Po naciśnięciu gra! I to kilka różnych melodyjek. A światełko mruga sobie na czerwono do rytmu. Co prawda do chwili, gdy Młody będzie to świadomie rejestrował, jeszcze trochę czasu minie, ale generalnie bajer całkiem ciekawy i może mu się spodobać. Choć, jak na mój gust, to melodyjki nieco piskliwe. Ale – co mnie się nie bardzo podoba, może wszak wywołać zachwyt dziecka, choćby przez przekorę wrodzoną. Zobaczy, weźmie do ręki, popróbuje językiem, to się okaże, czy mu odpowiada...
Chodzi jednak o to, że ja do pracy rowerem przyjechałem i tak wielkiej paczki, jaka była oryginalnie, to bym ze sobą nie dał rady zabrać. Nieodpowiednie gabaryty i już. Dlatego pokusiłem się o rozpakowanie. Po wywaleniu jednego pudła, odwinięciu metrów taśmy, paczuszka zrobiła się na tyle zgrabna, że bezproblemowo weszła mi do torby...
Zatrzymałem się i nadstawiłem ucha... Piskliwy dźwięk dochodził z okolicy moich bioder. Wytężyłem słuch – no proszę! Radosna, pozytywkowa melodyjka dobiega z mojej torby! I nijak nie idzie wyłączyć, bo musiałbym całe opakowanie rozbabrać. A gra dlatego, że obijając się o biodro w trakcie jazdy, guziczek się niestety wciska – nie ma żadnego zabezpieczenia!
I jechałem tak przez miasto – z rozlegającymi się wokół kilkoma rozmaitymi melodyjkami. Niczym jakiś cholerny rozwoziciel lodów na sygnale, czy coś w tym stylu. A ludzie oglądali się za mną zdziwieni, co też za zagadkowe dźwięki dobiegają z tego przejeżdżającego właśnie roweru...
Dobrze, że dojazd z pracy do domu zabiera ledwie dziesięć minut...
Rafał Wieliczko