Wraz z rozwojem psychomotorycznym, Daniel coraz bardziej zyskuje na samoświadomości. Zdolność ta objawia się najczęściej wzmożoną chęcią do rozrabiania na wszelki możliwy sposób, manifestowania własnej niezależności, prób forsowania swoich racji oraz wszelkimi zachowaniami, które można podciągnąć pod definicje „niegrzeczności”.
I tak: świeżo wykąpany, potrafi zaraz po wysmarowaniu oliwką smyrnąć mamie między ramionami i pognać, klapiąc bosymi stópkami, prosto do mojego pokoju, gdzie – zależnie od nastroju – ładuje się albo na fotel, albo na moje kolana. Oczywiście tłuste plamki zostawia przy okazji wszędzie, gdzie tylko się dotknie, a do wilgotnych stópek przylega całodniowy kurz i inne badziewia, zebrane z dywanów.
- I czego uciekasz? - pytamy z wyrzutem. Młody spogląda na nas spode łba i złośliwie się śmieje. Niemal słyszymy radosne „bo tak!”.
Siły w rączkach dziecko nabrało, a w ramionach spory zamach, co demonstruje z zadowoleniem podczas olimpijskich wręcz rzutów przedmiotami przez pokój. W powietrze lecą więc klocki, pomniejsze zabawki, pudełka, bywa że poduszki i maskotki. Bywa, że przy lądowaniu trafiają w stojące kubki na ławie, płyty na półkach, częstokroć również w twarz tudzież inne części ciała rodziców.
- Daniel, ile razy trzeba ci mówić, że nie rzuca się zabawkami? - pytamy jękliwie, ale i tak jedyną odpowiedzią jest śmiech.
Mniej więcej w połowie dnia, podczas zabawy z synem, pociągam nosem i krzywię się...
- Kupa w majtach? - pytam (retorycznie wszak, bo fetorek dobitnie świadczy, że się nie mylę), a Danio zapamiętale kiwa głową. - To przynieś pieluszkę, a ja wezmę chusteczki.
Synek drepta do wora z pieluchami (kupujemy megapacki, żeby na dłużej starczyło (akurat!), wyszarpuje jedną, po czym wyciąga w moją stronę dłoń.
- Daj! - próbuję zabrać pieluszkę, a on wówczas cofa się i z radosnym rechotem ucieka za łóżko.
Gonię dzwońca po pokoju, najpierw dopadam pieluszkę, następnie próbuję zabrać wierzgającego synka.
- Aż tak ci zależy na tej kupie? - pytam z wyrzutem, gdy nareszcie unieruchomione dziecko mogę próbować przewijać. Daniel kręci głową na „nie”... i się śmieje...
Jemy śniadanie, klasycznego Danonka (z zestawu „mega”, bo zwykłe już za małe), podaję mu kolejne porcyjki łyżeczką. Bywa, że nie zauważę, że poprzednią porcję już przełknął, zapatrzę się w okno lub telewizor.
- Eeee! - ostry, rozkazujący krzyk przywraca mnie do porządku i już wiem, że spóźniłem się z podawaniem pożywienia. Schemat obowiązuje również przy drugim śniadaniu (parówa!) i obiadku (nasze jedzenie). Daj na czas, albo krzyczę!
I tak w kółko Macieju: „nie ruszaj butelek!”, „nie uciekaj do kuchni!”, „złaź z kanapy”, „nie stawaj na fotelu!”, „zostaw śmietnik!”, „zamknij szafkę!” itd. itp. A Danio, jak to Danio, zdaje się kolekcjonować wszelkie zakazy i postępować dokładnie wbrew nim wszystkim, śmiejąc się nam prosto w twarz. I próbuj się tu człowieku gniewać na takiego, skoro on się do ciebie śmieje?
Bywa jednak, że powtórzony kilkukrotnie zakaz i odciąganie na siłę nie skutkuje, a rodzicom i największych pokładów cierpliwości nie staje i zdarza się nieco podnieść głos. Daniel zatrzymuje się wówczas w miejscu, zakrywa twarz rączkami, markuje pierwsze łzy i spomiędzy palców obserwuje, czy aby na pewno widzimy jego krzywdę...
- Uuuuuuu! - zaczyna wyć...
- Sam jesteś sobie winien – mówię wówczas bez cienia współczucia. - Byłeś niegrzeczny... Nie zamierzam reagować...
- Uuuu... uuuu! - wyhamowuje Młody, widząc bezcelowość takiego zachowania, podchodzi, wyciąga rączki w górę, żeby go podnieść i przytulić, po czym pięć minut później rozrabia na nowo. Bywa że z jeszcze większą intensywnością...
Ratunku!