Samolotowa przygoda

Nawet krótka podróż z niemowlakiem może być dla rodziców wielkim wyzwaniem.
/ 05.07.2006 13:03
Miało być szybko, wygodnie i bezpiecznie. Okazało się jednak, że nawet krótka podróż z niemowlakiem może być dla rodziców wielkim wyzwaniem.

Pierwszy raz wsiadłem do samolotu, gdy miałem 16 lat. Moja żona – 23. A nasza córka... Nasza córka poleciała samolotem, zanim skończyła sześć miesięcy! Ale od początku.
Moja mama, a więc babcia Monia, mieszka w Niemczech. Po narodzinach Agatki obiecaliśmy, że w odwiedziny przyjedziemy najszybciej jak się da. Ale jak jechać? Polecimy samolotem, tak będzie najszybciej.
Rozmawialiśmy z różnymi osobami, by dowiedzieć się, czy to bezpieczne. Czy małej nic się nie stanie, czy nie będzie się bać albo płakać, czy różnice ciśnienia nie są groźne i czy nie trzeba dać jej czegoś na uspokojenie. Wszyscy mówili nam to samo: najlepiej dać „cycusia”. To zapewnia poczucie bezpieczeństwa, napełnia żołądek, daje zajęcie i pomaga odetkać uszy... Zapytaliśmy też o radę lekarkę. W końcu Agatce dopiero co stuknęło pięć miesięcy. – A co to przeszkadza? – odpowiedziała zdziwiona. – Lećcie zdrowi.

Mały pilot i...
Kilkanaście dni później byliśmy już na lotnisku. A z nami dwie wielkie torby z bagażami, dwie mniejsze podręczne do zabrania na pokład i samochodowe nosidełko, w którym taszczyliśmy nasz skarb.
Przyznam szczerze, że byłem zaskoczony. Miałem wrażenie, że jesteśmy bardziej przejęci niż nasza córka. W samolocie zachowywała się tak, jakby latała nim co tydzień. Spokojnie siedziała na kolanach u Małgosi (małym dzieciom nie sprzedaje się osobnych miejsc). Była wyjątkowo grzeczna. Troszkę drzemała, troszkę bawiła się grzechotkami, troszkę jadła. Na koniec, tuż przed lądowaniem, stewardesa zachwycona Agatką, dała jej odznakę „małego pilota”.
„Mamy dziecko urodzone do latania” – pomyślałem później. Wówczas nawet nie podejrzewałem, co może nas czekać w drodze powrotnej.
A czekał prawdziwy horror. Samolot, którym z Berlina mieliśmy lecieć do Warszawy, nigdzie się nie wybierał. – Musicie lecieć przez Frankfurt. Odlot za 45 minut – oznajmiła pani w punkcie odpraw.
No to pędem na drugi koniec lotniska do innego punktu odpraw. Zanim oddaliśmy bagaże, trzeba było jeszcze przebukować bilety. Małgosia pchała wózek z torbami, ja niosłem coraz cięższą Agatkę w bardzo niewygodnym foteliku. Byłem cały mokry.
W poczekalni tłum. Do samolotu weszliśmy jako ostatni. – Niech wszyscy sobie usiądą, nie będziemy się przepychać – powiedziałem do Małgosi. Poszedłem przodem, wąskim przejściem między rzędami foteli. Nasze miejsca były pod oknem, musieliśmy się jeszcze przecisnąć obok pewnego pana. Postawiłem nosidło na podłodze.

...wielki błąd
Źle zrobiłem. Agatka nie widziała mnie, bo stałem za nią. Zaczęła płakać. Na ten dźwięk wszyscy pasażerowie wychylili się ze swoich miejsc. Agatka zapłakała jeszcze głośniej. Ktoś pochylił się nad nią, próbując ją zabawić. Agatka wyła. A potem jeszcze przesiadka...
Frankfurckie lotnisko jest ogromne. Do terminala, z którego odlatywał samolot do Warszawy, mieliśmy spory kawałek. Gdy przechodziliśmy przez bramkę do wykrywania metali (w końcu rodzice niemowlaka mogą chcieć porwać samolot!), strażnik wziął Agatkę na ręce. Ona dostała histerii.
Gdy w końcu dotarliśmy do naszego samolotu, okazało się, że wszyscy już są na miejscach i czekają tylko na nas.
Nagle Małgosia powiedziała do mnie: – Czujesz? Wciągnąłem powietrze i podszedłem do pana z obsługi: – Bardzo przepraszam, ale musimy jeszcze do toalety.
Mała zrobiła właśnie największą w swoim dotychczasowym życiu kupę.

Tomasz Sakowski