Dwa garnizony, które nadludzko się nie lubiły, pewnego dnia przystąpiły do walki. W pewnym momencie w starciu nastąpiła krótka pauza. Wojska dokonywały gruntownych przegrupowań swoich ludzi. Jurand Łańcuszek - dowódca pułku ułanów - zmrużył oczy, wpatrując się w umocnienia na terytorium wroga, któremu udało się już zająć zrujnowany zbór. Analizował niezwykle trudną dla ataku kawaleryjskiego konfigurację terenu przeciętego wąziutką rzeczułką. Potarł swój tłusty podbródek, ścierając ze skóry strugi potu.
Równo o dwunastej rudy adiutant zameldował, że we wrogiej reducie panuje cisza i spokój. Po dwóch godzinach dowódca zaobserwował tam jednak ruchy kolumn wojsk, szczególnie wśród głównych pozycji. Długo zastanawiał się, czy próba ponowienia ataku nie będzie samobójstwem, zwłaszcza, że szwankował dowóz amunicji. Ułani byli zmęczeni. Oprócz tego dokuczały im owady, rój much i komarów. Męczącą udręką były głód i brudne przepocone ubrania: mundury, bluzy oraz onuce. Sznurowadła w butach się poplątały i pourywały, każdy z wojaków miał przemoczone obuwie, co było uciążliwe.
Na przekór regułom, pułkownik stłumił w sobie nurtujące go różnorakie skrupuły. Nie chciał dopuścić do tego, by okrzyknięto go tchórzem. Postanowił kontynuować bój dopóty, dopóki opór wroga nie zostanie złamany i nie osiągną spektakularnego zwycięstwa, a tryumf nie będzie znał końca!
Wiedział, że jest już późno na rewolucje, z braku pomysłu i nadmiaru kumulujących się myśli zaczął nerwowo drapać się po udzie. Krytycznie podjął próbę mobilizacji swojego wojska, chciał powiedzieć im coś ku pokrzepieniu serc, dodać otuchy i sił do walki trudnym do wygrania boju! Obciągnął energicznie mundur i odwrócił się by wydać polecenia. Wygłosił krótkie, zwięzłe przemówienie. Przypomniał ułanom formułę ślubowania, którą składali dwudziestego ósmego grudnia w Grudziądzu, zaledwie w zeszłym roku. Zachęcił ludzi do rozstrzygającego natarcia, które powinno zmusić wroga do ostatecznej kapitulacji. Odpowiedzią był chór okrzyków rozentuzjazmowanych podwładnych. Ta reakcja wywołała subtelny uśmiech na twarzy dowódcy, umyślny cel został już w połowie uzyskany.
W ciągu pół minuty wojska z podwójną siłą, równym szykiem wysunęły się na skraj lasu. Z animuszem zmierzali w stronę nieprzyjaciół, by móc potem się pochwalić, iż wróg został zgładzony. Wówczas w ich stronę poleciały kule armatnie i inne wystrzały. Niepokój po raz kolejny pojawił się w sercach i umysłach ułanów. Nabój przeleciał, tuż obok głowy żołnierza Józefa. Koń z wrażenia stanął dęba, a mężczyzna przewrócił się na plecy. Wykazał się jednak hartem ducha, umorusany w błocie był gotów powrócić na pole bitwy. Również Jurek otarł się o śmierć. Kula przeleciała tuż przy jego uchu, ale zrobił unik i schował się pod brzuchem galopującego konia.
Najpierw pokonali wrogich piechurów kłując ich lancami. Następnie, zastosowali skuteczny skrót do kryjówki wroga, przeskakując na rumakach urobki okopów. Dzięki temu rozluźnili defensywę plugawego wroga, co stworzyło lukę w obronie, która pozwalała na przedostanie się do zboru. Jurand Łańcuszek wskoczył do budynku przez stłuczoną szybę w oknie. Na pucułowatej twarzy rysowała się okrutna mina świadcząca o braku żalu i współczucia. Po niedługiej walce zmusił wrogiego dowódcę do poddania się i oddania calutkiego zapasu amunicji.
To spektakularne zwycięstwo, wycieńczonych wojsk bez amunicji zapisało się w pamięci wielu ludzi. Na miejscu zburzonego zboru wybudowano na cześć Łańcuszka i jego pułku monumentalny pomnik. Cokół udekorowano napisami upamiętniającymi dowód bohaterstwa tamtych czasów i trudnej decyzji, którą musiał podjąć rezolutny dowódca.