Grupka turystów zatrzymała się w przy górskim źródle na krótki postój. Wokół nich szumiał szumiący bór. Krótką uwerturą rozbrzmiewał chór ptaków, które pogodnie reagowały na wszystkich przyjezdnych. Czasem wśród gałęzi mignęła tłusta przepiórka, zakukała malutka kukułka, stuknął duży dzięcioł lub zakwilił czujny myszołów. Nad ich głowami, irytująco, brzęczał rój much. Nad kryjówką borsuka równymi kolumnami sunęły malutkie, brunatne mrówki.
Wtem jeden z włóczykijów, który był ubrany w dziurawą koszulę i narzuconą na ramiona płócienną kurtkę, patrząc w kierunku północnym, głośno krzyknął: „Spójrzcie!”. Zdumieni podróżni popatrzyli w tamtą stronę. W ich oczach malował się niepokój. Ujrzeli wychodzącego zza drzew grubego włóczęgę o muskulaturze kulturysty. Trzymał w ręce góralską ciupagę. Za nim dumnie kroczył pies rasy buldog. Na pierwszy rzut oka było widać, że stanowią zgrany, ale bardzo ponury duet. Obaj czujnie obserwowali otoczenie, jakby szukali kogoś, komu można nabić guza.
Piechurzy byli przerażeni, ogarnął ich nadludzki strach. Aczkolwiek już po kilku ogólnych słowach powitania okazało się, że przybysz nie jest ani okrutnym łupieżcą, ani brutalnym chuliganem, a dziennikarzem z Kutna, który pisze artykuły do różnych podróżniczych magazynów. Natomiast, jego posiada urocze imię - Kulka i uwielbia uczyć się nowych komend, na przykład: „waruj”. Po tych kilku informacjach wszyscy odetchnęli z ulgą. Ewentualna ludobójcza zbrodnia, momentalnie, wywietrzała im z głów. Pozory nader często lubią mylić.
Pod wieczór, kiedy dotarli pod jedną z gór, zdecydowano o tym, że to odpowiedni punkt na nocleg i zaproponowano rozbicie namiotów. Wszyscy podeszli do tego z entuzjazmem, jedni przygotowywali miejsca do snu, inni usiłowali rozpalić ognisko. Tylko Sergiusz nie był usatysfakcjonowany, bo przy wypakowywaniu zauważył, iż zapomniał zabrać z lodówki parówki, na które miał tak wielką ochotę…
Zaczynało robić się ciemno, ale jeszcze nikomu nie chciało się układać do snu. Kiedy zorganizowano obóz i turyści zaspokoili parującą grochówką głód, usiedli wokół ogniska. Rozpoczęła się pogaduszka. Miluchny dziadunio, który zwiedził w swym długim życiu prawie cały świat, snuł ciekawe opowieści. Wskazówki sekundnika leniwie posuwały się naprzód, a przed oczyma wyobraźni słuchaczy migały barwne obrazy: dumne marabuty, włócznie Maurów, czułki meduz, górnołużycka fauna oraz erupcje wulkanów. Przeskakiwali przez półkule ze wschodu na zachód i z północy na południe. Przesuwali się przez stulecia. Dyskutowali o purpurowych pióropuszach dawnych wojów, czambułach Tatarów, pułkach ułanów i ukraińskich bojówkach. Każdy temat był euforycznie przyjmowany, starali się go wyczerpać.
Historyczne dysputy pochłonęły grupę, tak bardzo, że nikt nie spoglądał na zegar, i na to, jak wysoko już jest półksiężyc. Wręcz kłócili się o to, czy ciekawsze są czasy współczesne, czy dawniejsze. Dla Tadeusza rozmowa stała się tak ekscytująca, aż podczas utarczki słownej niechcący przewrócił kubeł z wodą, do ugaszenia paleniska. Zrównoważony starszy pan, zauważył, iż sytuacja trochę wymyka się spod kontroli, dlatego znowu powrócił do swoich opowieści, tym razem o Uralu. Dopiero późna noc zagnała wędrowców do namiotów.
Każdy udał się do swojego, ubrał ciepły strój by uniknąć przeziębienia i usiłował zasnąć. Było to trudnym wyzwaniem, ponieważ każdy był myślami w odległych krainach geograficznych i epokach historycznych. Wszyscy, pomimo znużenia męczącym dniem i wyczerpującym wieczorem, długo jeszcze nie mogli usnąć. Drugiego dnia musieli wcześnie wstać. Większość z nich o poranku nie była jeszcze dobudzona, a czekała ich trudna górska trasa po kolejnym szlaku.