Za górami, hen za lasami żyje pan Józef. Jest słynnym hodowcą drobiu. Jego kury od dawna przewyższają inne podczas licznych, wysoce poważanych konkursów. Ponadto, jako niespotykane wyglądają tak, jakby się uśmiechały. A to przecież rzadkie wśród ptaków. Może się wam to wydać nieco absurdalne, ale często rozchylają dziobki tak, jakby naprawdę bardzo szeroko się uśmiechały. Niektórzy twierdzą, że dzięki temu zdobywają tyle laurów i pochwał.
Pan Józef nigdy nie zabił żadnej ze swojej kurek, ani z żadnego ze swoich kogucików nie zrobił rosołu. On im buduje kurniki, w których układa ptaki na starannie wykończonych grzędach i starannie się nimi opiekuje. Kiedy bladym świtem kogut wydaje z siebie pierwsze „kukuryku pan Józef jest już na nogach i daje im paszę. Natomiast popołudniu sypie im jakąś tajemniczą odżywkę, o którą inni hodowcy nieustannie go wypytują: „A do czego to służy?”, „A czym skutkuje?”, „A ile kosztuje?” lista pytań nie ma końca…
Aczkolwiek, on jeszcze do tej pory nikomu jej nie zdradził, niektórzy się śmieją, że nawet swojej ukochanej żonie Julce nie przyznał się z czego ją sporządza. To słodka tajemnica, która gwarantuje mu sukces na wystawach ptactwa i zadowolenie jego pierzastych podopiecznych.
Zapewne ciekawi was to, jak doszło do tego, ze pan Józef zaczął opiekować się kurami. Pierwszą swoją kurę, tak zwaną liliputkę znalazł przez przypadek. Całkowite sporządzenie losu. W dzień swoich ósmych urodzin wracał ze szkoły do domu i przy dróżce napotkał małego kurczaczka. Młodocianemu Józiowi zrobiło się okrutnie żal samotnego stworzonka, bo jak to tak bez rodziców, bez domu?
Toteż natychmiast postanowił zabrać je ze sobą do domu. Rodzice chłopca byli nieco zdumieni tymże faktem, ale nie myśleli nawet przez myśl, by pisklę wyrzucić, tym bardziej, że mieli już w gospodarstwie kilka sztuk tej samej rasy. Cieszył się, kiedy kura grzebała w ziemi w poszukiwaniu pożywienia, sam też ją karmił. Dotrzymywał jej towarzystwa w każdej swojej wolnej chwili. Przejmował się nawet wtedy, kiedy wysiadywała jaja. Wszyscy mu mówili, że to taka kolej rzeczy, jednak on się o nią bardzo martwił. Jednak wszystkie te rozterki zrekompensowało wyklucie się małych żółciutkich kurczaczków.
Od tamtej pory zaczęła się miłość Józefa do drobiu. Nie interesował się już tylko jedną znalezioną liliputką, ale wszystkimi kwokami i kogutami. Z wiekiem coraz bardziej zgłębiał swoją wiedzę na temat różnych gatunków i odmian. Lokalna społeczność trochę się z niego szydziła, a sąsiedzi z domu obok nieustająco, wręcz dniami i nocami, usiłowała podpatrzeć, cóż on tam z tymi ptakami wyrabia! A on się im tylko przyglądał i sporządzał w lochu to nowsze pasze, aż w końcu wynalazł, wcześniej już wspomnianą, odżywkę stanowiącą stały suplement diety jego podopiecznych. Równolegle z wkładaną pracą i sercem przychodziły pierwsze sukcesy, potem kolejne i kolejne…
Ciągłe nominacje, laury, gratulacje są udręką słynnego hodowcy. Owszem, dzięki temu on i jego „świta” są znani w okolicy i nie tylko, można by rzec, że w całym województwie i jeszcze dalej! Karierę zrobił gigantyczną, nie można mu tego odmówić! Jednak nie może sobie poradzić z podszeptami złymi. Jeden nieprzyjazny mówi, że on oszukuje na tych turniejach, inny stwierdza, że faszeruje kury chemicznymi środkami, które są szkodliwe nie tylko dla zdrowia zwierząt, ale i ludzi, a jeszcze inny zawistnik mu ubliża mówiąc, że jest chory umysłowo.
Ciężkie jest życie Józefa, ale on i jego rodzina się tym nie przejmują. Mają swoje kurki, ogarniają je skrupulatną troską i dzięki temu odnoszą coraz to ważniejsze i bardziej chwalebne sukcesy. Nie jest ważne, co inni mówią, najważniejsze jest, co ma się w sercu.