Krzysztof Olejnik ma 35 lat. Jest dziennikarzem. Każdą wolną chwilę spędza na wodzie. Kiedyś był zawodnikiem, dziś żeglarstwo to jego wielka pasja.
Paweł Olbrych, 42-latek, to przedsiębiorca, prowadzi stadninę. Jest właścicielem klubu polo. Ponad wszystko jednak koniarzem. Konie są jedną z największych miłości jego życia.
Maciek Zientarski to 36-latek, syn znanego dziennikarza Włodzimierza. On też jest dziennikarzem. Z ojcem prowadzi audycje radiowe, realizuje programy telewizyjne i robi wiele rzeczy, których wspólnym mianownikiem jest motoryzacja.
Pierwszy z bohaterów, Krzysztof, ma ośmioletniego syna Kubę (pół roku temu przyszedł na świat jego drugi syn – Krzysztof junior). Kuba nie widzi świata poza łódkami i jeziorem. Jest jednym z najmłodszych w Polsce żeglarzy regat.
Paweł Olbrych 19 lat temu został ojcem Maćka. Jego syn mógłby bez przerwy jeździć konno. Kocha konie i grę w polo.
Synowie trzeciego z wymienionych ojców, Maćka – 13-letni Kuba i 8-letni Gucio podobnie jak tata i dziadek świata nie widzą poza motoryzacją. Umieją jeździć na motorach i samochodami, chcą się w tym doskonalić. Ich życie, poza szkołą, toczy się na ich własne życzenie wokół dwóch lub czterech kółek.
Jak trzem ojcom udało się zaszczepić w swoich dzieciach pasję do swojej pasji? Jak sprawili, że synowie, miast buntować się, zakochani są w tym samym, w czym ich rodzice? Co zrobić, żeby pójść ich drogą?
Nic na siłę
Maciek Zientarski nauczył się jeździć samochodem, kiedy miał około pięciu lat. – To był Fiat 126p. Na początku jeździłem, siedząc u ojca na kolanach, bo nie dosięgałem do pedałów – opowiada Maciek.
Włodzimierz Zientarski był dziennikarzem TVP, zafascynowanym motoryzacją. Maciek szedł w jego ślady. – To były czasy bez reklam i kolorowych folderów. O samochodach z zagranicy się marzyło, nie jeździło się nimi. Sam robiłem więc prospekty, wycinając i wklejając do zeszytu zdjęcia, które udało mi się zdobyć. Tak zrobiłem tacie katalog Citroena DS, którego chciał kupić – mówi Maciek.
Ojciec brał syna na zawody sportowe i w odwiedziny do fabryk. Jeździł z nim samochodami, które sam kupował, i uczył podstaw mechaniki pojazdowej.
Wiek się nie liczy
Co stało się po 20 z górą latach, kiedy Maciek ożenił się z Beatą i na świat przyszedł najpierw Kuba, a potem Gucio? – Historia zatoczyła koło. Najpierw pierwszy syn, a potem drugi zaczęli brać czynny udział w moim życiu. A moje życie to samochody i motocykle. Obaj zaczęli nasiąkać moją pasją, choć nigdy i do niczego ich siłą nie nakłaniałem. Sami chcieli – zarzeka się „środkowy” Zientarski.
Maciek godzinami cierpliwie tłumaczył Kubie zawiłości konstrukcji silnika, no i w wolnych chwilach uczył jeździć. Najpierw samochodem na kolanach, potem samodzielnie, a wreszcie małym motorem. – Woziłem Kubę motocyklem do przedszkola od zawsze. Najpierw siedział przede mną, a jak troszkę podrósł, to normalnie, już z tyłu. W przedszkolnej szafeczce z misiem miał kapcie na zmianę i wyścigowy kask. Jak mógłby nie zostać wielbicielem motorów? – pyta retorycznie Maciek.
To daje szczęście
Kuba ma 12 lat i umie jeździć samochodem. Ma własny motor. Oprócz tego, jak ojciec, ma bzika na punkcie snowboardu i eksploracji jaskiń. I jak ojciec, nie lubi pieszych wycieczek i spacerów. – Dlaczego dzielimy wspólną pasję? Bo zamiast go do czegoś nakłaniać, pokazałem mu, że hobby sprawia, że jestem w życiu szczęśliwy. On też postanowił być – wywodzi Maciek.
Z Krzysztofem i jego synem Kubą było niemal identycznie, wyjąwszy fakt, że pasję miał inną od Maćka. Od najmłodszych lat żeglował. Kiedy zaczął pracować, także nie odpuścił. Każdy urlop, wszystkie wolne dni i weekendy, poświęcał kultywowaniu hobby. Tym chętniej, że było to również hobby jego żony.
