Bożena dokładnie pamięta, jak bardzo brakowało jej swobody, kiedy to jej córka była mała. Dlatego każdą wolną chwilę spędza z wnukiem Oliwierem. - Podziwiam ją za wielką cierpliwość i umiejętność empatii. Ja nie jestem aż tak doskonała – mówi Agnieszka.
Niewolnica Isaura
W 1984 roku, kiedy w każdy wtorkowy wieczór ulice pustoszały, a dziewczynki z podstawówki łkały, gdy okrutny Leoncio znęcał się nad piękną Isaurą, Agnieszka była już w łóżku. Jak co dzień. Punktualnie o 20 telewizor przestawał istnieć. Takie panowały zasady. Zawsze, bez wyjątku.
– To był jeden z punktów zapalnych. Wszyscy w szkole oglądali "Niewolnicę Isaurę", tylko nie ja, a życie bez niej nie miało sensu. Teraz wydaje mi się to absurdalnie śmieszne, ale wtedy byłam bardzo nieszczęśliwa. To był totalny obciach. Koleżanki musiały mi opowiadać o przygodach niewolnicy i okrutnym plantatorze bawełny – śmieje się Agnieszka.
To samo było ze zdobywcą trzech Złotych Globów "Szogunem" z Richardem Chamberlainem. Szlaban. I czytanie pod kołdrą, bo Agnieszka i tak nie spała.
– Ja mam więcej dystansu. Może to reakcja na moje przygody z serialami? A może wynik czasów, w których żyjemy? – zastanawia się Agnieszka. – Przejmuję się wychowaniem Oliwka, ale nie jest dla mnie sprawą życia i śmierci, czy zaśnie o ósmej czy dwie godziny później.
– Gdy wnuczek zostaje u mnie na noc, z bolącym sercem, ale jednak, nie zaganiam go do łóżka o 20. Nauczyłam się tego od córki – dodaje babcia Bożena. I obiecuje, że kupi córce na Dzień Dziecka i "Szoguna", i "Niewolnicę Isaurę".
Moja wina
Agnieszka do dziś ma do mamy pretensje o to, że była taka nieskazitelnie grzeczna, np. gdy witała się ze starszymi, musiała dygać. – To był chyba błąd i przesada. Trzeba było być bardziej otwartym... Tak, to na pewno był błąd – wyznaje Bożena. – Dziecko było przez to zakompleksione. Tworzyła się wielka bariera, dzieci i dorośli to były wtedy dwa odrębne światy.
W domu Agnieszki te światy ściśle się przenikają. Rodzice zabierają Oliwka do restauracji, centrum handlowego i do Paryża. Cały czas w otoczeniu innych ludzi. Poznaje, uczy się, obserwuje. – Kiedyś było to nie do pomyślenia. Gdy córka była mała, myśmy po prostu nie wychodzili albo wychodziliśmy z mężem na zmianę. Jeśli była w domu impreza towarzyska, dzieci siedziały w swoim pokoju. To nie było najmądrzejsze. Gdybym mogła cofnąć czas, te granice nie byłyby tak nieubłagane – mama patrzy na Agnieszkę. – Wiem – słyszy w odpowiedzi.
Bo mama jest inna
– Jestem jedynaczką i Oliwek pewnie również nie będzie miał rodzeństwa. Wielu jedynaków ma żal do rodziców. A ja? Byłam szczęśliwa. Rodzice poświęcali mi dużo czasu i czułam się z tym wspaniale. Oliwek także jest naszym oczkiem w głowie – opowiada Agnieszka.
Ale... nie do końca. Oliwek urodził się dopiero po dziewięciu latach małżeństwa swoich rodziców. Nie byli do końca zdecydowani, czy chcą mieć dziecko. Było im wygodnie, gładko, swobodnie. Na próbę przystosowania do życia w rodzinie kupili sobie psa. Wyżła fryzyjskiego. Jedyny egzemplarz w Polsce. – Chcieliśmy wiedzieć, jak to jest opiekować się drugą istotą – mówi Agnieszka.
Półtora roku później na świecie pojawił się Oliwek. – Po porodzie mama była ze mną cały czas. Jak prawdziwy przyjaciel. Pomagała mi i ochładzała moją histerię. Gdy pani w warzywniaku powiedziała jej, że kapusta łagodzi ból nabrzmiałych piersi, mama poszatkowała całą główkę... – obydwie wybuchają śmiechem, gdy przypomną sobie kapuściane łoże Agnieszki. – Dopiero później dowiedziałam się, że okłady robi się z całych liści – chichocze Bożena.
– Bo moja mama jest inna niż ja. Oddaje się wszystkiemu w całości. Ma w sobie mnóstwo cierpliwości i empatii. Gdy był kłopot z nianią dla Oliwka, była gotowa zrezygnować z pracy. Za to ją podziwiam – komentuje Agnieszka.
– Ja od Agnieszki nauczyłam się luzu. Szanuję też jej wolę pokazywania Oliwkowi jego własnej samodzielności. Nie karmi go łyżeczką, pozwala samemu chodzić schodach. Dojrzewamy razem, prawda, Agnieszko?
Joasia nigdy nie była taka jak mamy koleżanek jej córki. Zwariowana. Zapracowana. – Zależy, ile miłości daje się dziecku, gdy się jest z nim. To musi być autentyczne, bo miłości się nie oszuka – uważa. Paulina mówi do niej po imieniu i kontynuuje jej model wychowania. Wolność wyboru, rzeczowa rozmowa, radość z drobiazgów. Tego uczy swoje córeczki, Tosię i Marcelinę.
