„Dzień wstaje jasny i pogodny, i nic nie zapowiada zbliżającej się przygody” – tymi słowami nasz przyjaciel obieżyświat zaczyna każdy poranek. My tak mówimy przed wyjazdem, bo dla Michała każda wyprawa poza dom to Wielka Przygoda. Do tego dzielona z mamą i tatą, którzy na wyjeździe są (prawie) na jego wyłączność. Już dzięki temu, że jesteśmy razem, wszystko staje się ciekawsze. Krótkie wypady mają też tę zaletę, że są naprawdę bardzo łatwe do zorganizowania.
Udany debiut
Kiedy moi przyjaciele z czterotygodniową córeczką pojechali w okolice Olsztyna, byłam przekonana, że zwariowali. Z taką kruszynką ruszać w świat? Wykluczone! Tymczasem nasz zawód (jesteśmy z mężem fotografami i dziennikarzami) wymaga jeżdżenia po Polsce. Kiedy więc synek skończył miesiąc, uznaliśmy, że jest wystarczająco dorosły, by wyskoczyć z nami na zdjęcia w Niedzielę Palmową do Lipnicy Murowanej.
Przez rodzinę zostaliśmy uznani za wyrodnych rodziców, którzy za nic mają bezpieczeństwo dziecka (zresztą sama jechałam pełna obaw). Michałek zaś większość imprezy spokojnie przespał w samochodowym foteliku, a potem w wózku. I bardzo mu się podobało, że rodzice są cały czas obok! Wtedy nabraliśmy wiary, że podróżowanie z niemowlakiem (zdrowym i urodzonym w terminie) jest proste. Bo – jak się okazało – to fakt. Nasz synek przez pierwszy rok przejechał z nami blisko 30 tysięcy kilometrów po Polsce i jedynym problemem zdrowotnym był dwudniowy katar. Z sentymentem wspominam czas, gdy był karmiony piersią, bo odpadały problemy z aprowizacją.
Dokąd z maleństwem
Na pierwszą wyprawę dobrze jest wybrać miejsce, skąd w razie poważniejszych problemów można szybko wrócić do domu. A ponieważ maluszkowi okoliczności przyrody są początkowo zupełnie obojętne, warto wykorzystać ten czas, by pojechać tam, gdzie mamy ochotę. W majowe weekendy jest wiele imprez, można więc zaplanować odwiedziny zamku, w którym odbywa się turniej, albo wpaść na średniowieczny festyn. Jeśli wolimy ciszę, mamy do wyboru włóczęgę po lesie (przydatna będzie moskitiera do wózka), spacery plażą lub popływanie łódką (pilnując, by maluszek zapięty w foteliku był zawsze osłonięty przed słońcem). Im wcześniej zaczniemy wspólne wypady, tym szybciej przekonamy się, że nasz mały globtroter to wymarzony towarzysz podróży, który nigdzie sam nie powędruje, nie oprotestuje pomysłów rodziców, a samochodowy fotelik uznaje za naturalne przedłużenie wózka.
Jak się tam dostać
Najwygodniejszym środkiem transportu jest własny samochód. Trzeba jednak pamiętać, że im starsze dziecko, tym gorzej znosi siedzenie bez ruchu. Dlatego planując trasę, trzeba przewidzieć postoje. Można je połączyć ze zwiedzaniem (uwzględniając, że np. dawne forty są dla dwulatka o niebo bardziej interesujące niż muzeum z gablotami, gdzie nie wolno niczego dotykać) lub piknikiem w lesie (jedzenie z koszyka smakuje zupełnie inaczej niż w domu). Ja zwykle zabieram również kilka zabawek i w miarę upływu czasu daję Michałowi kolejne do łapek. Często też wyruszamy o świcie – wtedy dziecko jeszcze „dosypia” w samochodzie, więc zyskujemy trochę czasu na spokojną podróż.
Gdy podróż nie jest daleka (do 2–3 godzin jazdy), nawet największego marudę da się czymś zająć. Ze zdumieniem odkryłam, że gdy Michałek miał dwa miesiące, zaczął z zainteresowaniem oglądać improwizowane teatrzyki. Do dziś uwielbia, gdy ukochany słoń z owieczką „opowiadają” mu, gdzie jesteśmy i co robimy.
Co polubi dwulatek
Morze, las, a może góry? Każde z miejsc ma swoje atuty, także z punktu widzenia najmłodszych. Najważniejsze to tak zaplanować wyjazd, aby wszystkim sprawił przyjemność. Zwykle dzieci uwielbiają wodę, nie znaczy to jednak, że jesteśmy skazani na Mazury! Praktycznie wszędzie w Polsce są piękne jeziora z kąpieliskami lub strumyki o przyjaznej głębokości – a to naszemu odkrywcy w zupełności wystarczy do szczęścia. Można również zabrać dmuchany basen, dzięki czemu woda do taplania się będzie zawsze w pobliżu.
