Prawdziwe historie
Gimnazjalistkę Kasię z miasteczka w Małopolsce dyrektor jej szkoły wpisze do ankiety, którą rozesłał minister edukacji. Odfajkuje zatem: „jedna ciąża, uczennica ostatniej klasy”. Ankieta, w której Roman Giertych pyta szkoły o nastolatki w ciąży, oficjalnie ma pomóc dzieciom z dziećmi – takim jak Kasia. Ankieta składa się z dwóch części – w pierwszej dyrektorzy mają opisać, jak przebiegają w ich szkołach zajęcia z wychowania do życia w rodzinie, w drugiej – wyliczyć przypadki szkolnych ciąż.– Chcemy wiedzieć, jak przekazywana jest w szkołach wiedza o życiu rodzinnym i czy odpowiada ona obecnemu zapotrzebowaniu uczniów – wyjaśnia dość oględnie Aneta Woźniak, rzecznik prasowy ministra Giertycha. I solennie zapewnia, że ankieta ma być narzędziem, dzięki któremu minister będzie wiedział, jak, gdzie i kiedy wspomóc nieletnie matki.
– Nieoficjalnie, czego możemy się domyślać, ankieta ma napiętnować szkołę, w której dzieci rodzą dzieci – uważa profesor Janusz Czapiński, psycholog społeczny. – Posłuży do wskazania palcem tych placówek, które nie wychowują uczniów prawdziwie po katolicku. Synek Kasi będzie miał na imię Karol. To po papieżu. Kasia, która w ciążę zaszła ze studentem, przytula do siebie ukochanego pluszowego misia Feliksa. Od maja będzie musiała przytulać Karola. – Nie poradzi sobie – ocenia Wanda Nowicka, szefowa Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. – Ze swoim problemem zostanie najprawdopodobniej sama.
Seks, czyli życie na Marsie
– Oj, będzie to duży problem – mówi Beata Kocot, 24-letnia dziś matka czterech córek, z których pierwszą urodziła w wieku 14 lat. – Kasia dostanie mocnego kopniaka od życia. Będą ją wytykać palcami, będą traktować jak trędowatą.– Zapewne jak większość z nas sięgnie dna – dodaje Magdalena Wojciechowska (nazwisko zmienione), 28-letnia matka 13-letniego chłopca. – Ma spore szanse nie skończyć już żadnej innej szkoły. Nauczy się, co oznacza niezapłacony czynsz, jedynym jej posiłkiem w ciągu dnia będzie surowy seler. Narobi sobie długów i kłopotów. I zupełnie zapomni, że jeszcze niedawno miała całkiem miłe dzieciństwo.
A życie Kasi było dotąd naprawdę miłe. Nauczyciele stawiali ją za wzór, świetnie się uczyła, brała udział w olimpiadach, nie paliła, nie piła, nie wagarowała. Tylko raz, może dwa, zamiast do szkoły poszła do mieszkania starszego kolegi. O seksie miała wtedy pojęcie zerowe. Jeszcze niedawno myślała, że w ciążę można zajść przez pocałunek. Nie zabezpieczała się przed niechcianym macierzyństwem. – Nie zabezpieczała się, bo nikt jej nie powiedział, że może to robić, że powinna – zauważa Wanda Nowicka.
Podobnego zdania jest Zdzisława Hutorowicz, psycholog dziecięcy z Warszawy. – Przychodzą do mnie nastolatki, które o seksie wiedzą tyle, co o życiu na Marsie – mówi. – I wcale mnie to nie dziwi, bo edukacji seksualnej w polskich szkołach po prostu nie ma. Od czasu do czasu jakiś pedagog zaproponuje im naturalne metody zapobiegania ciąży, mierzenie temperatury, sprawdzanie palcami śluzu. Metody, które dla nastolatki, dla jej temperamentu, braku cierpliwości i skrupulatności w skomplikowanych obliczeniach są po prostu nie do przyjęcia. Za to o cywilizowanej antykoncepcji w dzisiejszej szkole w cywilizowany sposób mówić nie wolno.
