W takich sytuacjach cieszę się, że właśnie słowo „tata”, a nie „mama” moje dziecko opanowało jako pierwsze. Moja macierzyńska miłość własna cierpi wtedy zdecydowanie mniej. Naciągam kołdrę na głowę i słucham, jak idol mojego pierworodnego zwleka się z łóżka, mamrocząc coś ponuro pod nosem. No cóż, kto powiedział, że ojcostwo to lekki kawałek chleba?
Ojcostwo zrehabilitowane
A tatusiowie nie powinni narzekać. Zwłaszcza że czasy im sprzyjają. Nigdy bowiem w historii tak bardzo jak dziś nie byli oni równie istotną częścią procesu wychowawczego. Mówi się wręcz o Nowym Ojcostwie – coraz większa liczba panów przejmuje domowe obowiązki kobiet i choć to raczej trend wielkomiejski, staje się coraz bardziej wyraźny.
W 1986 roku w Wielkiej Brytanii „ojców domowych” – takich, którzy zrezygnowali z pracy, by zajmować się dziećmi – było zaledwie 445. Dwie dekady później ta liczba wzrosła do 21 tysięcy. Podobną tendencję zauważa się w innych krajach Zachodu – także w Polsce. Wynika to w dużym stopniu ze zmian obyczajowych. Jeszcze nie tak dawno mężczyzna był ofukiwany za to, że ośmielił się wściubić nos na porodówkę, dziś krytykuje się tych panów, którzy próbują się wykręcić od rodzinnego porodu, tłumacząc się wrażliwą konstytucją psychiczną. Zmienia się też tradycyjny obraz rodziny. Dziś coraz częściej lepiej wykształconą i zarabiającą stroną związku jest kobieta i gdy trzeba podjąć decyzję o urlopie wychowawczym, wybór staje się prosty – facet zostaje w domu. Coraz rzadziej to dziwi. Tak samo jak organizacje typu Fathers4Justice (Ojcowie w Walce o Sprawiedliwość), które walczą o równe prawa dla obojga rodziców w sądach rodzinnych (protestują między innymi przeciwko temu, by po rozwodzie prawo do opieki nad dzieckiem z automatu przyznawane było matce). Ojcowie nie chcą być już tylko „żywicielami rodziny” widującymi swoje dzieci w weekend przy obiedzie. Coraz większym zainteresowaniem cieszą się kursy świadomego ojcostwa czy serwisy (takie jak polski www.tato.net) promujące ideę „tacierzyństwa”.
I dobrze, bo coraz więcej przemawia za tym, że instynkt ojcowski – podobnie jak macierzyński – jest ewolucyjnie utrwaloną skłonnością człowieka. Najnowsze badania nie pozostawią miejsca na wymówki, że dzieci to babska sprawa. Poza rodzeniem i karmieniem piersią nie ma bowiem czynności w opiece nad dzieckiem, w której mężczyzna nie sprawdziłby się równie dobrze jak kobieta. Natura się o to postarała – wystarczy tylko podążyć za jej głosem. Nie, nie – nie na polowanie! Proszę odłożyć tę maczugę! Do dziecięcego łóżeczka, marsz!
Samcy Homo sapiens nie będą tam osamotnieni. Dobrych ojców znajdziemy wśród ptaków, płazów i ssaków. Norniki preriowe, chomiki, myszy, ale także naczelne: gatunki małp takie jak marmozety czy tamaryny – ojcowie wszystkich tych gatunków zajmują się swoimi dziećmi już od chwili urodzenia, prezentując model rodzicielstwa zwany kooperacyjnym lub współpracującym. Dla młodych jest ono niezwykle korzystne – dzieci szybciej rosną, częściej się rodzą, rzadziej giną. Ale jeśli ten system ma tyle zalet, dlaczego jest rzadko spotykany w świecie zwierząt?
Prymatolog Sara Hrdy z University of California uważa, że rodzicielstwo kooperacyjne wyewoluowało u gatunków, których samiczki nie są w stanie samodzielnie zapewnić bezpieczeństwa i utrzymania swoim młodym. Są też gatunki zwierząt biologicznie lepiej przystosowane do ojcostwa.
20 lat temu prymatolog Alan Dixon z University of Cambridge odkrył, że samce marmozet reagują „hormonalnie” na pojawienie się dzieci. Kiedy towarzyszą ciężarnej samiczce, poziom testosteronu zaczyna się u nich obniżać. Rośnie za to poziom hormonu zwanego prolaktyną. Zwiększa on instynkt opiekuńczy. Podobny mechanizm istnieje też u ludzi.