Jeśli lubicie żeglować, idealnym kompanem będzie niemowlak w foteliku lub dziecko dwu-, trzyletnie, któremu można wytłumaczyć konieczność noszenia kapoka. Praktyczniejsze od kajaka jest canoe (więcej w nim miejsca). Zróbcie maluchowi łódeczkę z kory i pozwólcie ciągnąć ją przyczepioną do canoe – będzie wniebowzięty.
Nie bój się gór
Górską przygodę warto rozpocząć od tras dostosowanych do wieku dziecka. Idealne są np. Błędne Skały w Górach Stołowych i Beskidy. Nie liczcie na to, że uda wam się przejść trasę w czasie podanym na drogowskazie – malec na pewno będzie chciał dokładnie obejrzeć po drodze wszystkie kamyki, sprawdzić, co w trawie piszczy, powrzucać patyki do potoku.
Jeśli chcecie połączyć wyjazd z górskimi spacerami (gdzie nie przejedziecie wózkiem), warto zaopatrzyć się w specjalną chustę. Michałek miał sześć miesięcy, gdy w takiej chuście zdobył Śnieżkę. Pamiętam rozbawione spojrzenia mijających nas turystów, którzy widzieli tylko dyndające nóżki. Maluszek, ukołysany marszem, większość drogi po prostu przespał! Starsze (czyli już pewnie siedzące) dziecko z pewnością będzie zadowolone, podziwiając świat z nosidełka, aczkolwiek nie dłużej niż przez 2–3 godziny. Kupując je, warto sprawdzić, czy ma pięciopunktowe zapięcie oraz czy można je z dzieckiem bezpiecznie postawić na ziemi. To ważne, gdy maluch śpi, a my akurat dotarliśmy do celu na zasłużony odpoczynek.
Zawsze warto opracować awaryjne plany na niepogodę: muzeum starych pojazdów, skansen czy kryty basen. Mając do wyboru zwiedzanie w grupie lub indywidualne odkrycia, lepiej postawić na samodzielność.
Gdzie nocować
Najlepiej podróżuje się poza sezonem: w maju i czerwcu pogoda jest gwarantowana, a ceny niższe. Bardzo dobrym miejscem do nocowania są kwatery agroturystyczne. Zwykle bardziej przypominają domowe pensjonaty, gdzie goście mają do dyspozycji osobne łazienki (bywają też pokoje z łazienkami), kuchnie, a często nawet całe domki. W takim przypadku dobrze jest pojechać z zaprzyjaźnioną rodziną z dzieckiem, dzięki czemu maluchy będą mieć towarzystwo, a dorośli czas na rozmowy. W wielu kwaterach koszt noclegu od osoby wynosi 20–50 zł, można też zamówić całodzienne wyżywienie (cena w granicach 20–40 zł). Przy dłuższym pobycie (powyżej pięciu dni) warto negocjować zniżkę.
Co zabrać
Stara zasada podróżników brzmi: „Im mniej, tym lepiej”. Wyjazd z dzieckiem wymaga jednak przygotowania się na wszelkie możliwe sytuacje (także pogodowe). Ale nie znaczy to, że musimy zabierać ze sobą połowę domu. Śmiało można zostawić wanienkę i kąpać dziecko pod prysznicem (gdy nie siedzi samodzielnie, można je myć na kolanach taty). Niepotrzebny też jest kojec, lepsza będzie karimata umożliwiająca siedzenie na ziemi. Na wertepach przyda się wózek terenowy, jeśli jednak zamierzamy chodzić po wydeptanych ścieżkach, dwulatkowi wystarczy parasolka (zajmuje znacznie mniej miejsca).
Pakując torbę, zawsze jestem przekonana, że zabieram za mało ubranek, ale na miejscu okazuje się zazwyczaj, że mam ich za dużo. Dziecko biega praktycznie w 3–4 zestawach, które w razie potrzeby piorę na bieżąco w umywalce. Dlatego teraz staram się do sprawy podchodzić zdroworozsądkowo i na weekend biorę 4–5 kompletów, pakując zarówno cieplejsze bluzy (doskonale sprawdzają się polarowe), jak i body z krótkim rękawkiem. Wybierając ubrania, kieruję się względami praktycznymi: najlepsze są w ciemniejszych kolorach, które nie wymagają prasowania i mogą się zniszczyć. W końcu wyjazdy to czas odkryć, a plamy i podarcia są ich nieuniknioną ceną.
Najważniejsze to odważyć się i wyruszyć! Może już w ten weekend? Pranie, prasowanie i sprzątanie jest naprawdę mniej ważne. Obudźcie się rano, powiedzcie sobie: „Dzień wstaje jasny i pogodny, i nic nie zapowiada zbliżającej się przygody”... Bon voyage!
Tekst Anna Olej