musi rodzić patologie. I rodzi.
Kiedy Moczydłowski zajął się w latach 90. polskimi więzieniami, seks w nich oficjalnie nie istniał. Istniały za to nieoficjalnie różne gry i zabawy w więziennych podgrupach. Na przykład wieczorne derby. – Na głośny znak panowie zdejmowali spodnie i onanizowali się na czas. Kto pierwszy osiągnął orgazm, wygrywał – wyjaśnia.
Kiedyś Moczydłowski odwiedził polskie więzienie ze studentką. Na jej widok więzień zaczął się onanizować za pomocą młotka. Na koniec przybił sobie penisa młotkiem do stolika. – Nie mogłem tego znieść – irytuje się były dyrektor. – Miałem przeczucie, że jeżeli szybko czegoś nie zrobimy, więzienia eksplodują.
To Moczydłowski wymyślił polskie cele miłości, zwane także "miękkimi widzeniami", a w więziennym slangu "mokrymi pokojami". Były wtedy zupełną nowością, także w Europie. Nowością było również to, że w polskich celach miłości leżały darmowe prezerwatywy. Dziś już ich nie ma, oficjalnie z braku funduszy. Co ciekawe, polskie rozwiązanie z tamtych czasów stawiane jest za wzór więziennikom na Zachodzie, gdzie cele miłości są już normą. Cele zaczęły powoli pojawiać się w całej Polsce. Znalazło się dla nich miejsce, mimo powszechnego przepełnienia, w zakładach w Warszawie na Mokotowie, w Płocku, w Białymstoku, w Czarnem, gdzie początkowo więźniowie mogli się spotykać z żonami, ale z konkubinami już nie. Kawalerowie uznali to za przejaw dyskryminacji i poskarżyli się Rzecznikowi Praw Obywatelskich. Ten pięć lat temu przyznał rację więźniom.
Konkubiny, wyłącznie stałe i sprawdzone, zaczęły pojawiać się w Czarnem, choć dostęp do pokoi i swoich mężczyzn wciąż miały bardziej ograniczony niż żony. Dyrektor więzienia obawiał się bowiem różnych komplikacji. Jakich? – Kościół zacząłby nam zarzucać, że robimy bajzel z kryminału – wyjaśniał wtedy na łamach prasy podpułkownik Stanisław Stępień, ówczesny dyrektor więzienia w Czarnem.
Paweł Moczydłowski w sumie nie dziwi się dyrektorowi z Czarnego. – Obecnie o życiu erotycznym polskich więźniów decydują nie przepisy, ale więzienni kapelani – przyznaje. – A ponieważ księża konkubinatu boją się jak diabeł święconej wody, robią wszystko, by nieformalne pary nie mogły się spotykać. Przy okazji dostaje się także parom formalnym.
Zarówno w męskich, jak i kobiecych więzieniach cele miłości uzależnione są od woli dyrektorów zakładów. Pokoje intymne istnieją raczej w kobieco-męskich zakładach karnych, na przykład w Grudziądzu. – Panie korzystają z nich rzadko – twierdzi pułkownik Krzysztof Janiszewski, dyrektor więzienia. – Może są bardziej wstydliwe? A może mają więcej cierpliwości niż mężczyźni, wolą poczekać na przepustkę i łóżko we własnym domu?
Mężczyźni się zbuntują
Bywają jednak w Polsce odważni więziennicy. Rzadko. – Kapelan robi swoje, ja swoje, bo pokoje intymne uważam za doskonałe rozwiązanie – przyznaje Leszek Lubicki, zastępca dyrektora włocławskiego więzienia. – Nie musimy już używać kija, zastąpiła go smakowita marchewka. Panowie mają motywację do życia, ale także do tego, by w więzieniu wreszcie zachowywać się grzecznie. Więzienna randka, czyli tak zwane widzenie w odrębnym pomieszczeniu bez osoby dozorującej, to forma supernagrody za dobre sprawowanie. Tak przewidywał i wciąż przewiduje kodeks karny wykonawczy. Ale kodeks nie mówi nic o tym, jak powinno wyglądać "odrębne pomieszczenie", czy powinno się w nim znaleźć na przykład łóżko. O tym decydują szefowie więzienia.
– Większość z nich w czasach, gdy władza przestała traktować skazańców jak ludzi, boi się oskarżeń o to, że sprzyjają seksualnemu rozpasaniu – mówi Moczydłowski. – A konsekwencje tego mogą być tragiczne, i to w bardzo krótkim czasie. Już teraz w polskich więzieniach nikt nie panuje nad wymuszonym przemocą homoseksualizmem, nad tym, że słabszych więźniów poniża się i traktuje jak darmowe męskie prostytutki. Ale te prostytutki kiedyś się zbuntują. Tak jak zbuntują się mężczyźni, którym odebrano prawo do miłości, do kontaktów z konkubinami i żonami, do tego, by mogli wierzyć, że są im wierne. Myślę, że morderstwo, do którego doszło we Wrocławiu, to dopiero początek czarnej serii.
Kiedy Adrian P. dusił w toalecie Majkę H., w dusznej sali widzeń pozostało 78 osób. Wśród nich matka mężczyzny, którego niedawno przestała odwiedzać żona.
– Nie mam już pieniędzy – mówi ze smutkiem w głosie stara kobieta. – Kiedyś udawało mi się przekonać pewnych ważnych ludzi, by pozwolili synowi od czasu do czasu przytulić się do żony. Było dobrze. Ale moim wnukom zaczęło brakować na chleb. Musiałam wybrać, chleb ważniejszy jest przecież od miłości.
Dziś wnuki starej kobiety mają już nowego tatę. Dawny tata dowiedział się o nim. Jego matka twierdzi, że zaczął obmyślać ucieczkę.
Anna Szulc/ Przekrój