Okiem taty - Nowe doświadczenia

Młody cieszy się świeżo nabytą mobilnością. Właściwie to zaczęło się przez przypadek, któregoś wieczoru. Bawiąc się na kanapie tak bardzo zapragnął dostać w swoje łapki kolorową, szeleszczącą gazetę, że po prostu poszedł sobie po nią. Wyciągnął ręce przed siebie, podciągnął się raz, drugi, a że powierzchnia kanapy dość śliska, to w miarę szybko dotarł do upragnionego celu.
/ 11.11.2008 23:02
Młody cieszy się świeżo nabytą mobilnością. Właściwie to zaczęło się przez przypadek, któregoś wieczoru. Bawiąc się na kanapie tak bardzo zapragnął dostać w swoje łapki kolorową, szeleszczącą gazetę, że po prostu poszedł sobie po nią. Wyciągnął ręce przed siebie, podciągnął się raz, drugi, a że powierzchnia kanapy dość śliska, to w miarę szybko dotarł do upragnionego celu.

Od tego czasu widocznie zakodowało mu się w główce, że tak można i wkrótce poruszanie się po samej kanapie miał już opanowane do perfekcji.

Mało tego – pominął on etap typowego raczkowania, czyli przesuwania się najpierw do tyłu. Najwidoczniej uznał to za mało przydatną umiejętność. Rozumiem go – właściwie co to za Okiem taty - Nowe doświadczeniaprzyjemność, zobaczyć coś i chcąc to dostać – obracać się tyłkiem i zasuwać w tamtą stronę. Od razu do przodu – jak rakieta! A co!

Kanapa jednak – jak wiadomo – wielkiej przestrzeni nie stanowi i nowy sposób na poznawanie świata prędzej czy później do jakiegoś wypadku musiał doprowadzić... I doprowadził. Wystarczyło dziesięć sekund – zmieniając pieluchę na przewijaku kątem oka zauważyłem, jak Daniel, ślizgając się po kanapie, nagle przekręca się na plecy i znowu na brzuszek... tyle że przy tym drugim obrocie już mu się łóżko skończyło! I wylądował na podłodze! Niby te trzydzieści centymetrów to dużo nie jest, ale gruchnął z hukiem i dobre kilkanaście minut obwieszczał światu swoją krzywdę!

Tym samym kanapa stała się mocno niepożądanym miejscem na zabawy dziecka. Podjęliśmy więc decyzję o kupnie maty edukacyjnej na podłogę. Co prawda rozmiary po rozłożeniu to niewiele ponad metr na metr, ale pod spód postanowiliśmy podkładać jeszcze koc, co pozwoli na pokrycie prawie całego dostępnego terenu w dużym pokoju. Czekaliśmy trzy dni na przesyłkę i w końcu przenieśliśmy Młodego z zabawkami na matę na podłogę. Do tego czasu nauczył się już pełzać przy użyciu nóżek, tak więc niepotrzebne było już śliskie podłoże do przemieszczania się.

I Mały rozpoczął swoją wędrówkę po mieszkaniu. Oczywiście teren maty – to wyłącznie granica umowna, gdyż wszystko co najciekawsze, jak wiadomo, znajduje się na zewnątrz. I w trakcie dnia urządzamy sobie wyścigi – tak się wycwanił, że jak widzi, iż zbliża się do jakiegoś niepożądanego miejsca i ja ruszam, by go powstrzymać, to drań wówczas przyspiesza i głośno sapiąc zasuwa jak mały samochodzik.

Oczywiście pewnego razu nie zdążyłem. Widząc, że staję w drzwiach, Młody ruszył desperacko w stronę regału z telewizorem. Nie wyhamował odpowiednio i siłą rozpędu przyrżnął w kancik półki czołem. Płaczu było co niemiara, a czerwony pasek na główce nie znikał przez pół dnia. Nauczki jednak z tego nie było, gdyż nadal włazi gdzie tylko chce.

Nauczywszy się, że można łapkami odgiąć boki maty i przy odpowiedniej dozie cierpliwości doprowadzić do jej rozłożenia tak, by puściły rzepy, wybiera się na wycieczki wokół pokoju. Stąd, najbardziej popularnymi miejscami odwiedzin są: środek podłogi pod ławą, przestrzeń między łóżeczkiem a regałem, gdzie leży worek z pieluchami oraz oczywiście bliskie sąsiedztwo regału z telewizorem. Od czasu do czasu jeszcze przyciągnie go srebrzyście połyskująca nóżka fotela. Wszystko to zaś – oczywiście poza granicami kocyka, z matą w centrum. Któż by bowiem interesował się jakimiś ozdóbkami, zabawkami czy grzechotkami, skoro poza „właściwym” terenem jest tyle ciekawego świata?

Tak, tak... dziecko mi rośnie i nabywa nowych umiejętności. A ja wraz z nim. Ot, choćby – błyskawiczne poruszanie się po mieszkaniu, robienie wszystkiego tak, by przynajmniej co piętnaście sekund zerkać na niego, mieć oczy dookoła głowy i widzieć, co się w danym momencie z nim dzieje. Ktoś mógłby powiedzieć, że na czas potrzebny do wykonania pewnych określonych czynności, mógłbym go położyć w łóżeczku z którego nie wyjdzie. Owszem, jest to jakieś rozwiązanie (czasem stosowane), ale nie zawsze jest ono odpowiednie. Po pierwsze: Daniel musi mieć nastrój na poleżenie w łóżeczku, inaczej zanosi się histerycznym płaczem sugerującym wyrządzanie mu wielkiej krzywdy takim ograniczeniem jego swobody osobistej. Po drugie: również i tutaj nie ma pewności, że będzie bezpieczny, ponieważ nauczył się już łapać rączkami za brzegi łóżka i podnosić główkę, a przy tym wbijać dziąsła w brzegi łóżeczka. Albo obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni i popełznąć w kierunku zabawek zgromadzonych w nogach łóżka. Tyle że zabawki to on olewa. Znacznie bardziej jego uwagę przyciąga przewijak. Oczywiście zawsze jest on podniesiony, paski schowane itd. Mam jednak na tyle zdolne dziecko, że zawsze znajdzie sposób, by dosięgnąć do któregoś z pasków mocujących i natychmiast go pomemłać. A przy silniejszym pociągnięciu to i przewijak może spaść na dół. Strach pomyśleć, co będzie, jak pewnego dnia nie zatrzymałby się na prętach łóżka, tylko wpadł do środka...

Tak, tak... Dziecko weszło w okres, gdzie na każdym kroku (pełzie???) czyha na niego mnóstwo niebezpieczeństw oraz zagrożeń zdrowia i życia. Jedynie umiejętność obserwacji oraz refleks ojca mogą pomóc w wyjściu cało z niektórych sytuacji, chociaż przy niektórych wypadkach (jak widać powyżej) można nie zdążyć. Pytanie tylko – jak długo trzeba będzie pozostawać w stanie podwyższonej czujności???

Rafał Wieliczko

Redakcja poleca

REKLAMA