– Antykoncepcja? – dziwi się Kasia. – Musiałabym pójść do ginekologa, a bez zgody mamy przecież robić tego nie wolno. To prawda – do dziś, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, wielu ginekologów nie przyjmuje nastolatek bez towarzystwa rodziców. Rodzice muszą także wyrazić zgodę, by ich dzieci uczestniczyły w szkole w lekcjach o wychowaniu w rodzinie. O ile takie lekcje szkoła w ogóle prowadzi. Szkoła Kasi nie prowadziła. – Z mamą też o tych sprawach nie rozmawiałam, bo to przecież nieprzyzwoite i wstydliwe – dodaje gimnazjalistka.
Wynoś się, grzesznico
Z mamą ani z tatą nie rozmawiała również nastoletnia Ewa z południa Polski, która niedawno wraz z kilkumiesięczną córeczką trafiła do domu dziecka. Zaraz po tym, jak rodzice pokazali jej drzwi.– Wynoś się, grzesznico! – usłyszała. Wyniosła się. Właściwie rozumiała rodziców: od lat żyli na skraju nędzy, do wykarmienia mają jeszcze trójkę rodzeństwa dziewczyny. Ale Ewa wciąż zastanawia się, dlaczego nikt nie ustrzegł jej przed „grzechem” i dlaczego musi za niego tak słono płacić – brakiem domu i bliskich, brakiem szans na poprawę losu.
W domu dziecka czuje się bardzo samotna. – Nie jestem przecież już dzieckiem – zauważa ze smutkiem w głosie. I dodaje, że marzy o tym, by się wyrwać z sierocińca. Jak i dokąd? Jeszcze nie wie. Na razie udało jej się jedno – wrócić do liceum. To może jedyna, oprócz dachu nad głową, zaleta domów dziecka – nastoletnie matki mają szansę powrotu do szkoły. Kiedy Ewa uczy się, jej maleństwem zajmują się wychowawcy z bidula, a czasem nawet koleżanki.
Za to Kasia z Małopolski boi się, że nigdy już nie pójdzie do liceum, bo będzie musiała karmić i przewijać. Boi się wielu innych rzeczy, choćby tego, że już żaden chłopak na nią nigdy nie spojrzy, bo ten, z którym ma dziecko, jest bardzo stary, ma 23 lata, wyjechał do Irlandii, słuch po nim zaginął.
– Może i dobrze? – zastanawia się Kasia. – Wcześniej groził, że jak nie usunę dziecka, to mnie zabije. Może i zabiłby naprawdę. W ubiegłym roku student z Krakowa 40 razy ugodził nożem swoją 16-letnią dziewczynę. Właśnie za to, że zaszła z nim w ciążę. Potem do jej ciała przywiązał kanister po benzynie i wrzucił martwą ciężarną do rzeki.
Szkoła zapewni wyprawkę
Teraz 16-letnia Kasia obawia się nie śmierci, ale tego, że nigdy już nie pójdzie na dyskotekę. – Czuję się brzydka, puchną mi nogi – żali się dziewczyna. Martwi ją też, że koleżanki nie rozmawiają z nią jak kiedyś – o ciuchach i makijażach. Dla Kasi smutne jest również to, że koleżanki pytają, co jej kupić, gdy zostanie mamą. A poród jawi się jako coś strasznego. – Czy bardzo mnie będzie bolało? – zamartwia się dziewczyna. Wyprawkę obiecała zapewnić szkoła. Tak jak obiecała swojej uczennicy – że dołoży starań, by ukończyła gimnazjum. Szkoła nie ma akurat wyjścia, zgodnie z prawem musi zrobić wszystko, by nawet ciężarne uczennice, jak też uczennice-matki, mogły się edukować.– I robi niezależnie od tego, czy minister edukacji coś jej nakaże, zakaże, czy też nie – zapewnia Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. Zdaniem Broniarza zasadniczo minęły już czasy, kiedy ciężarną uczennicę po cichu usuwano ze szkoły.
– Teraz jest inaczej, to chyba właśnie szkoła najbardziej dba o nastoletnie mamy – przekonuje prezes. – Znam wiele przypadków, że nawet wspomaga je finansowo. Niestety, bardzo często jedynie nauczyciele stają na wysokości zadania. W przeciwieństwie do państwa, a czasem i rodziny.
Coś na ten temat wie także Natalia, która w ciążę zaszła w ubiegłym roku, w pierwszej klasie liceum.
