Dziecko mogło starać się sprostać tym oczekiwaniom, nieświadomych swych działań rodziców. W końcu przecież oni chcieli dobrze dla swojego dziecka: aby było kimś, coś osiągnęło w życiu!
Dziecko starało się, albo nawet i dokonywało tego, co dla rodzica było źródłem jego osobistych, niezaspokojonych ambicji. Często musiało robić to wbrew sobie i często były to zadania ponad JEGO siły fizyczne i psychiczne.
Nie wszystkie dzieci, którym rodzice stawiali wymagania bycia kimś, lepszym, mądrzejszym, bardziej sprawnym niż inni, dawały radę im sprostać. To normalne, gdyż rozwój każdego człowieka przebiega we właściwym DLA NIEGO tempie. Oczywiście możemy tutaj wejść w dyskusję, czy stymulowanie tego rozwoju jest rzeczą właściwą i konieczną. A może lepiej po prostu pozwolić dziecku być, takim jakie jest, wspierając go tylko: swoją miłością, obecnością, pomocą w pokonywaniu stopni rozwoju? Być obok niego bez narzucania swojej woli… Nie mam tu na myśli oczywiście dzieci z zaburzeniami rozwoju, ani problemu koniecznych granic rozwoju, ustanawianych przez rodzica.
Niestety rozważam tu przypadki większości rodziców, którzy w dobrej wierze, kierując się, według nich, dobrymi intencjami, pragnęli tylko lub pragną nadal, aby ich dziecko wyróżniało się ponad przeciętność. Wiem, że rodzice tacy, znajdą mnóstwo argumentów, że ich sposób postępowania jest właściwy, np. "że taki jest świat, w którym trzeba walczyć o lepsze miejsce i oni też tak walczyli". Ale czy są szczęśliwi? Czy są wdzięczni swoim rodzicom za to, że „tak ich popychali”? Może niektórzy tak. Ci, którzy dalej myślą i funkcjonują według myślenia swoich rodziców, nie własnego.
Dlaczego to nie miałoby odbywać się wolniej, łagodniej albo nawet wcale? A może spytali by dziecko: czy ono tego chce? Ktoś powie, że dziecko nie wie, czego chce, trzeba za nie decydować. Nie namawiam tutaj do dawania dzieciom pełnej wolności decydowania lecz sygnalizuję możliwość uwzględniania ich głosu w sprawach, które ich dotyczą.
Jaki może być efekt tych rodzicielskich działań? Różny. Jedne dzieci osiągną te cele, nawet kosztem stłumionych własnych pragnień. Staną się w konsekwencji takie, jak ich rodzice, i po latach podobnie będą wymagały „dowodów miłości” od swoich dzieci. Inne dorosłe dzieci, po czasie wyrwania się spod rodzicielskiej kurateli, wreszcie wrócą na swoją drogę wolnych wyborów. Inne przeniosą ten bagaż na nieumiejętność tworzenia relacji w związkach. Wciąż będą trwać we wzorcu: oczekiwania i ich niezaspokojenie. Innym nie uda się sprostać wymaganiom rodziców. Będą żyć w poczuciu winy, niskiej wartości i nie zasługiwania na miłość. Część z nich poszuka terapii.
Niektórzy trafią na, tak zwaną, drogę duchowego rozwoju. Tu różne metody ( w tym także środki uzależniające) mogą dać im chwilowe poczucie mocy i wyjątkowości. „Autorytety duchowe”, które oprócz wymagań obdarzą uwagą i dowartościowaniem („Jesteś kimś szczególnym”), czego te osoby nie doznały od rodziców, staną się wyrocznią i wzorem. Stąd już prosta droga do uzależnienia od tych „autorytetów” i sekt oraz do myśli: „Ja też chcę być kimś takim. Być kimś..."
Adriana Michałowska - Psycholog duchowy