W 2000 roku zespół badawczy kierowany przez Anne Storey z Memorial University z Newfoundland w Kanadzie zaobserwował analogiczne wahania hormonów u przyszłych ojców. Mężczyźni, którzy mieszkali z ciężarnymi kobietami, mieli wyższy poziom prolaktyny we krwi (poziom ten zwiększał się o 20 procent na trzy tygodnie przed terminem porodu). Obniżał się im za to poziom testosteronu (w chwili porodu partnerki osiągając nawet wartości o jedną trzecią niższe w stosunku do wyjściowych). Pojawia się tu pytanie: skoro organizm mężczyzn wyraźnie przygotowuje się do ojcostwa, dlaczego nie wszyscy panowie znajdują w sobie chęć do opieki nad dzieckiem? – No cóż – komentuje Anne Storey na łamach pisma „New Scientist” – hormony usposabiają do pewnego zachowania. Czy ono jednak nastąpi, zależy od tego, czy mężczyzna będzie miał wzorce kulturowe. To tak jak ze zdolnością do mówienia – wszyscy ją mamy, ale to, czy nauczymy się mówić, zależy od tego, czy będziemy mieć kontakt z mową.
Odkrycia naukowców pomagają zrozumieć fenomen Nowego Ojcostwa – dzisiejszym tatusiom przyszło żyć w czasach, kiedy ich biologiczne, ewolucyjne skłonności mogą się ujawnić: dziś pracująca, aktywna kobieta częściej potrzebuje wsparcia nie mężczyzny myśliwego, lecz mężczyzny ojca. Obie te role są dla panów równie naturalne.
Tymczasem na zaangażowaniu ojca w wychowanie korzystają wszyscy. Okazuje się bowiem, że dzieci z rodzin, w których aktywne rodzicielstwo nie jest przypisane jedynie matce, znacznie lepiej radzą sobie z nauką oraz relacjami społecznymi. Z badań przeprowadzonych przez specjalistów z Oksfordu, w czasie których prześledzono losy 17 tysięcy dzieci od urodzin do 33. roku życia, wynika, że zaangażowanie ojca zmniejsza u dzieci w wieku dojrzewania ryzyko pojawienia się problemów psychicznych. U chłopców dobra relacja z ojcem zmniejsza prawdopodobieństwo popadnięcia w konflikt z prawem, u córek sprawia, że później dojrzewają płciowo i rzadziej stają się młodocianymi matkami. Ponadto dzieci, których ojcowie uczestniczyli w wychowaniu, mają dużo większe szanse na stworzenie satysfakcjonującego związku małżeńskiego.
Stare, wadliwe plemniki
Dlatego, panowie, nie bójcie się ojcostwa! Zwłaszcza że im później, tym gorzej. Bowiem mimo rzadkich przypadków, kiedy 90-latek okazuje się ojcem zdrowego potomstwa, dane medyczne pokazują, że starszy wiek może przynieść wiele konsekwencji dla zdrowia dzieci. Po pierwsze, zwiększa się ryzyko poronienia dziecka, którego tata przekroczył czterdziestkę. Po drugie, dzieci 40- i 50-letnich ojców częściej rodzą się przed terminem i w gorszej formie. Częściej są też narażone na ryzyko autyzmu, schizofrenii oraz zespołu Downa. Dlaczego tak się dzieje?
Naukowcy przypuszczają, że może to wynikać z pewnych zmian genetycznych (na przykład spontanicznych mutacji czy zmian w procesach regulujących aktywność genów) pojawiających się wraz z wiekiem w komórkach, z których powstają plemniki.
I co, ojcowie? Czujecie brzemię odpowiedzialności? Mam nadzieję. Jest jednak i dobra wiadomość: wszystkie trudy związane z ojcostwem wynagrodzi wam błysk radości w oku dziecka, kiedy już, potykając się o własne kapcie, dowleczecie się do jego łóżeczka.
– Tata! – krzyczy mój syn entuzjastycznie, widząc zaspaną twarz swojego ojca. Nasłuchuję spod kołdry i oto staję się świadkiem cudownego przemienienia: ponury pomruk mojego męża zmienia się w prawie wesołe: – Cześć, synu!
Przewracam się na drugi bok. Mam jakieś pół godziny snu do chwili, kiedy uchylą się drzwi i usłyszę błagalne: – Zajmiesz się Brunkiem? Skończyła się kawa...