Bywa więc, że chodzi się z nim wokół mieszkania, on rozgląda się po kątach i gdy w pewnym momencie coś mu się spodoba, to zamiera z wzrokiem skupionym w miejscu, które go zainteresowało.
Po czym mija kilka chwil i nagle czuje się główkę opadającą, oddech wyrównany i Daniel śpi. Ale żeby jeszcze „normalnie” spał! Akurat! Gwarantuję, że w takiej pozycji, w jakiej on zasypia, żadne z nas nie czułoby się komfortowo. Powyginany niemożebnie, ręce rozłożone pod dziwnymi kątami, główka przyciśnięta mocno do piersi, lekko zadarta, jedno oko prawie przykryte skórą z policzka, pół nosa odgięte – no po prostu katorga!
Daniel zaś może tak bardzo długo. I chyba jest mu z tym dobrze. Ciepło, spokojnie... A spróbuj go później położyć do łóżeczka, na płaskie, znaczy się! Uuuu! Jak się nie wybierze dobrze momentu, jeśli nie wyliczy się fazy głębokiej snu, to od razu, rączki i nóżki wyrzuca w górę, pręży się, po czym - KLAP! - oczęta otwarte. Nie śpię! I nie będę! Przytul!
Jak się przytuli, to znów to samo: główka opada, oddech się normuje, w dzikiej, wykręconej pozycji, Daniel śpi. I obserwuj tu od nowa głębokość i częstotliwość oddechu, by wiedzieć, czy to jeszcze płyciutki sen, czy już jest na tyle głęboki, że można go spokojnie do łóżeczka położyć...
A jak już się uda to uffff! Nareszcie można odpocząć... Usiąść, bo człowiek zmęczony trzymaniem go, odsapnąć, jakąś kawę czy herbatę wypić i zabrać się za stertę leżących odłogiem pilnych, nie cierpiących zwłoki, obowiązkowych, koniecznych spraw...
Aha! Łudź, się łudź, jak mówi bajka o łodzi! Mija niewiele ponad półgodziny i w mieszkaniu daje się słyszeć „ułaaaaaaaa!”, co na nasze można tłumaczyć „tato, wstałem!” Z westchnieniem bierze się go na kolana i zabawia. O dalszym spaniu rzecz jasna nie ma już mowy, bo radosny jak skowronek i wypoczęty...
A zupełnie niedawno zostaliśmy we dwóch. Na całe popołudnie, wieczór, do późnej nawet nocy. Bardzo późnej, bo mama pojawiła się dopiero tuż przed północą. A Daniel, jak mało kiedy, nie spał praktycznie od siedemnastej. Sporo, jak na takiego malucha. Owszem, oczy może i zamknął , ale było tego raptem ze dwa razy po dziesięć minut. Oczywiście trochę marudny był, dał już nieźle w kość...
Dostał jednak jeść, a ja w międzyczasie poszedłem się wykąpać. Późno już było, gdy wychodziłem z łazienki, północ dawno minęła, generalnie – ze zmęczenia chodziłem już na autopilocie. I co się okazało? Daniel ani myśli spać! Włączył mu się znakomity humorek! Śmiech na pełną buziuchnę, gaworzenie pełnym głosem, wiercenie się i machanie łapkami w powietrzu – jednym słowem: radocha na całego! W perspektywie wstawania o szóstej rano do roboty to raczej mało pożądana kupka szczęścia. Ale cóż zrobić, przeczekać jedynie można i liczyć na to, że po ciemku mu się znudzi i zaśnie...
I pospał nawet do rana. Przepraszam – do świtu! Bladego świtu... Niczym w poemacie jakim: Ledwie pierwsze promienie słońca, blaskiem swym nieśmiałym dotykać jęły dachów i okien uśpionego jeszcze miasta... Daniel zerwał się z radosnym śmiechem, energią i ogólnie radością życia. Ja się z tego bardzo cieszę, super, że dziecko tak wesołe i żywiołowe, ale jak rany – nie przed piątą rano!!! Zwłaszcza, gdy trzeba wstawać do roboty i każda minuta porannego snu jest na wagę złota! Kto mu zegarek biologiczny ustawia??? I czy ktoś może wie, gdzie jest ta klapka, która pozwala dostać się do mechanizmu regulującego??? Czy jest tu jakiś zegarmistrz??? Na pomoc!!! Ja chcę spaaaaać!!!
Rafał Wieliczko