Dlaczego tyle oczekujemy od świąt? Spokoju, rodzinności, cudownych prezentów… Rzadko tak jest.
– Marzenia i oczekiwania idą swoją drogą, a rzeczywistość swoją. Tak jest w naszej kulturze, że święta mają być czasem spokoju, miłości, pogodzenia się. To piętno tradycji. Im większe, tym jest trudniej, bo w święta kontakty między ludźmi niezwykle się zagęszczają. Rodzina spotyka się i o ile na początku jest jeszcze miło, to z każdym dniem nasilają się trudne uczucia – pretensje do innych, złości, które można na jakiś czas powstrzymać, ale na dłuższą metę nie. Okazuje się, że mimo życzeń i deklaracji ludzie się niewiele zmienili i nadal grają nam na nerwach. We wszystkich rodzinach tak jest, choć w różnych w różnym stopniu. W święta życie rodzinne się nasila, ale nie chce iść w stronę tego, co podpowiadają nam nasze marzenia czy życzenia.
W święta nie da się nadrobić tego, na co na co dzień brakuje czasu.
– No nie. To jeszcze zależy, co oznacza nadrobić. Bo jeżeli polega to na tym, że przyjmuje się jakieś postanowienie, to na krótką metę to zadziała, ale na długą nie. Bo problemy życia rodzinnego nie wynikają z braku wiedzy, dlaczego się tak dzieje, ale z emocji. Dużą rolę grają tu uczucia, a je niełatwo kontrolować, ujarzmiać czy im zaprzeczyć.
Nie można więc dać dzieciom rodzinnego, ciepłego wspomnienia z dzieciństwa?
– Jeżeli święta mają decydować o wspomnieniu z dzieciństwa, to raczej próżny trud. Święta są takie, jakie jest życie rodzinne na co dzień. Jeśli dzieci z codziennych kontaktów nie wynoszą dobrej wiedzy i doświadczeń, np. że ludzie się kłócą, ale potrafią się godzić, mają różne zdania, więc o tym dyskutują, że się przytulają, a dzieci w niedzielny poranek mogą przyjść do łóżka rodziców i się pokotłować, to święta niewiele zmienią. Zwłaszcza dziś, gdy wszystko jest dostępne. Dawniej np. pomarańcze pojawiały się w sklepach tylko na święta i wtedy faktycznie było inaczej, bo były trochę lepsze jedzenie i wyczekane prezenty. Ale dziś? Gdy właściwie dzieci wszystko mogą mieć na co dzień?
A czy sposobem może być ucieczka od rodziny? Na przykład wyjazd w góry.
– Większość rodzin nieźle funkcjonuje w okresach kryzysu, gdy ktoś z rodziny wpada w jakieś kłopoty. To mobilizuje. Myślę, że nie warto zrywać kontaktów z rodziną czy doprowadzać do ostentacyjnego rozstania tylko po to, by się uchronić przed odrobiną trudnych uczuć. Więzy między ludźmi to wartość i warto robić wiele, by je zachować. Dlatego spotkajmy się z rodziną w Wigilię, ale w pierwszy czy drugi dzień świąt możemy wyjechać czy spędzić je w domu. I wtedy możemy postawić granicę: „Słuchajcie, wyjeżdżamy lub chcemy odpocząć, zamykamy się w domu i nie będziemy nikogo odwiedzać ani przyjmować”. To jest OK. Ale w święta trzeba być z rodziną. Tak uważam.
Taki życiowy kompromis.
– Coś takiego. Zresztą ja podejrzewam, że w większości rodzin ludzie się spotykają trochę na zasadzie takiego kompromisu.
A świąteczne zwyczaje? Jak się nie pokłócić np. o menu: kutię czy kluski z makiem?