Pierwszy urlop Kuba spędził na łódce, na Mazurach, gdy miał... półtora roku! Mama zrobiła w weki potrawy dla dziecka, kupili zapas mleka Nutramigen dla alergików (bo okazało się, że Kuba jest alergikiem) i ruszyli wypoczywać. – Do dziś często oglądamy zdjęcia, na których Kuba pije mleko, trzymając się olinowania – mówi Krzysztof.
Mały sternik
Także kolejne urlopy żeglarska rodzina Olejników spędzała na wodzie w komplecie. A Kuba nasiąkał światem swoich rodziców. Szedł keją i zamiast wymieniać samochody, rozpoznawał silniki zaburtowe: Johnson, Mercury, Yamaha, etc. Słowa takie, jak: dziób, rufa, maszt, grot, kokpit, były dla niego równie oczywiste, co: klocki, obiad czy ulica.
– Mając 4–5 lat, był już naszym operatorem silnika. Pewnego razu powiedział nawet: „Jak to dobrze, że wy mnie macie, bo kto sterowałby łódką, gdyby mnie nie było” – śmieje się Krzysztof.
Pasja Kuby nie minęła także wówczas, gdy ojciec zabrał go do klubu żeglarskiego. Najpierw chłopiec asystował w przygotowaniach starszych kolegów, garnął się do pomocy. Po pewnym czasie marzył już tylko o jednym: żeby samemu pływać.
– Bałem się tego, ale pozwoliłem. Poszedł z trenerem na wodę. Gdy wracaliśmy do domu, nic nie mówił, siedział w aucie, milcząc. W pewnej chwili przełamał się: „Tato, to był najpiękniejszy dzień w moim życiu”. Miałem łzy w oczach – wspomina Krzysztof.
On ma bzika
Kuba Olejnik jest najmłodszym regatowym żeglarzem w Polsce. Ale nigdy nie zamyka stawki. Na zawodach, na stu żeglarzy mieści się w pięćdziesiątce. – Jako ojciec robię wszystko, żeby go wspierać. Ale czy go zmuszam? Wręcz przeciwnie! Czasami mam dość, jestem zmęczony, chcę odpocząć, a Kuba właśnie wtedy ma ochotę iść na wodę. Mówi tylko o żeglarstwie – mówi Krzysztof.
Pasja ojca przeszła na syna, co sprawia, że obaj są szczęśliwi. Krzysztof liczy, że żeglarskie środowisko ukształtuje syna nie tylko fizycznie, ale również charakterologicznie. – Oprócz żeglarstwa Kuba uprawia inne sporty. Pływa, jeździ na nartach, na rolkach i rowerze. Ma wybór, ale żagle są najważniejsze – mówi Krzysztof.
Jaką ma receptę na podzielenie się pasją z dzieckiem? – Nic na siłę i nic udawanego. Styl życia rodziny stał się stylem życia Kuby. Spodobało mu się to, co podoba się nam, choć nie był do tego nakłaniany – zdradza Krzysztof.
Wspólna jazda
Także Paweł Olbrych nie namawiał syna, który miał 5–6 lat, żeby chodził z nim pojeździć konno. Nie musiał, bo mały Maciek sam się garnął do pomocy przy stajennej pracy. – To były jego pierwsze doświadczenia z końmi. Właśnie wówczas zorientowałem się, jak należy postępować, żeby nie zrazić dziecka do swojej pasji. Nie wolno odrzucać naturalnej chęci dziecka do pomocy rodzicowi i chęci do przebywania razem. Nie robiłem tego, syn pomagał zawsze, kiedy chciał i w ten sposób, niechcący, wychowałem zapalonego koniarza – mówi Olbrych.
Paweł przyznaje, że hippika i sporty związane z końmi to pasja, którą łatwiej zainteresować dzieci. Konie są żywe, można je głaskać i żyć z nimi, spędza się przy nich mnóstwo czasu. Do tego dochodzi cała otoczka, siodła, buty i mnóstwo gadżetów, które interesują dzieci. – Jednak największą frajdę z jazdy konnej dziecko ma z innego powodu – wywodzi. – Kiedy w pewnym wieku pojawia się naturalna potrzeba imponowania rówieśnikom, młody jeździec budzi podziw. Nie musi popisywać się piciem winka w ukryciu i zaciąganiem się papierosami.
Wszystko razem
Olbrych nie mówił synowi, że fajnie jest jeździć, tylko jeździł z nim. Nie kazał czyścić konia, butów i siodła, tylko pokazywał, jak to robić. – Wielu ojców chce, żeby ich dzieci się czymś wspaniałym zajęły. Ale nic w tym kierunku nie robiąc, napotykają na opór – mówi. – Moim zdaniem zamiast gadać, trzeba samemu dać przykład zaangażowania!
Tekst: Marcin Kowalski