Hania, chociaż przygłucha od dzieciństwa, była piękną panienką. Oprócz tego posiadała rzadki dar – była zręczną hafciarką. Najchętniej haftowała chusty z chińskiego jedwabiu, czule przy tym wzdychając jak natchniona. Pani Helena, żona pulchnego pana Hipolita, który był chorążym hetmana Bohdana Chmielnickiego od dawna zachwycała się haftowanymi dziełami dziewczyny.
Gdy huraganowy wicher zniszczył chatę hafciarki, pani Helena natychmiast przyjęła Hanię do siebie. W zamian za ochronę przed chłodem i ciepłą strawę miała ozdabiać haftem suknie i krochmalone halki swojej pani. Skromną dziewczynę onieśmielały hałas i harmider panujące na szlacheckim dworze, jednak wrodzony hart ducha pozwolił jej pokonać nieśmiałość. W sąsiedztwie, w ogromnym przepychu, mieszkał hrabia Henryk – straszny hulaka. Hania nie chciała nawet myśleć, jaką horrendalną sumę hrabia zapłacił za swój pałac.
Pewnego dnia pani Helena poleciła Hanię hrabiemu. Miała wyhaftować mu baldachim. Przechodząc przez bramę dziewczyna rozglądała się dookoła. W ogromnym ogrodzie rosły pochyłe orzechy, piękne chryzantemy, a koło stawu stały antyczne rzeźby. Jedna z nich przedstawiała heroicznego Heraklesa. Szerokie schody prowadziły prosto do holu gdzie czekał już na Hanię chorowity kamerdyner hrabiego - Hieronim.
Poprowadził on hafciarkę długimi korytarzami do hali, gdzie bogaty młodzieniec uprawiał swoje hobby – trenował grę w hokeja. Gdy ujrzał Hannę stanął jak zahipnotyzowany. Bardzo mu się spodobała. On, pomimo, że nad wyraz chudy również przypadł do gustu dziewczynie. Hania odwiedzała hrabiego regularnie tuż po zmierzchu haftując baldachim. Była to ciężka harówka. Po czterech miesiącach dzieło było gotowe. Henryk, co wieczór zalecał się do hafciarki. Przynosił jej piękne bukiety drogich chabrów. Po skończonej robocie poprosił ją o rękę.
Hania wahała się. Wiedziała, że Henryk miał chwiejny charakter. Jednak widziała też, że, od kiedy ją poznał zmienił swoje zachowanie. Ostatecznie zakochała się i oddała ukochanemu swą rękę. Rozochocony hrabia urządził rychło huczne wesele. Panna młoda miała bukiet z holenderskich hiacyntów i hawajskich orchidei. W prezencie ślubnym otrzymała herbowy puchar, meble z hebanu, helleński posąg i chyżego charta z Hondurasu.
Krótko jednak trwało szczęście kochanków. Pech chciał, że idąca przez halę Hania została zaatakowana przez rozhukanego buhaja. Dziewczyna wiedziała, że czeka ją niechybna śmierć. Od dwóch dni hasał w chaszczach jeszcze z chomątem na szyi. Z chomąta zwisały pęknięte łańcuchy. Uciekł on z pobliskiej wioski. Ze względu na swą głuchotę, Hania nie usłyszała ostrzegających okrzyków hałastry rozczochranych juhasów.
Jeden z nich, bohaterski Michał rzucił się na ratunek biednej dziewczynie. Znał piętę achillesową ohydnego zwierza. Słyszał o hiszpańskich matadorach walczących z bykami. Zamachnął się mocno i uderzył byka prosto w chrapy. To jednak zdenerwowało buhaja jeszcze bardziej i rozniósł na rogach juhasa i hafciarkę.
Kiedy Henryk dowiedział się o śmierci ukochanej cicho zaszlochał. Rozkazał schwytać buhaja. Sam pojechał na halę i po unieruchomieniu zwierzęcia przez hardych chłopów własnoręcznie rozharatał harpunem brzuch byka.
Na pogrzeb Hani zjechało bardzo dużo osób. Najgłośniej płakała pani Hermenegilda, która wychowywała hafciarkę. Żałobny pochód kroczył za hufcem husarzy. Gdy stary klecha ogłosił minutę ciszy oddając hołd duchowi zmarłej słychać było tylko rechot żab. Henryk wyobrażał sobie jak ukochana płynie po Hadesie w łodzi Charona.
Po pogrzebie chciał się zrehabilitować i odpokutować swe grzechy. Dostrzegł, bowiem jak kruche jest ludzkie życie. Przywdział habit i został mnichem. Taką to historie opowiadały chełpliwe handlarki na uliczkach Hrubieszowa, a sygnał hejnału ulatywał w chmury.