– Święta to też jest taka soczewka, w której skupiają się różne tradycje ich spędzania, postaci, które wnoszą zwyczaje do rodziny. Zwłaszcza kiedy rodzina dopiero startuje. Wtedy często na to, jakie są święta, rzutują tradycje wyniesione z własnych domów. Na przykład w niektórych rodzinach w ogóle ludzie nie przełamują się opłatkiem, tylko każdy odłamuje kawałek i wszyscy ogólnie życzą sobie wszystkiego najlepszego. W innych każdy podchodzi do każdego. W niektórych do opłatka dodaje się trochę miodu, żeby było jeszcze słodziej. Można powiedzieć, że są rodziny, w których więzi są bardzo silne, i dzieląc się opłatkiem, ludzie do siebie podchodzą, składają życzenia, obejmują, całują się. W innych więzi są luźniejsze, więc robi się to inaczej i nie ma w tym żadnego grzechu. Problem jest tylko, kiedy spotka się osoba z rodziny o silnych więzach z osobą, gdzie te więzy są luźne. Wtedy może dojść nawet do poważnych konfliktów, bo jedna strona ciągnie do rodziny, a druga nie, więc może się spotkać z takim zarzutem: „Nie szanujesz mojej rodziny”, a ta druga strona z takim: „Twoja rodzina jest ważniejsza ode mnie”.
Warto więc porozmawiać?
– Porozmawiać wcześniej nigdy nie zaszkodzi… Ale trzeba pamiętać, że o tym, jak będą przebiegać święta, powinny decydować osoby, w których domu się one odbywają. Czyli: gospodarze zapraszają gości, więc decydują, kto będzie zaczynał dzielenie się opłatkiem, jakie potrawy będą na stole, kto będzie składał życzenia.
Da się złożyć życzenia komuś, kogo się nie lubi?
– Faktycznie, karkołomna sytuacja, ale zdarza się chyba dość często. Warto się przełamać. Choć nie wiem, czy to ogólna prawda, ale zwykle nie lubimy ludzi, którzy przejawiają zachowania, których my nie akceptujemy w sobie. I tych, których postrzegamy jednowymiarowo, np. jako złych, niegrzecznych, i nie potrafimy zobaczyć, że za tą etykietką kryje się jakiś problem, dramat tej osoby, że ona coś mocno przeżywa, boi się oceny i dlatego zachowuje się sztucznie. Jeśli potrafimy zobaczyć drugą stronę księżyca, dlaczego ten człowiek jest taki a nie inny, to to bardzo pomaga w życiu. Nie tylko w święta. No i dopuszczam, że ludzie rozmawiają otwarcie. I mówią na przykład: „Słuchaj, po ostatnich naszych doświadczeniach jest mi trudno składać ci z radością życzenia, ale postanowiłem to zrobić”. To wyższa szkoła jazdy.
Ale to możliwe.
– Tylko że w naszej kulturze wszystko musi być w takim sosie huraoptymizmu. Że sobie przebaczamy, że wszystko jest od nowa. To się nie udaje. Bo przebaczenie nie polega na tym, że sobie mówimy: „To od dzisiaj nie będę miał pretensji”.
Polega na zrozumieniu?
– W dużym stopniu. Ale też na poczuciu, że mogę nie przebaczyć, mieć pretensje. Jeśli daję sobie do tego prawo, jest łatwiej zobaczyć, że ta przeciwna strona nie jest taka straszna, a obrażanie się nie ma sensu. Może to spotkanie w Wigilię będzie trochę na siłę, ale jak sobie podamy rękę, przełamiemy opłatkiem, to nie musi to być początek wielkiej miłości czy przyjaźni, ale pierwszy krok.
Może pozbyć się najpierw idealnych wyobrażeń?
– Zawsze idealizacja powoduje frustrację. Gdy sobie założymy, że Wigilia będzie wspaniała, to jak starszy wujek przyśnie przy stole, będzie wielka sprawa. Nie trzeba sobie wyobrażać, że święta będą odrodzeniem rodziny. Pewnie nie będą. Jeśli będą wystarczająco dobre, to też OK. Może być przecież 11 potraw!
A jak ktoś chce 12, to może zjeść kanapkę z miodem.
– Oczywiście! Co więcej, mam cichą nadzieję, że kiedyś święta będą czasem spotkania się ludzi, a nie tylko siedzeniem przy stole, że nie zabraknie zatrzymanego czasu, by posiedzieć tak na luzie, bez gorsetu tradycji. Że będzie czas, by porozmawiać z kimś, kogo się lubi albo kto ciekawi. Żeby było tak trochę osobiście, a nie tylko na sztywno, tradycyjnie. Warto, żeby ludzie poszli na spacer, na pasterkę, tak dla ochłody. By nie siedzieli tyle czasu w takim rodzinnym gęstym sosie.
Rozmawiała: Aleksandra Sobieraj/Twoje dziecko
O rodzinnych świętach porozmawiaj na mamacafe.pl