Kinga
Terapeuci par bardzo często słyszą skargi na nudę i zobojętnienie. Rozczarowani młodzi ludzie zastanawiają się, czy tak ma wyglądać reszta ich życia. Czytelniczka pisze „Nie łączy nas żadna wielka miłość". Pojawia się pytanie – czy nigdy ich ona nie łączyła? Jeśli miłości nie było od początku, to w końcu trudno spodziewać się po dziesięciu latach fajerwerków. Przypuśćmy jednak, że kiedyś, pewnie wcale nie tak dawno, czytelniczka i jej mąż byli w sobie zakochani. Znamienne, że pani Kinga nic o tym nie wspomina. Znamienne, ale zrozumiałe; często w fazie rozczarowania wydaje nam się niewiarygodne, że ten ktoś mógł być kiedyś tak ważny, tak bardzo na nas działać. Wolimy o tym nie myśleć, nie pamiętać, a jeśli już, to tylko po to, by obwinić partnera o rozczarowującą przemianę z uroczego chłopaka w nudnego towarzysza codzienności. Myślimy „Przecież to niemożliwe, że kiedyś byłam tak bardzo zakochana w tym nieciekawym facecie, którego aktywność ogranicza się do przełączania kanałów telewizora!”.
Bardzo niewiele wiemy o historii związku czytelniczki i jej męża, o ich wzajemnych uczuciowych fascynacjach i rozczarowaniach, nie mamy również ważnej informacji o tym, jak długo trwa okres zniechęcenia – czy liczy się na miesiące, czy raczej na lata: dlatego możliwy jest jedynie komentarz o charakterze ogólnym.
Wiele małżeństw przechodzi drogę od intensywnego poczucia zakochania i olśnienia poprzez codzienne rozczarowania aż do jałowego zobojętnienia. Nierzadko dochodzą też do ostatniego etapu – wrogości, urazy, wręcz nienawiści. Czy ta droga jest nieuchronna?
W naszych czasach związek chłopaka i dziewczyny na ogół zaczyna się od romantycznej fazy uniesienia, a także namiętnego seksualnego zauroczenia. Wielu z nas dobrze pamięta ten wyjątkowy, ożywczy i radosny stan emocjonalny. Kto go raz przeżył, będzie to sentymentalnie wspominał i skrycie, pewnie nawet koło osiemdziesiątki, marzył o powtórce. Fakty są jednak bezlitosne: z badań wynika, że seksualna namiętność trwa najwyżej dwa lata, a – wliczając fazę mniej intensywną – cztery. Potem inwestuje się energię w inne zadania, takie jak praca, bogacenie się czy dzieci, a seks może pozostać ważnym i miłym obszarem wspólnoty, ale nie ma już tej niezwykłej wibrującej nuty, jaką pamiętamy z czasów, gdy wystarczyło na siebie spojrzeć...
Można zmieniać partnerów przez całe życie w wiecznym poszukiwaniu upojnego dreszczyku, ale to bardzo męczące, a w ostatecznym rozrachunku mało satysfakcjonujące. Zamiast szukać nowych pożarów, warto sprawić, by iskra życia w naszym związku tliła się przynajmniej. Istnieje jednak poważna przeszkoda: wiele wskazuje na to, że inna osoba wywołuje w nas pożądanie, kiedy nie jest zawsze osiągalna lub kiedy czujemy, że możemy ją stracić. Marzenia i nadzieje często wiążą się właśnie z obiektami niedostępnymi. Tymczasem dobry związek polega na bliskości, a bliskość to możliwość codziennego, wzajemnego dostępu do siebie. Jak zatem poradzić sobie z faktem, że partner jest na wyciągnięcie dłoni.
Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Często napotykane zalecenia „ciągłej pracy" nad małżeństwem mało kogo inspirują, bo wizja związku jako wiecznej orki raczej zniechęca. Jeżeli już pracować, to nie nad małżeństwem, ale nad sobą, a ściślej mówiąc nad własną odrębnością. Osoby, które zbliżyły się tak bardzo, że jedna stała się częścią drugiej, są dla siebie jak własna ręka – niezbędne, ale niezbyt atrakcyjne. Jest to nota bene częsty przypadek wśród związków zadzierzgniętych wcześnie, na przykład w liceum, wspólnie dojrzewających i kształtujących się jak jedna osoba. Może to spowodować, że małżonek może być traktowany jak siostra lub brat. Być może to właśnie przydarzyło się pani Kindze.
Zatem część przepisu na nienużące małżeństwo to zachowanie odrębności – warto zatem nie stopić się do końca umysłowo, towarzysko, rodzinnie ani fizycznie. To oczywiście nie wystarcza, bo dystans raczej rozbija związek niż wzmacnia. Aby para przetrwała, powinna stworzyć swoistą intymność i zażyłość. Dobra para ma własne rytuały („W kinie zawsze trzymamy się za ręce"), tradycje („Poznaliśmy się w Zakopanem i od tej pory jeździmy tam co roku, chociaż to już zupełnie nie to miejsce, co wtedy") i mity („Jego babcia i mój dziadek pochodzą z tej samej miejscowości, całkiem możliwe, że znali się jako dzieci"). To tworzy ekscytujące poczucie więzi i wyjątkowości, które łączy się z obecną od początku fascynacją erotyczną i nie pozwala jej zblaknąć.
Jeśli zależy nam na żywym małżeństwie, nie należy dopuścić, by sprowadzało się ono do opieki nad dziećmi. Ci, którzy są wyłącznie rodzicami (choćby najlepszymi), dość szybko przestają być parą, łączą ich tylko sprawy dzieci, niknie intymna bliskość.
Dobry związek zatem to taki związek, w którym namiętność stopniowo przekształca się w zażyłość, tworzy się intymny świat odrębny od świata zewnętrznego (również od dzieci), a obie strony zachowują przy tym swoją odrębność.
To jest możliwe.
Podkreślenia w tekście pochodzą od redakcji.
Zofia Milska-Wrzosińska "Para z dzieckiem", wyd. Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza, Warszawa 2005