Wychowuję sama

Jest ich coraz więcej. Z przymusu, z wyboru, czasem z przypadku... Życie samotnej matki, choć rzadko usiane różami, nie oznacza końca świata. Dzieci dają im wielką siłę!
/ 18.06.2007 11:19


Samotnych matek w Polsce przybywa – potwierdza skalę zjawiska dr hab. Anna Giza-Poleszczuk, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Powodów tego jest sporo. Po pierwsze, wzrasta liczba rozwodów, a opiekę nad dziećmi przyznaje się z reguły matce. Po drugie, coraz więcej dzieci rodzi się poza małżeństwem (prawie 16 procent wszystkich urodzin).

Gdzie te chłopy?
Na szczęście w ostatnich latach samotne matki przestają być postrzegane wyłącznie jako "kobiety ciężko doświadczone przez los", które wybrały pełną biedy i wyrzeczeń samotność zamiast małżeństwa naznaczonego przemocą i alkoholizmem. I słusznie, bo są wśród nas samotne matki nowoczesne i nieźle zarabiające, kóre nie związały się z ojcem swego dziecka z własnego wyboru.
Nie można też zapominać o grupie matek tylko pozornie samotnych, które żyją ze swym partnerem, ale nie legalizują związku. Ciekawe zjawisko stanowi także samodzielne chowanie dzieci przez matki w rodzinach, w których mąż udał się na emigrację zarobkową, zwykle długoterminową. Ewentualnie, nawet w kraju, tatuś pracuje od świtu do nocy, a na zajmowanie się dzieciakami po prostu nie ma czasu. Według oficjalnych statystyk co czwarte dziecko w Polsce wychowuje się w niepełnej rodzinie. Według szacunków uwzględniających emigrację i mężczyzn nieangażujących się w życie rodzinne jest ich niemal dwa razy więcej.
Matki, które "wybrały" samotność, są zwykle dumne ze swojej zaradności. Bywa, że borykają się z problemami np. wychowawczymi, ale zdarzają się one przecież także w pełnych rodzinach. Natomiast zwykle nie nękają ich zbytnio kłopoty finansowe, które są głównym problemem matek samotnych z przypadku bądź z przymusu. Wśród tych ostatnich wiele żyje w skrajnym ubóstwie. Ponad jedna trzecia ma kłopoty z dokonywaniem większych zakupów. Ponad 20 procent kupuje wyłącznie najtańsze jedzenie i ubranie. Ojcowie dzieci często uchylają się od płacenia alimentów, a ich egzekwowanie bywa nieskuteczne (o skutecznych sposobach na zmuszenie opornych tatusiów do płacenia napiszemy szerzej za tydzień). Pomoc społeczna też niewiele pomaga... – Nie da się ukryć, że ta najuboższa grupa staje się coraz bardziej bezradna – potwierdza dr Anna Giza-Poleszczuk. – Sprawiły to likwidacja Funduszu Alimentacyjnego i bezrobocie dotykające w szczególny sposób kobiety o niskim wykształceniu i "obarczone" – cóż za znamienne słowo, prawda? – dziećmi.

Na szczęście to już nie wstyd
Na szczęście pod jednym przynajmniej względem sytuacja polskich samotnych matek nie jest gorsza niż reszty Europejek. To się bardzo szybko zmieniło i kobiety wychowujące dziecko bez ojca zwykle nie są już piętnowane społecznie. Nawet w najbardziej konserwatywnych środowiskach wiejskich. Ponadto kobiety zaczynają dostrzegać plusy samotnego macierzyństwa. Często rodzice po rozwodzie spędzają z dziećmi więcej czasu niż dotychczas. W domach z piętnem przemocy i alkoholizmu po odejściu tyrana wreszcie panuje spokój. Matki z konieczności stają się bardziej niezależne, zaradne i mocniej angażują dzieci w sprawy domowe, co sprzyja umacnianiu więzi, a w konsekwencji także wzrostowi poczucia bezpieczeństwa całej rodziny. Nie zmienia to oczywiście faktu, że samej z dzieckiem nie jest łatwo. Ale cóż zrobić, skoro pełna rodzina nie zawsze może być rzeczywistością...

Załatwiłam wszystko, wyjeżdżam do męża
Mieliśmy w Helu piekarnię. Nie szło nam najlepiej i w zeszłym roku zamknęliśmy interes, a mąż wyjechał do Milford Haven w Walii – opowiada Violetta Niewiarowska z Helu.
– Zostałam sama z czwórką dzieci. Na początku było okropnie
– tak się bałam, jak to będzie, że przez pierwsze dwa tygodnie byłam prawie w depresji. Potem złapałam oddech. Wiedziałam, że po prostu muszę sobie poradzić. Na szczęście dzieciaki są samodzielne. Ola i Agnieszka to już prawie dorosłe panny – jedna ma 17, a druga 15 lat. Ale chłopcy są młodsi: Kacper ma 11, a Kajetk 6 lat. Ale oni też okazali się bardzo dzielni.
W Walii Robert dostał dobrą pracę w piekarni i podjęliśmy ostateczną decyzję o przeprowadzce. Wtedy przeżyłam drugi trudny moment. Musiałam wyprzedać maszyny, znaleźć kupca na dom. I co najgorsze, rozliczyć się z urzędem skarbowym. Przez lata robił to mąż, ale teraz spadło to na mnie.
Na początku byłam przerażona, jak ja sobie z tym wszystkim poradzę. Ale potem pomyślałam, że przez lata też właściwie sama prowadziłam firmę, bo mąż zajmował się głównie produkcją. To ja szukałam odbiorców, dowoziłam pieczywo, załatwiałam faktury. Skoro dałam radę wtedy, teraz też mi się uda – pomyślałam.
I rzeczywiście. Wszystko jest już załatwione. Czekamy tylko na koniec roku szkolnego. Zaraz potem wyjeżdżam z chłopcami. Dziewczynki na razie zostaną u dziadków, bo w lipcu pojadą jeszcze na warsztaty artystyczne, a potem do nas dołączą. Wtedy nareszcie będziemy wszyscy razem. Już się na to cieszę.

Wiem, że mi się uda
Nie narzekać – to jest moja dewiza i sposób na życie – mówi Beata Jaskulska, właścicielka biura nieruchomości, matka 12-letniego Marcela. – Syn miał dwa lata, kiedy zostałam samotną matką, ale wyjście z toksycznego związku dało mi poczucie, że świat się przede mną otwiera. W tamtej trudnej przecież chwili myślałam tylko o tym, że pozbyłam się problemu i teraz już wszystko będzie super. Owszem, nie było łatwo, bo zaczynałam wszystko od zera, ale z drugiej strony... Kto wie, może właśnie tamtej sytuacji zawdzięczam moją zawodową karierę? Musiałam się przeprowadzić, sprzedałam mieszkanie i po pierwsze, zrobiłam to dobrze, a po drugie, spodobało mi się. Potem spotkałam kogoś, kto mi powiedział, że sam talent nie wystarczy, że powinnam się tego nauczyć. Najpierw więc zatrudniłam się w biurze nieruchomości, a teraz mam już własne. Zresztą myślę, że w każdej dziedzinie pozytywne myślenie to połowa sukcesu – przyciąga dobre sytuacje, dobrych ludzi. Myślę, że samotne macierzyństwo też ma w tej mojej życiowej filozofii swój udział. Jestem bardziej zdeterminowana, syn wyzwala we mnie energię. Ja po prostu nie mogę sobie pozwolić na porażkę. Owszem, czasem się zdarzają, ale wtedy trzeba się podnieść i iść dalej.