Matki boskie
Kiedyś Paulina powiedziała, że nie ma żadnego pożytku z matki. – Bo Joasia jest bezkrytyczna, wszystko, co robię, jej się podoba. Uważa, że jestem najmądrzejsza, najpiękniejsza, najzdolniejsza – uśmiecha się. – Nic na to nie mogę poradzić – wybucha śmiechem jej mama. Ostatnio we cztery (z półroczną Marceliną i dwuletnią Tosią) wybrały się na miasto. Na obiad.
– To było straszne. Tośka biegała. Marcelina się darła, bo była w obcym miejscu, a moja mama zamiast normalnie siedzieć, latała cały czas z obłędem w oczach za Tosią. A ja? Musiałam ją uspokajać. Miałam trójkę dzieci! Myślałam, że oszaleję! – to pełna tolerancji wersja Pauliny.
– Ja się strasznie boję, gdy Tosia znika z pola widzenia. Wpadam w histerię. Oparcia nie było we mnie żadnego. Wolałam nie jeść, tylko chodzić i pilnować. Tak, to musiało być okropne – dodaje Joasia i obydwie śmieją się jak szalone. Są razem szczęśliwe. Przyjaźnią się. – Nie mogę sobie uświadomić żadnych błędów Joasi, które teraz ważyłyby na moim dorosłym życiu. To fajna matka.
Kolczyk w pępku
– Paulina, nie krzycz tak, bo my nic nie słyszymy. Jezus Maria. Myśli nie mogę zebrać. Cicho bądź!!! – krzyczy Joasia. – Zawsze tak wrzeszczy, gdy jest podekscytowana. Ja też głośno mówię, prawda?
Prawda. Głośna, żywiołowa, kolorowa. – Paulina jest osobą bardzo oddzielną i była taka od dziecka. To byłoby przecież straszne, gdyby dzieci robiły to samo co dorośli. Gdy ja chodziłam w marynarkach, ona ich wprost nie znosiła – wspomina Joasia. Przekonana, że okres buntu jest wpisany w życie dziecka. Ważny. Tak właśnie toczy się świat. Z kłopotami. Z przeszkodami i bez powielania.
– Bo i tak pewne rzeczy się powiela. Które? Te wyssane z mlekiem matki. Wychowanie, kindersztubę, obyczajowość. Że człowiek kłania się drugiemu, przedstawia się pierwszy osobie starszej. To elementarz, od którego się zaczyna, a potem dopiero budujemy siebie. Ale... w pewnym momencie jest też kolczyk w pępku i całkowita negacja. Tak być musi – ucina wątek Joanna.
– Okres dojrzewania jest upiorny. Byłam z tych pyskujących, trzaskających drzwiami i mruczących. Ale miałam taki dom, że nawet gdy raz z niego uciekłam, to wszyscy myśleli, że jestem u koleżanki. Mama ze mną rozmawiała. Konstruktywnie. Bez agresji – wspomina Paulina.
Jaśniej, bezpiecznie
– Wydaje mi się, że Paulina bardziej tradycyjnie wychowuje dzieci. Jest mądrzejsza ode mnie, bo przewiduje ich zachowania. Sposobem egzekwuje pewne rzeczy
i robi to znakomicie – chwali ją Joasia. Ostatnio przez trzy miesiące mieszkały razem, bo u Pauliny trwał remont. – W życiu córki jest więcej zasad. Jest przygotowana merytorycznie, a wychowanie dzieci traktuje poważniej ode mnie. To wspaniałe, bo dziecko wymaga jasnego, określonego, wyraźnego świata. Wtedy czuje się bezpieczne – kontynuuje.
Dom Joasi był bardziej szalony. – Mój ojciec był wolnym duchem. Okres buntu mam w sobie do dziś – śmieje się. Nie mówiono jej nigdy: "Nie wolno", ale: "Zastanów się, czy warto". Tak samo wychowywała Paulinę. Wiedziała, że poczucie wolności ułatwia życie.
Paulina oświadczyła, że nie będzie jadła mięsa. Miała 16 lat. Joasia powiedziała tylko: "Musisz w takim razie dbać o swoją dietę, no i sama sobie gotować, OK?". OK. Tosi Paulina mówi: "Albo jesz mleko z płatkami czekoladowymi i zakładasz śliniak, albo nie zakładasz śliniaka i nie jesz mleka". Jasny wybór. Tosia musi się skupić, zastanowić, co jej się bardziej opłaca. – I czasem podejmuje decyzję na nie. Proszę bardzo. Nie to nie. Nie walczę z nią i nie staram się, żeby myślała tak jak ja. Wtedy czuje, że coś od niej zależy, że nie jest bezwolna, że ma swoją osobowość – mówi spokojnie Paulina.
Broń Boże
– Moja znajoma stanęła kiedyś w oknie i rozpłakała się: "Boże, Boże, ja zrobiłam dla niego wszystko, poświęciłam mu życie, przestałam pracować, a teraz on co?". Wtedy pomyślałam: Broń Boże, obym nigdy czegoś takiego nie powiedziała o moim dziecku! Męka poświęcenia i umartwianie się są okropne i toksyczne. Powiem więcej: dbanie o siebie to też wyraz miłości do dziecka. Inaczej to się mści. Dziecko musi kiedyś zacząć własne życie. I dla wielu matek to tragedia, bo nie mają nic innego – opowiada Joasia.
Sama nigdy nie była kurą domową, mnóstwo pracowała, sporo wyjeżdżała. Paulina odrabiała lekcje w teatrze, pewna pani dla nich gotowała obiady, przychodzili goście. Mało szablonowy dom z naciskiem na dbałość o to, że wszyscy są dla siebie ważni. Taki sam jest teraz dom Pauliny. Szczęśliwy.