Wśród licznej załogi „Huraganu” dał się wyraźnie odczuć chimeryczny charakter starego kapitana – Joachima. Master wybuchał gniewem nawet z błahych powodów, wyraźnie zaznaczając swą hegemonię w okrętowej hierarchii.
Rozczochrani majtkowie biegali po pokładzie statku, przymykając chyłkiem obok Joachima. Nie słychać już było hałaśliwych harców. Żaglowiec huśtał się na potężnej fali. Kapitan poprawiając sztywny, wykrochmalony halsztuk, spoglądał na wiatromierz. Od dwóch dni dmuchał przeciwny wiatr. Płynęli dokładnie wprost na Sztokholm. Trzeba było zawracać. Wahający się barometr był wskaźnikiem humorów załogi. Marynarze głośno klęli pechową pogodę. Wiedzieli, że czeka ich niechybna harówka, a przecież kapitana trudno zadowolić.
Chodził po pokładzie i głośno ich wyzywał od bandy nierobów. Od hultajów i chuliganów, którzy głównie zajmują się hazardem i piciem alkoholu. Każdy zdawał sobie sprawę z faktu, że sytuacja, w której się znaleźli jest „przechlapana”. Wydawało im się, że wpadli w otchłań Hadesu i przeżyją gehennę. Jeden z załogantów w strachu zaczął sobie przypominać, jaki był jego horoskop. Jednak po dwóch dniach, wiatr zmienił kierunek. Statek schwytał odpowiedni wiatr w żagle i pomyślnie obrał kurs na Kopenhagę.
W nocy zamajaczyły światła wyspy Bornholmu. Rankiem dobijali do celu ich wyprawy. Rankiem znaleźli się w pobliżu Kopenhagi. Buchając czarnym dymem z komina, mały holownik wprowadził ich do docelowego portu. Najpierw napotkali na swej drodze celników, których zadaniem było sprawdzenie czy statek nie przemyca narkotyków: haszyszu i heroiny. Akcja była rutynowa i została przeprowadzona według narzuconego schematu. Na pokładzie transportowano głównie kamienie szlachetne.
Później zaczęły się oficjalne wizyty. Kapitan miał okazję pochwalić się mahoniowymi meblami i ustawionymi na nich chińskimi hortensjami, spodobały się również różnokolorowe chodniczki w chrabąszcze. Wzbudziły one zachwyt gości handlujących holenderskimi hiacyntami i chabrami.
Nagle po schodach zszedł uśmiechnięty Hindus. Nikt nie wiedział kim jest, ale od razu się przedstawił, po czym zaproponował kapitanowi i jego załodze nocleg w pobliskim hotelu, które prowadzi ze swoją macochą. Joachima zdziwiła to zachowanie, nie znał przecież tego człowieka, ani jego wspólniczki. Podejrzewał, że czyha tam na nich ohydna pułapka. Ostatecznie przekonało go to, że nocował tam niegdyś pewien maharadża a na wyposażeniu są hamaki i wielkie łóżka z baldachimami.
Na miejscu, miła obsługa podała zmęczonym mężczyznom posiłek. Głód doskwierał im od dawna, toteż schabowy poprawił humory marynarzy. Po poprawie ogólnej higieny Joachima stać było na humanitarny odruch względem załogi. Zezwolił na swawole, hazard i hulanki przy dźwiękach hawajskich grzechotek.
Jeszcze późną nocą zmęczeni majtkowie, leżąc w hamakach, snuli miłe dla ucha opowieści o hożej Kachnie z Helu, do której wdzięków wzdychali wszyscy marynarze. Powoli milkły wszelkie głosy. O świcie marynarze – ledwie przetrą opuchnięte oczy – znów zostaną wzięci w karby surowej dyscypliny.
chrapać