Do główki... przez zabawę
W przypadku malutkiego dziecka nie sposób oddzielić rozwoju emocjonalnego i fizycznego od intelektualnego. Dlatego, jeśli ktoś stawia sobie za cel wychowanie geniusza i kładzie nacisk wyłącznie na intelekt, popełnia błąd. Co z tego, że malec będzie miał „technicznie” bardzo sprawny mózg, skoro napotka trudności w kontaktach towarzyskich, nie będzie umiał cieszyć się życiem, zabraknie mu pewności czy wiary w siebie... Harmonijny rozwój malucha jest dużo cenniejszy.
Żadna z technik stymulacji nie zaszkodzi dziecku. Kryją one jednak pewne niebezpieczeństwo – by traktować kontakt z maluszkiem jako zadanie, które należy wykonać punkt po punkcie. A przecież nawet wtedy, gdy „tylko” nosisz dziecko, przytulasz je, rozmawiasz z nim, także zachęcasz je do rozwoju. Robisz to instynktownie. Dlatego podstawowa zasada stymulacji tak naprawdę brzmi: bądź z dzieckiem i ciesz się każdą wspólnie spędzoną chwilą. Jeśli chcesz sięgnąć po najnowsze metody wspomagania rozwoju, zrób to po prostu na zasadzie kolejnej zabawy, a nie mozolnego treningu.
Migaj do mnie, jeszcze
Zanim maluch zacznie mówić, ma ogromną potrzebę porozumiewania się. Robi to po swojemu: wykrzywia buzię w podkówkę („będę płakać”), krzywi się i postękuje („niewygodnie mi”), wydaje piski („o to chodziło!”), posapuje („to mi smakuje”). Uważna mama potrafi to odgadnąć. Może też mu pomóc wyrazić jeszcze więcej. Tego odkrycia dokonał psycholog Joseph Garcia, tłumacz języka migowego. Zauważył, że jeśli niesłyszącym rodzicom urodzi się słyszące dziecko, uczą je migać. A ono zaczyna posługiwać się tą „mową” wcześniej niż zwykłym językiem. Opracował pierwszy program „Sign with your baby” – „Migaj ze swoim dzieckiem”. Polega on na stopniowym uczeniu maluszka znaków migowych i jednoczesnym uczeniu słów mówionych.
Naukę można zacząć około szóstego miesiąca. Przy odpowiednim wysiłku oraz cierpliwości rodziców dziecko jest w stanie w ciągu miesiąca nauczyć się pięciu znaków. Powinny one dotyczyć powtarzających się sytuacji, by jak najczęściej widziało znak i słyszało słowo z nim związane. Nie trzeba używać języka migowego, można wymyślić własne znaki.
Badania pokazały, że taka edukacja w pierwszym roku życia sprawia, że dzieci szybciej uczą się mówić. W wieku dwóch lat są na poziomie trzylatków, a jako trzylatki mówią jak przedszkolaki. Mając siedem lat osiągały w testach inteligencji średnio dwanaście punktów więcej niż ich rówieśnicy! Były też bardziej pogodne. Skąd takie rezultaty?
Posługiwanie się językiem migowym wykorzystuje zarówno lewą półkulę mózgu (gdzie mieszczą się ośrodki odpowiedzialne za mowę), jak i prawą (która odpowiada za orientację przestrzenną oraz bodźce wzrokowe). Poprawia też koordynację „oko–ręka”. Z tego powodu na całym świecie dziesiątki tysięcy słyszących rodziców porozumiewa się ze swoimi maluchami językiem migowym. U nas metodę tę stosuje Danuta Mikulska z Instytutu Języka Polskiego (obecnie przygotowuje polską wersję programu edukacyjnego dla rodziców). Jej dziesięciomiesięczna córka Lena zna dziś około trzydziestu znaków. Umie „powiedzieć” kilka prostych słów, a rozumie niemal wszystko, co się do niej miga. Komunikuje się lepiej niż jej rówieśnicy! Podobnie jak inne dzieci, których mamy już nauczyły się migania.
Mum, talk to me
Wiadomo nie od dziś, że maluchy, które przychodzą na świat w rodzinach dwujęzycznych, opanowują oba języki bez wysiłku. Im młodsze dziecko, tym łatwiej, bo uczy się w sposób naturalny: podczas słuchania, naśladowania innych, zabawy. Z wiekiem przychodzi to coraz trudniej. Naukowcy twierdzą, że dzieje się tak dlatego, iż umiejętności związane z konkretnym obszarem w naszym mózgu najlepiej zdobywać w okresie, kiedy dopiero zaczyna on funkcjonować – języków powinniśmy się więc uczyć, gdy odkrywamy świat mowy. Rozwija to także połączenia między komórkami nerwowymi odpowiedzialnymi za słuch i silnie stymuluje rozwój ogólnej inteligencji. Dla maluchów naturalne jest, że uczą się od innych dzieci. Wiedzę tę wykorzystują twórcy szkół językowych dla najmłodszych – czyli już rocznych uczniów.
