Dzięki dziecku mam pracę!

Z trudem łączyły dwa etety – w domu i firmie. W końcu powiedziały: dość! Teraz zarabiają i mają czas być mamami. Jak? Podpowiedziało im... macierzyństwo.
/ 04.12.2006 19:00
Karolina, Beata i Joanna miały świetne stanowiska. Były cenione, a szefowie czekali na ich powrót po urlopach wychowawczych. Jednak one odkryły, że macierzyństwo daje im o wiele więcej radości.
– Jak urodziłam Ulę, poczułam niesamowitą moc – mówi Karolina. – Energię, jakiej nigdy nie miałam. Moja dotychczasowa praca wydała mi się jałowa. Czułam, że teraz osiągnę wszystko.

Zdecydowały, że bardziej niż na karierze w korporacji zależy im na życiu rodzinnym i… pracy, która pozwoli być mamą w pełnym wymiarze. Nie była to łatwa decyzja. Wszystko zmieniło się dopiero przy drugim dziecku.

Ogień z wodą
Po urodzeniu pierwszego synka Beata wzięła urlop wychowawczy. Nie chciała zostawiać Artura na całe dnie. Jednak przyzwyczaiła się do szybkiego tempa życia i frustrowało ją zajmowanie się wyłącznie domem. Dlatego gdy syn poszedł do przedszkola, wróciła do firmy. – Pracowałam w marketingu. To zajęcie, które wiąże się z wyjazdami, wymaga zaangażowania, także czasowego – przyznaje. – Ale lubiłam to.
Szybko okazało się, że choć Artur trafił do wspaniałego przedszkola, to Beata wcale nie jest zadowolona. Na nic nie miała czasu. Będąc z synem, myślała o tym, co ma do zrobienia w firmie. W pracy martwiła się, jak Artur sobie radzi i kto – ona czy mąż – go odbierze. Wyraźnie było widać, że nie obejdzie się bez niani. A nie chciała, by jej dziecko było wychowywane przez obcą osobę. – Na szczęście los sam podjął za mnie decyzję – śmieje się. – Po kilku miesiącach byłam w drugiej ciąży. I zaczęłam myśleć, jak będę zarabiała – wspomina. Wymyśliła sklep z odzieżą ciążową. Choć brała też pod uwagę założenie szkoły rodzenia lub przedszkola.

Żona przy mężu?
Joanna po urodzeniu Mikołaja pracowała nadal. – Jestem anglistką i metodykiem – mówi. – Miałam mnóstwo zleceń. Prowadziłam lekcje w firmach, zwykle rano, układałam programy w szkołach językowych. Robiłam też tłumaczenia w domu – uśmiecha się. Ale i ona czuła się zmęczona. Łączyła przecież pracę o napiętych terminach z wychowywaniem Mikołaja, który nie rozumiał, dlaczego mama musi usiąść do komputera
i przez kilka godzin pracować w skupieniu.
Gdy na świat przyszedł Tomek, jeszcze trudniej jej było pogodzić pracę i opiekę nad synami. – Skończył się boom na poranne lekcje w firmach, a nie chciałam uczyć popołudniami – wspomina. – Byłam skłonna ograniczyć się do tłumaczeń, bo nie wyobrażałam sobie, by nie pracować.
Ale los bywa przewrotny. Mąż Joanny podpisał kontrakt na pracę za granicą. Do Czech wyjechali całą rodziną i Joanna na ponad rok została „żoną przy mężu“. Właśnie w Pradze wymyśliła, co będzie robić, gdy wrócą. – Zachwyciłam się sklepami dla dzieci, książeczkami i zabawkami w dobrym guście, głównie wszechobecnym Krecikiem – opowiada. Nim skończył się kontrakt męża, ona już krążyła między stolicami, badając rynek. Z nauczyciela, tłumacza i metodyka stała się właścicielką księgarni.

300% normy
Na krótko przed zajściem w ciążę Karolina zrezygnowała z pracy w dziale finansowym dużej firmy. Ekonomistka po prestiżowej SGH, z doświadczeniem, miała przed sobą duże perspektywy. – Jak sobie wyobraziłam, że szczyt mojej kariery przypadnie około 40. roku życia, a potem już do emerytury będę robiła to samo, byłam przerażona – robi zabawną minę. Zdecydowała, że poszuka innej pracy. Wtedy zaszła w ciążę. Żaden pracodawca jej nie zatrudnił, choć dochodziła do ostatnich etapów rekrutacji.
Jakiś czas po urodzeniu Uli zaczęła pracować w firmie konsultingowej. Robiła to, co ją interesowało. Tak bardzo, że często zabierała pracę do domu. – Po kilku miesiącach miałam dość – przyznaje. – Gdy Ula widziała, że wchodzę z laptopem, wyrywała mi go z rąk! Karolina zdecydowała więc, że laptopa będzie używać tylko w firmie. I… zostawała w biurze do późna. Była coraz bardziej sfrustrowana. Musiała coś wymyślić.
Pomysł warsztatów dla młodych mam, mających problemy z godzeniem pracy i dzieci, podsunęła Karolinie mama, psychoterapeutka. – Mama powiedziała, że nie tylko ja się miotam, chcąc być super: matką, żoną, pracownicą – i robić wszystko na 100 procent. Jak się te procenty doda, to wychodzi nieprawdopodobna liczba – nikt tego nie wykona!

To dzieci dają siłę
Wszystkie przyznają, że to dzieci i chęć bycia z nimi są powodem, dla którego z determinacją rozwijają swoje firmy.
– Gdyby nie Lolek, pewnie starałabym się pogodzić etat z wychowywaniem Artura – zwierza się Beata. – Teraz mam więcej czasu dla moich synów. A to najważniejsze. I to, że nie sprzedaję tylko ubrań, ale też pewien styl bycia mamą – opowiada. W sklepie nie ma tradycyjnych ogrodniczek, są modne ciążowe stroje.
Joanna uśmiecha się, bo wie, że jej synowie uwielbiają księgarnię, która przypomina ogromy pokój dziecięcy. Kolorowy, z miejscem do zabawy i małymi mebelkami. Są tu książeczki najlepszych autorów i ilustratorów, zabawki i przybory do rysowania rozwijają kreatywność. – Chcę, by synowie widzieli, że robię coś potrzebnego – przyznaje Joanna.
Karolina tryska pomysłami. Obok warsztatów dla mam z dziećmi, organizuje wyjazdy, również dla tatusiów z maluchami. Uważa, że przyda im się trening rodzicielstwa. Stąd już tylko krok do myśli, by firmy umożliwiały pracownikom zabieranie pociech na wyjazdy integracyjne!

Drugie połówki
Nic jednak nie udałoby się bez… wsparcia mężów. Nie odważyłyby się rzucić etatów. Stała pensja ich partnerów daje poczucie bezpieczeństwa, ale i motywuje, by w firmę wkładały maksimum energii. Stąd pomysł, by „SuperMAMA” i „Książeczka” zaistniały też jako sklepy internetowe.
Macierzyństwo nie musi być końcem kariery, ale właśnie jej nowym początkiem. Bycie mamą zmienia – i nic nie jest już takie samo. Nawet praca.

Tekst Ewa Sawicka