– Nauczyciele bardzo mnie wspierali, robili wszystko, by mi pomóc – zapewnia. – Przygotowali mi indywidualny program zajęć, przeszłam z klasy do klasy, choć jest mi bardzo ciężko. Nie wiem, czy na jakiś czas nie przerwę nauki, bo nie zawsze mam z kim zostawić dziecko, nie zawsze znajduję czas, by choć trochę się pouczyć.
Natalię z dużego polskiego miasta zawiodła rodzina. Podobnie jak w przypadku Ewy rodzice wyrzucili dziewczynę z domu, gdy była jeszcze w ciąży. Sąd przyznał im później (nie pytając o zdanie Natalii) opiekę nad córką i wnukiem, ale Natalię przygarnęła ostatecznie rodzina jej chłopaka. Także nastoletniego, także licealisty. – Zostaniemy u rodziców Tomka do czasu uzyskania przez nas pełnoletności – wyjaśnia dziewczyna. – Potem spróbujemy sami stanąć na nogach. Będziemy ciężko na to pracować.
– Wątpię, by im się udało – Magdalena Wojciechowska, kiedyś nastoletnia matka, nie pozostawia Natalii większych złudzeń. – Jeśli nie będzie mogła liczyć na pomoc innych, przez długie lata nie znajdzie dobrego zatrudnienia, może z wyjątkiem pracy jako sprzątaczka.
– Ciąża w takim wieku to katastrofa – oburza się matka Kasi, która w wieku 36 lat zostanie babcią i prawną opiekunką dziecka. Choć wcale tego nie chce, bo sama jest w ciąży. Z drugim mężem, bo z ojcem Kasi, dotąd jedynaczki, dawno się rozwiodła. Finansowo nie wiedzie im się najlepiej. Ojczym dziewczyny jest na bezrobociu, matka pracuje jako kucharka w zakładowej stołówce. A właściwie pracowała, bo tłuczenie 200 kotletów dziennie w ciąży jest ponad jej siły.
Dziecka nie da się upilnować
Matka Kasi szczerze się przyznaje, że nie będzie miała ani czasu, ani pieniędzy, ale też ochoty na czynne zajmowanie się wnukiem. Dlatego przyszłość córki widzi w czarnych barwach. Nawet nie wie, czy pozwoli jej mieszkać z resztą rodziny pod jednym dachem. O tym, że Kasia jest w „stanie błogosławionym”, jej matka dowiedziała się jako ostatnia, od wychowawczyni dziewczyny. Nowinie towarzyszyła ostra reprymenda. „Powinna była pani lepiej pilnować dziecka” – mówiła nauczycielka.– Dziecka nie da się upilnować, można mu jedynie w poważny i mądry sposób uświadomić, czym grozi zbyt wczesna zabawa w seks – mówi Andrzej „Gucio” Harasimowicz, 36-letni ojciec prawie 20-letniego syna, zarazem szef Stowarzyszenia Pomocy Nieletnim Rodzicom.
Wychowywanie dziecka przez nastolatków przyrównuje do eskapady na Mount Everest w sandałach i krótkich spodenkach. – Nastolatek nie jest i nigdy nie będzie w pełni przygotowany do tak karkołomnej wyprawy, jaką jest posiadanie dziecka – tłumaczy Harasimowicz. – Ale jeśli już został rodzicem, trzeba mu pomóc, bo sam sobie nie poradzi. Tymczasem nieletnim matkom i ojcom na każdym kroku utrudnia się życie. Robi to często rodzina, szkoła, ale także państwo polskie, które pozbawia ich wielu praw, w dodatku bezprawnie.
„Gucio” Harasimowicz wie, co mówi. Po pierwsze dlatego, że sam przeszedł gehennę, był nastoletnim, w dodatku samotnie wychowującym syna ojcem. Nie miał oparcia w nikim. Odwrócili się od niego rodzina i koledzy, którzy nie mogli zrozumieć, dlaczego nie wybiera się z nimi na koncert. On tymczasem martwił się, co da dziecku na śniadanie. Malował jezdnie, pracował u szewca i na budowie. W Polsce i w Niemczech. Nie skończył szkoły, bo nie miał na to czasu.
