Szukamy opiekunki
Postanawiam rozejrzeć się za nianią. Kasia jest pierwszą kandydatką, jaka do nas trafiła. Od razu podbiła serce Pauli, która już od progu obsypała ją stosem rysunków-prezentów. To dobry znak. Dzieci znają się na ludziach. Mnie ujmuje fakt, że Kasia jest pełna radości i spontaniczności, ma doświadczenie w zajmowaniu się maluchami, a w dodatku zdała właśnie na zaoczną pedagogikę przedszkolną. Spróbujemy. Dostaje ode mnie pracę domową – lekturę „Zabaw umysłowych dla niemowląt” Jackie Sielberg. Wydaje się trochę zdziwiona, ale ja nic sobie z tego nie robię. Opiekunka mojego Szkraba musi nie tylko umieć zmienić pieluszkę i pójść na spacer. Powinna wspierać jego rozwój, który już nigdy nie będzie przebiegać w tak zawrotnym tempie jak w pierwszych miesiącach życia. Absolutnie nie wolno tego zmarnować!
Wracam do pracy
Następnym razem spędzamy trochę czasu we trójkę, a potem ja idę do pracy. Niedaleko, do pokoju na piętrze. Tego dnia niewiele mogę zrobić, bo głównie wsłuchuję się w dobiegające z dołu odgłosy. Już wtedy czuję, że Kasia to osoba, jakiej szukałam. Niemal bez przerwy „rozmawia” z Małą, opowiada jej o wszystkim, co dzieje się wokół, zadaje pytania, podśpiewuje, tańczy, trzymając ją na rękach i wymyśla coraz to nowe zabawy inspirowane zadaną lekturą. – Nie ma Soni, nie ma. Jest Sonia! – wesoło woła Kasia i na moment przykrywa buźkę Małej tetrową pieluszką, wywołując salwy śmiechu. – A teraz mały Szopen coś nam zagra? – podaje Sońce dziecinne pianinko, w które moja córeczka z zapałem uderza rączkami i piszczy z radości, gdy udaje jej się wydobyć jakiś dźwięk.
Codziennie rano Sonia wita swoją nianię uśmiechem, gotowa na kolejną przygodę z odkrywaniem świata. Mogę więc spokojnie zamknąć się na górze i zabrać do pisania. Co pewien czas schodzę jednak pobawić się z Sońką, nakarmić ją i wycałować pulchny brzuszek. W ten sposób bez stresu przyzwyczajam dziecko do rozstań i nie męcząc się z laktatorem, mogę zająć się swoimi sprawami. Gdy nabieram dystansu do macierzyństwa, bardziej się z niego cieszę.
Domowa galeria
– Mamo, idę do Patrycji – mówi moja trzyipółroczna córka i znika za drzwiami. Po powrocie z przedszkola zdąży tylko przez chwilę poprzytulać się do Soni i już jej nie ma. A nawet gdy jest, pochyla się nad białą kartką i ćwiczy rysowanie kwiatków oraz pisanie literek. Potem z dumą wręcza mi swoje dzieła, którymi obwieszam dom. Ta prywatna galeria dużo mówi o tym, co dzieje się w życiu mojej starszej dziewczynki.
Na obrazkach sprzed kilku miesięcy tata ładnie się uśmiecha, ale mama ma otwartą buzię, zupełnie jakby krzyczała. Ostatnio Paula rysuje mi uśmiech od ucha do ucha, co jest najlepszą nagrodą za moje starania. Wreszcie w jej pracach zaczęła pojawiać się też Sonia. Wygląda więc na to, że okres adaptacji do nowych warunków Paula ma już za sobą. Znów jest radosną przylepką, która bez przerwy słodko szczebiocze, chętnie pomaga mi w drobnych obowiązkach i robi – choć nie bez oporów – to, o co ją proszę.
Angielski w domu
Oczywiście, Paula potrafi się zbuntować. Gdy ostatnio próbuję zafundować jej prywatne zajęcia językowe, krzyczy: „Nie będę się uczyć głupiego angielskiego!”.
Ma rację. Na naukę jeszcze za wcześnie, ale na zabawę w angielski wcale nie. Niestety, pani, która oferuje „lekcje w domu ucznia”, nie do końca to rozumie. Krzątając się po kuchni, słucham z niedowierzaniem pierwszej takiej lekcji. Zamiast angielskich piosenek, gier i zabaw, które powinny być podstawą zajęć z maluchami, moje dziecko wkuwa słówka! Wytrzymuję piętnaście minut, po czym grzecznie pani dziękuję. Na razie poprzestaniemy na zabawie przy angielskich piosenkach i zajęciach, które Paula ma w przedszkolu.
O ile znów nie złapie jakiejś infekcji, co ostatnio jest na porządku dziennym. Katarem szybko zaraża się Sonia i znów muszę przekładać jej szczepienia. A trochę ich jest – pediatra przekonała mnie, by dodatkowo zaszczepić Małą przeciwko pneumokokom. W ten sposób uchronię Sonię przed wieloma groźnymi chorobami.
Pierwsza zupka
Ledwie Sonia nauczyła się siedzieć, a już chce stać, podtrzymując się oparcia kanapy. – Na wszystko przyjdzie czas, Sonieczko – mądrzę się. Chwilę później sama próbuję przyspieszyć bieg wydarzeń.
Przez sześć miesięcy, zgodnie z zaleceniami specjalistów od żywienia, planowałam karmić Małą wyłącznie piersią. Ale teraz zamierzam rozszerzyć jej dietę nieco wcześniej. Pod koniec miesiąca chcę pojechać na zjazd absolwentów mojego liceum. Jeśli Sonia będzie nadal wyłącznie na piersi, niewiele z tego wyjdzie. Wkładam ją więc do wysokiego leżaczka i zachwalam zalety marchewki ze słoiczka. Mała, niestety, nie podziela mojego entuzjazmu. Krzywi się i językiem wypycha wszystko, co udaje mi się włożyć do jej buzi. A potem tak macha rączkami, że marchewka ląduje mi w oku. Następnego dnia próbuję podstępem. Piszczę na dziecinnej piszczałce, a gdy Sońka z radości otwiera buźkę, szybko umieszczam w niej łyżeczkę. Na darmo. Gdy zmiana menu nie poprawia jej apetytu, daję spokój.
Wyjeżdżając na spotkanie z przyjaciółmi z ogólniaka, optymistycznie zostawiam babci słoiczek zupki. Mam nadzieję, że uda się jej przekonać Sonię do jedzenia. Nie myliłam się! Kiedy ja świetnie się bawiłam, Mała zjadła z apetytem pół zupki, a babcia przypadkiem wypatrzyła pierwszy ząbek.
Marta Fidecka