Centralnym problemem DDA jest upośledzenie zdolności do wchodzenia w bliskie relacje z ludźmi i niska samoocena (często maskowana osiągnięciami zawodowymi). Aby to zrozumieć, warto spojrzeć na takie osoby z perspektywy małego, zranionego dziecka, które rozwija się w skrajnie nieprzyjaznym i nieprzewidywalnym środowisku rodzinnym. Już jako kilkuletnie dzieci są świadkami scen, które znacznie przerastają ich możliwości rozumienia czy emocjonalnego poradzenia sobie z nimi (ciągłe awantury, bicie, wyzwiska). Jednym ze sposobów na uporanie się z nieznośną codziennością jest odcięcie się od przykrych emocji (strachu, wściekłości, wstydu, bezradności). To jednak wymaga dużej samokontroli, a ceną jest utrata spontaniczności i zepchnięcie nieprzyjemnych uczuć do nieświadomości (a tam żyją one własnym życiem).
Zastrzyk emocjonalnego znieczulenia, który dostał w dzieciństwie, działa co prawda cały czas, ale powoduje „znieczulenie ogólne” a więc także niezdolność do spontanicznego włączenia się w wir życia. Zamiast tego ogląda świat „jakby zza szyby”, z pozycji obserwatora. Bezpiecznie, bo z dystansu.
Ten pancerz, który człowiek przywdział by bronić się przed wrogim otoczeniem ciągle go chroni, jednak – jak mówi przysłowie - każdy kij lubi mieć dwa końce. Otóż, nie sposób przytulić się do kawałka zimnej blachy. Bo i ten pancerz to także ochrona przed bliskością. Może się to wydawać nieco dziwne, gdyż osoby zaniedbywane emocjonalnie w dzieciństwie są często wręcz głodne miłości w dorosłym życiu. Paradoks polega jednak na tym, że im bardziej jej pragną, tym trudniej jest im ją znieść. Dorosłe dzieci alkoholików targane są sprzecznymi odczuciami: ogromnym pragnieniem miłości z jednej strony i paraliżującym je lękiem przed bliskością z drugiej. Świadomie do niej dążą, ale nieświadomie ją niszczą („szybko się zakochuję i odkochuję”, „nie umiem wytrzymać z jednym partnerem” „nie wiem czemu wdaję się w burzliwe związki”).
Można powiedzieć, że w równym stopniu pragną bliskości z drugim człowiekiem co i się jej boją (bo jej nie znają, bo kojarzy im się tylko z bólem, rozczarowaniem, odrzuceniem itp.).
Czasem wątpią w to, że ktokolwiek mógłby się w nich - ot, tak po prostu - zakochać. Nawet jeśli, to tylko na chwilę, bo przecież nie mają nic wartościowego do zaoferowania.
I tu dotykamy ważnego problemu osób z syndromem DDA: niskiej samooceny i małego poczucia własnej wartości.
Dzieci z rodzin dysfunkcyjnych to dzieci, którym nikt nigdy nie powiedział, że są ważne tylko dlatego, że są. To dzieci, na które nikt nie zwracał specjalnej uwagi („dzieci niewidzialne”), nikt nie liczył się z ich potrzebami, uczuciami. To dzieci, które dawno nauczyły się rezygnować z własnych potrzeb. Bo i po co pragnąć, skoro nikt nigdy o nie nie dbał, niczego nie dał. Nauczyły się wiec liczyć tylko na siebie. Dzieci samowystarczalne.
Jest tak, że jeśli dziecko nigdy nie czuło się ważne dla swoich rodziców, jeśli zawsze miało poczucie, że jego sprawy i problemy nikogo nie obchodzą, to taki sposób przeżywania siebie („jestem nikim”, „i tak nikogo nie obchodzi co się ze mną dzieje”, „nie będę nikogo zamęczał swoimi problemami” ) zapisze się w jego psychice na długo.
Bagaż doświadczeń osób z rodzin dysfunkcyjnych bardzo przytłacza. Trudno jest bowiem żyć, gdy bolesna przeszłość dogania każdego dnia, czy to pod postacią wspomnień, czy też nieprzyjemnych emocji: smutku, lęku, bezradności lub niezrozumiałych wybuchów wściekłości.
Trudno o wewnętrzną równowagę, gdy spokój w życiu osobistym jest traktowany jak cisza przed kolejną burzą, a to, że jest się w ogóle cokolwiek wartym, trzeba sobie udowadniać na każdym kroku.
/RR/