– Wychowywałem go tak, jak dziecko potrafi wychowywać dziecko, czyli błądząc po omacku – opowiada. – Popełniłem mnóstwo błędów, nie potrafiłem poradzić sobie z większością prostych z punktu widzenia dorosłego spraw. Do dziś mam poczucie, że nie poradziłem sobie do końca.
Właśnie z tego powodu dla ludzi, którzy jak on stali się dziećmi-rodzicami, Harasimowicz postanowił założyć stowarzyszenie. Dziś pomaga dziesiątkom nastolatków, dla których dramatem stała się niechciana ciąża, którzy nie mają pojęcia, jak poradzić sobie z życiowymi, ale też prawnymi komplikacjami. I choć „Gucio” został ojcem dwie dekady temu, uważa, że niewiele się w Polsce zmieniło.
– Dla prawa właściwie nie istniejemy – dodaje Aleksandra Ulewicz, prawnik i członkini stowarzyszenia, która urodziła dziecko w 15. roku życia. – Nie istniejemy przede wszystkim jako rodzice. Polskie sądy automatycznie przyznają opiekę nad dzieckiem naszym rodzicom, o nic nas nie pytając. Nieistotne jest, czy dziadkowie są do tego przygotowani, czy potrafią i chcą się zająć wnukami. Bywa i tak, że dziadkowie za becikowe, które formalnie im się należy, a nie ich nieletnim dzieciom-rodzicom, kupują sobie nowy telewizor. Bywa i tak, że nastoletnia matka wykrada swoim rodzicom dziecko, bo ci są nieustannie pijani.
Państwo umywa ręce
– Nastolatka z dzieckiem nie jest traktowana jako odrębny podmiot polityki państwa – przyznaje Wanda Nowicka, szefowa Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. – Dotyczy to właściwie wszystkich sfer jej życia. Wystarczy podać jeden przykład: dochód jej i rodziców liczy się łącznie, w rezultacie nawet jeśli jest zupełnie bez pieniędzy, nie dostanie grosza z pomocy społecznej.– Paradoksem jest, że prawa do dziecka i zdolność do wszelkich czynności prawnych nastoletnia matka nabywa tylko wtedy, gdy wyjdzie za mąż. Czyli albo ślub, albo siedź cicho – irytuje się Ulewicz. – Nikt nie zwraca uwagi na smutne statystyki, z których jasno wynika, że aż 80 procent takich małżeństw się rozpada.
Ona nie wyszła za ojca swojego dziecka. Miała jednak szczęście – dobrych i opiekuńczych rodziców. – Bez nich bym zginęła. Dzięki nim udało mi się skończyć liceum, a później studia – wspomina prawniczka. – Ale regułą jest, że rodzice namawiają nieletnie dziecko do nielegalnej aborcji. Gdy odmówi, wyrzucają je z domu – dodaje Andrzej Harasimowicz.
Zauważa jeszcze jeden istotny paradoks w polskim prawodawstwie: – W Polsce współżycie seksualne 15-latków jest według prawa legalne. Nielegalne jest za to zabranianie przez rodziców dzieciom w tym wieku współżycia. Innymi słowy, moje dziecko może mnie podać do sądu, jeśli będę mu zakazywał kontaktów erotycznych. Ale kiedy okaże się, że skutkiem takich kontaktów jest ciąża, to ja ponoszę za nią odpowiedzialność, zostaję zastępczym ojcem wnuka, utrzymuję go, opłacam alimenty.
Zdaniem Harasimowicza państwo nie może w ten sposób umywać rąk od swoich obowiązków:
– Nadrzędna nad polskim prawem europejska konwencja o prawach dziecka nakazuje państwu utrzymywać dziecko, które zostało urodzone przez inne dziecko. Ale kolejny już rząd udaje, że nie zna tej konwencji.
– Brak prostych, ale skutecznych form pomocy dla nieletnich matek skazuje je na długoletnią wegetację – mówi ze smutkiem w głosie Magdalena Wojciechowska, dziś uczennica liceum przed trzydziestką. Kasia z Małopolski też chciałaby kiedyś skończyć liceum. W to, że pójdzie do kolejnej szkoły zaraz po urodzeniu dziecka, nie wierzy.
Anna Szulc/Przekrój