Najbardziej znana, stosowana już od piętnastu lat, jest metoda Helen Doron. Odwzorowuje ona sposób poznawania przez dziecko języka ojczystego: najpierw osłuchuje się z nim, a dopiero potem próbuje rozumieć znaczenie poszczególnych słów. Powoli maluchy same zaczynają mówić do siebie w tym języku. Z kolei w Play & Say Academy dzieci muszą angażować wszystkie zmysły – aby zapamiętać, co to jest „flower”, dotykają go, wąchają, oglądają. Wkrótce w odpowiedzi na pytanie: „Where is a flower?” pokazują go bez kłopotu. Piosenki, krótkie rymowanki z użyciem gestykulacji do muzyki, a także nagrane na płytach bajki pomagają dzieciom osłuchać się z językiem i zapamiętać nowe słowa. Organizowane są też zajęcia ruchowo-muzyczne po angielsku (Musical Babies) dla sześciomiesięcznych bobasów! Podczas zabawy poznają podstawowe słowa, zwroty i pojęcia.
Wybierając się z maluchem na takie „lekcje”, nie stawiaj sobie (a raczej jemu) ambitnego celu: „Musi nauczyć się języka, żeby w przyszłości dostać dobrą pracę”. Potraktuj je jako zabawę z innymi dziećmi. Choć, oczywiście, przyswajanie kolejnego języka równolegle z ojczystym działa stymulująco na rozwój mózgu.
Czytanka dla bobasa
Wielu rodziców uczy dzieci czytać, zanim pójdą do przedszkola, jednak mało kto robi to prawidłowo. Potem maluchy z trudem składają słowa z poszczególnych liter i sylab. Jeśli od razu uczy się je czytać całe wyrazy, w przyszłości radzą sobie dużo lepiej – tak twierdzi Glenn Doman, neurolog dziecięcy, autor popularnej metody nauki czytania. Z odpowiedniej odległości, przez określony czas pokazuje się karty z napisanymi słowami i głośno je odczytuje. Pozwala to połączyć znaczenie z obrazem, bo do takiej nauki niepotrzebna jest znajomość liter. Dziecko zapamiętuje „fotograficznie” kolejne słowa, frazy, w końcu zdania. Gdy potem czyta, rozpoznaje całe elementy. Glenn Doman zachęcał rodziców, by zaczynali uczyć już... noworodka. Na tym etapie chodzi raczej o wykształcenie umiejętności skupiania wzroku (używa się czerwonych napisów), co dobrze wpływa na rozwój połączeń nerwowych. Taka nauka nie może być treningiem! Maluchy lubią zdobywać nowe umiejętności, ale w atmosferze zabawy.
Z kolei socjolog, dr Irena Majchrzak, która prowadziła badania wśród meksykańskich Indian, zauważyła, że źródłem kłopotów z nauką czytania może być fakt, iż dorośli kierują uwagę dziecka na brzmienie słów, zamiast na ich znaczenie. Opracowała tzw. odimienną metodę nauki alfabetu i czytania. Maluch najlepiej zna swoje imię, wywołuje też ono pozytywne emocje. Aby pokazać mu, że słowo pisane ma określone znaczenie, używa się właśnie wizytówki z jego imieniem. Potem, w formie gier i zabaw, malec uczy się innych imion, wyrazów, liter. Pomocne są w tym specjalne książeczki: „Nazywanie świata” (propozycje zabaw), „Opowieści sowy” (zbiór krótkich opowiadań do czytania). Metoda ta opracowana została z myślą o dwu-, trzylatkach, ale można ją wykorzystywać wcześniej, jeśli maluch potrafi skupić uwagę na książce. Samo słuchanie bajek też przyniesie mu korzyści.
Czy na pewno warto?
Dbając, by dziecko było najmądrzejsze, najwspanialsze, warto zadać sobie pytanie – a co, jeśli takie nie będzie? Czy będę kochać je mniej? Czy będę rozczarowana? Inteligencja i zdolności zależą również od genów. A na zainteresowania malca i jego stosunek do życia duży wpływ będzie mieć z czasem środowisko rówieśników. Dlatego, choć oczywiście warto robić wszystko, by zapewnić mu dobry start i pobudzać jego rozwój, trzeba sobie powtarzać, że on i tak pójdzie swoją drogą. Może się okazać, że nauka będzie przychodziła twojemu dziecku z trudem. Albo wybierze inny model życia niż ten, który ty uznasz za najlepszy dla niego.
Wspomaganie rozwoju to przecież nic innego, jak stwarzanie szansy. Pokazywanie, jak ciekawy i piękny może być otaczający świat. Dawanie narzędzi, by dziecko samo mogło go poznawać (rozum to najpotężniejsze narzędzie!) i przedstawianie propozycji, z których może, ale nie musi skorzystać. Jeśli mimo twoich i jego starań maluch nie będzie wybitnie inteligentny, jeśli nie zacznie mówić po angielsku w wieku dwóch lat ani czytać, zanim pójdzie do przedszkola – to przecież nic takiego. Tak naprawdę dla niego ważne jest, by umiał... być szczęśliwy. Trzeba to sobie wciąż powtarzać. Łatwo bowiem obarczyć swoją pociechę bagażem własnych niespełnionych nadziei i frustracji.
Anna Piasecka