...wyprawy do babci i dziadzia
Jedziemy aż na dwa tygodnie i to przez pół Polski! Paula podekscytowana. Zaczynamy jednak nieciekawie, bo dzieci bardzo kaszlą i zaraz po przyjeździe musimy odwiedzić pediatrę.
Historia zatacza koło – ta sama lekarka, która leczyła mnie, gdy byłam dziewczynką… Zapalenie oskrzeli – u jednej i drugiej. Trzeba podać antybiotyk. Po trzech dniach Paula przestaje kasłać, ale Sońce nie przechodzi. W dodatku jej żołądek kiepsko znosi lekarstwo.
„Nie ma na co czekać, bo skończy się zapaleniem płuc. Trzeba jej dać zastrzyki. Dwa razy dziennie przez pięć dni” – mówi pani doktor. Ciarki przechodzą mi po plecach. Iniekcje są bardzo bolesne i Sonieczka płacze żałośnie, a ja razem z nią. Nawet Paula chowa się za łóżkiem, żeby nie słyszeć łkania siostrzyczki, a potem czule próbuje ją pocieszyć. Na małej pupce przybywa śladów po ukłuciach. Na szczęście lekarstwo okazuje się skuteczne i po tygodniu Sonia nareszcie wraca do zdrowia.
Pełna swoboda
Moja mama wzięła urlop, by nacieszyć się wnuczkami. Raczkuje z Sonią po podłodze, buduje dla Pauli domek z krzeseł i kocy. Jeszcze gotuje i pierze, nie pozwalając mi się do niczego dotknąć, „bo ty nie wiesz, gdzie ja co trzymam” itd. Ileż ona ma energii i cierpliwości! Paula wchodzi jej na głowę: „Babciu, pobaw się ze mną w królową i sługę”, „Babciu, zapnij mi buty”, „Babciu,...”. Babcia Ela z radością spełnia zachcianki ukochanej wnusi.
Sońce też wszystko wolno. Może zrzucać książki z półki, ciągnąć psa za uszy, wgniatać ciastka w dywan.... Może nawet pukać w akwarium i straszyć drogocenne rybki dziadzia Jasia, który... cieszy się z zainteresowań wnuczki. Nie wtrącam się w ten wychowawczy chaos, pozwalając im wszystkim nacieszyć się sobą. Za dwa tygodnie wszystko wróci do normy.
Korzystam za to ze swobody. Odwiedzam dawne koleżanki, czytam książki, oglądam filmy, łażę po sklepach, zaglądam do kawiarni – oddaję się z radością tym niedostępnym na co dzień rozrywkom. Mam też czas i możliwość, by skupić się tylko na jednej z dziewczyn, bez wiszącej u spódnicy drugiej. To też luksus. Gdy mama usypia Sonię, ja zabieram Paulę na pizzę i na koncert. Tylko my dwie! Szkoda, że dziadkowie mieszkają tak daleko...
Jednak panikuję
Sonia wydaje z siebie rozmaite pohukiwania, piszczy: „aaa!”, kiedy woła Paulę i „eee!”, gdy ta za mocno ją ściska, ale... nie gaworzy. Dotychczas byłam cierpliwa, bo dzieci nie rozwijają się jak w podręczniku. A mówi on, że maluchy zaczynają powtarzać sylaby (ba-ba-ba; ma-ma-ma) około szóstego miesiąca. Szperam w Internecie i ogarnia mnie coraz większy niepokój.
„Natychmiast odwiedź lekarza, gdy dziecko nie zacznie gaworzyć do siódmego miesiąca” – stwierdza autor na jednej ze stron. „Brak gaworzenia może być objawem zaburzeń rozwoju” – znajduję na innej. „Szczególnie niepokojące może być współwystępowanie powiększonego obwodu główki z opóźnieniem lub brakiem gaworzenia”. Zaczynam panikować, bo podczas ostatniej choroby Sońki lekarka zaniepokoiła się za dużym obwodem jej główki!
Kilka dni potem jesteśmy już u logopedy. Malutka przygląda się pani ciekawie, a potem obdarza ją ufnym uśmiechem. Zwiedza na kolanach cały pokój, próbuje zbadać zawartość szuflad i naśladuje mój gest, gdy upominam ją „Sonia, nie wolno”. Potem robi „kosi-kosi”, bierze od pani kolorowe piłeczki, robi nimi „puk, puk” i podaje je z powrotem, słysząc „Sonia, daj”.
A ja odpowiadam na pytania dotyczące przebiegu ciąży, porodu, dotychczasowego rozwoju i wreszcie słyszę: „To wspaniale rozwinięte dziecko. Słyszy, rozumie, nawiązuje kontakt” – stwierdza logopeda. „Jedyną rzeczą, która mogłaby mnie niepokoić, jest... duża główka” – dodaje i wysyła na wizytę do neurologa. Wychodzę załamana.
Następnego dnia jesteśmy w Centrum Zdrowia Dziecka. „Tak wspaniałe dzieci rzadko do mnie trafiają” – stwierdza lekarka. Sońka urzekła ją radością i ciekawością świata. Wszystkie „testy” zdaje doskonale. Nawet jej główka nie wzbudza zastrzeżeń.
By było dobrze
Marcin strofuje mnie, że robię z Sońki niedorozwiniętą, a babcia Ela rzuca palenie w intencji „żeby było dobrze”. Nagle, po kilku dniach, gdy w drodze na narty gubimy drogę, Sonia zaczyna: „ba-ba-ba-ba”. Nie dowierzam! A ona jakby nigdy nic powtarza: „ba-ba-ba-ba”. Łzy napływają mi do oczu, Paula bije brawo, a Marcin przestaje uważać, gdzie skręcić. Jedziemy tak przed siebie szczęśliwi, słuchając dźwięcznego gaworzenia. Przez następne dni Soni nie zamyka się buzia. Umieram z dumy, gdy przy obiadku powtarza „am”, a kiedy pierwszy raz słyszę „ma-ma-ma”, ryczę jak bóbr!
Przez tydzień mieszkamy w wysokich Tatrach. Wokół pełno ludzi, mnóstwo dzieci, długie spacery z dziadkiem Rysiem po chrupiącym śniegu. Paula uczy się jeździć na nartach w szkółce narciarskiej – po pół godzinie ma łzy w oczach. Następnego dnia to samo. Namawiam ją jeszcze, by spróbowała ze mną. I wtedy następuje przełom – szusuje, jakby urodziła się z nartami na nogach. Bawimy się w ganianego, robimy zawody. Paula jeździ coraz szybciej i nie pozwala się wyprzedzić. Marcin pęka z dumy, ja cieszę się ze wspólnej zabawy. Patrzę na nią z niedowierzaniem. Wracamy zachwyceni do Soni i dziadka. Maleńka śpi upojona świeżym i mroźnym powietrzem. To był naprawdę długi miesiąc...
Marta Fidecka