Mężczyźni są coraz bardziej świadomi własnego ciała. Odkryliśmy, że będąc dobrymi ojcami i partnerami, uczynnymi braćmi czy grzecznymi synami, możemy pozostać atrakcyjnymi mężczyznami. Nic nam nie przeszkadza, by czuć się dobrze we własnej skórze. Mężczyzna to stworzenie gruboskórne: zwykle w przenośni, czyli z punktu widzenia anatomii skóry, jednak nierzadko też całkiem dosłownie. Szczegóły różnicujące skórę męską od kobiecej pominę. Ogólnie można stwierdzić, że proces starzenia się skóry męskiej jest gwałtowniejszy, co w ogólnym rozrachunku jest zjawiskiem raczej niekorzystnym. Innymi słowy: jednego dnia jesteśmy piękni i młodzi, drugiego ledwo potrafimy utrzymać w pionie „i”.
Zadbany człowiek – bez względu na płeć czy orientację seksualną – to człowiek przyjemny dla oka. Kryje się za tym głębsza psychologia. Od najmłodszych lat wpajane jest nam, że to, co piękne, jest równocześnie dobre. Kwestia sporna, ale prowadzi do tego, że tworzymy własne ukryte teorie osobowości, zgodnie z którymi niektóre cechy idą w parach. Rolą kultury jest dać nam tylko wskazówkę, które cechy mają tendencję do parowania się. Tak więc na najpopularniejszą taką parę składa się wspomniana atrakcyjność fizyczna i dobroć serca. Atrakcyjni pracownicy mają wyższe wynagrodzenie, atrakcyjni skazani mają niższe wyroki, a atrakcyjne dzieci są lepiej traktowane w szkole.
Jedna strona medalu poświadcza, że sama troska o własny wygląd nie jest nadzwyczajnym zjawiskiem i w idealnym świecie nie wykracza poza postrzeganie własnego Ja. Druga – być może ciemniejsza – strona ukazuje, że w rzeczywistości jest to nic innego jak przykład na ingracjację, czyli wywierania wpływu na innych swym zachowaniem. Objawia się to zwykle łagodnym przymilaniem się do osoby zajmującej wyższe stanowisko, jednak zdarza się, że przyjmuje naprawdę delikatne formy. Na przykład modyfikacji własnego wyglądu. Autoprezentacja jest ważnym zjawiskiem, to oczywiste, a z założenia nie posiada cech pozytywnych czy negatywnych. Jest neutralna, jej poziom stanowi wypadkową czynników dyspozycyjnych (osobowościowych) i sytuacyjnych (środowiskowych). Niewątpliwie jest też formą indywidualnej reklamy dopasowanej do własnych możliwości i potrzeb. Jak wiemy, na ogół reklama nie służy nakłanianiu do nabycia danego produktu tych klientów, którzy i tak są skłonni do zakupu. Osoby chętne do wypróbowania produktu reklamowanego prawie na pewno i tak się na niego skuszą, trudno bowiem odwieść je od zamiaru motywowanego wewnętrznie. Trik polega na tym, by zmusić do zakupu – a przynajmniej wysiłku zainteresowania się – całą resztę ewentualnych grup docelowych. Autoprezentacja jest więc formą reklamy nakierowaną raczej na pozyskanie klientów potencjalnych.
Uruchamia to z kolei informacyjny wpływ społeczny i zasadę społecznego dowodu słuszności. Prościej mówiąc, sam zadbany wygląd na wstępie generuje impuls, który wprawia w ruch łańcuch reakcji psychologicznych. Jeśli czujemy się pewniejsi siebie, inni postrzegają nas za pewnych siebie. Skoro wydajemy się pewni siebie, musimy mieć ku temu powody, czyli bardzo możliwe, że po prostu jesteśmy dobrymi ludźmi. Gdy już ktoś zacznie nas uważać za szlachetnych, inni mają sporą szansę przejąć podobną postawę; ci, którzy widzą zainteresowanie naszą osobą, otrzymują jasną informację, że jesteśmy warci poznania. Nasze akcje rosną głównie nie wśród tych, którzy – obrazowo mówiąc – znają nas już od stóp do głów, ale wśród tych, którzy nie mieli jeszcze przyjemności. W idealnym świecie, rzecz jasna.
Czytaj więcej na blogu autora felietonu!