"PiT" to dwie (na tytuł książki składają się inicjały tytułów jej części: "Pau" i "Tony") współczesne, wielkomiejskie (konkretnie wrocławskie) historie, każda opowiadana jest przez innego męskiego narratora. Obie części precyzyjnie się zazębiają, więc historia jest poniekąd jedna, choć oglądana z różnych stron. A zrobione jest to tak inteligentnie i misternie, że aż zazdrość bierze. W dodatku, dziś to niestety rzadkość, postaci, a jest ich całkiem sporo, to pełnokrwiste, wiarygodnie skomplikowane osoby mówiące własnym, nieuśrednionym językiem i różniące się od siebie jak prawdziwi ludzie, a nie kukiełki typowych dresiarzy albo typowych inteligentów, jakich pełno w polskiej prozie.
Na koniec drobiazg. Książka nazywa się "PiT", a autor żartuje sobie w epigrafie, że "w obawie przed Urzędem Skarbowym wszystkie imiona zostały zmienione". Żart żartem, ale myślę, że po takim "PiT-cie" Najjaśniejsza Rzeczpospolita mogłaby w nagrodę zwolnić Jacka Bieruta z podatków. To się może nam wszystkim opłacić.
Marcin Sendecki/ Przekrój
Jacek Bierut "PiT", ATUT, Wrocław 2007, s. 246, 26 zł